piątek, 13 listopada 2015

Wielkie roboty i idolki z Biedastanu - "Venus Project: Climax" (2015)

Kim są idolki wie chyba każdy, kto popkulturą Kraju Kwitnącej Wiśni interesuje się dłużej, niż te kilka miesięcy "inicjacji". Śliczne, wystrojone w najróżniejsze fikuśne kreacje gwiazdki, swym urokiem oraz głosami zdobywają całe rzesze fanów, nie tylko nihońskich i można powiedzieć, że są prawdziwym fenomenem popkulturowym. Ba, ciapońskie idolki pojawiają się już nawet nie tylko na japońskich eventach, ale jeżdżą także po całym świecie. Jedna przyjechała nawet ostatnio do Polski i dała popis na tegorocznym Japaniconie.
Nic dziwnego zatem, że o idolkach powstało mnóstwo bajek. Trochę lepszych, trochę gorszych oraz kilka takich, które są tak złe i głupie, że jakimś cudem człowiek świetnie się przy nich bawi. Taką właśnie produkcją jest "Venus Project Climax" z poprzedniego sezonu. Seria którą podniosłem przez całkowity przypadek, a która dostarczyła mi mnóstwa rozrywki.

Formula Venus to popularny show, w którym idolki z całego świata rywalizują ze sobą o tytuł najlepszej na świecie. Za pomocą specjalnego oprzyrządowania ich umiejętności, mierzone za pomocą wykonywanych piosenek, przyjmują formy wielkich wirtualnych robotów i ścierają się ze sobą na cyfrowych arenach.
Wielką fanką show jest główna bohaterka serialu - Hara Eriko. Po tym, jak zostaje oczarowana przez finałowy występ dwóch najsłynniejszych w branży idolek, sama postanawia spróbować swoich sił w tym biznesie. Zaczyna zatem ciężko trenować, by pewnego dnia, podobnie jak jej idolki, stanąć na scenie. Jej umiejętności i determinacja szybko zostają dostrzeżone przez profesjonalną agencję, która postanawia spełnić jej marzenie i uczynić z niej prawdziwą gwiazdę. Droga do sławy nie będzie jednak prosta - Eriko szybko przekona się, jak wiele trudu i poświęceń potrzeba, by osiągnąć sukces w tym biznesie.

Zacznijmy może od tego, że Venus Project Climax było chyba tą serią, która w sezonie letnim zaskoczyła mnie najbardziej. Nie dlatego, że jest jakaś specjalnie dobra (och, wręcz przeciwnie), ale dlatego że okazała się być czymś całkiem innym niż się spodziewałem. Odpalając serial liczyłem na kolejną typową serię o wystrojonych w pstrokate sukienki, tańczących dziewczątkach, a tu nagle w pierwszych sekundach odcinka dostaję... wielkie roboty. I to nie byle jakie wielkie roboty, a całkiem fajnie zaprojektowane, ruszające się jak coś co wyszło spod rąk samego Obariego maszyny! Rakietowe pięści latały, wszystko wkoło eksplodowało, a feria barw zalewała ekran. A to wszystko okraszone jeszcze całkiem ładnymi, fajnie ruszającymi się dziewczątkami. I mimo że wyraźnie było widać, że produkcja nie ma zbyt wielkiego budżetu, tak pierwsze wrażenie było bardzo pozytywne.
Jako że część animowana (bo jest też z aktorami, więcej za chwilę) VPC składa się z zaledwie 6 epizodów, ciężko mówić tutaj o jakiejś bardziej rozbudowanej historii. Otrzymujemy dość typową, trywialną i króciutką opowiastkę o rywalizacji, przyjaźni i pokonywaniu własnych słabości. Praktycznie wszystkie wątki i pomysły pojawiające się w bajce zostały już przedstawione (często w dużo lepszy sposób) w innych produkcjach. I choć samo zakończenie nie jest tak do końca stereotypowe, to sam "morał" z niego płynący już jak najbardziej.
Same bohaterki też jakoś specjalnie nie powalają. Wszystkie występujące w serii dziewczątka to bardzo jednowymiarowe postacie, będące prostymi kalkami najbardziej typowych dla chińskich bajek charakterów. Na plus jednak można zaliczyć ich różnorodność. I tak Eriko to energiczna, acz dość głupiutka nastolatka o złotym sercu i żołądku bez dna; Miu to ułożona i spokojna dziewczyna z dobrego domu, mocno wyczulona na punkcie swojej wagi; Horusu znowuż to typowa cycata, dojrzała kobita, celująca w spodnie miłośników krągłych kobiet, a Ruka to sztandardowy przykład cichej i zamkniętej w sobie Goth Lolity, mającej przyciągnąć do ekranu loliconów. Właściwie nie będzie przesadą stwierdzenie, że każda z bohaterek jest przykładem innego fetyszu i powstała głównie po to, aby pobudzać fantazje dojrzewających chłopców. Tym bardziej, że show nie ukrywa, że celuje właśnie w tą grupę odbiorców i serwuje bardzo duże ilości fanserwisu. W praktycznie każdym epizodzie mamy podskakujące piersi, odsłonięte brzuchy, niewybredne żarty, czy też sceny pod prysznicem. I o ile z reguły nadmierne używanie tego typu zagrywek mnie mocno żenuje, tak tutaj niezmiernie mnie bawiło. Głównie dlatego, że było to tak kretyńskie i wymuszone, że ciężko było mi nie prychać co chwilę, widząc jak twórcy nieustannie próbują bombardować widza cycami i pupami, wywołując skutek całkowicie odwrotny do zamierzonego. Ale wiecie co? To tam jeszcze pół biedy! Jeszcze bardziej skisłem z tego, jak w bajce tej przedstawiono Rosję. Brudny, biedny, wyniszczony gospodarczo kraj, w którym jedyną nadzieją na lepsze jutro dla mieszkańców są piosenki i wywijanie tyłkiem roznegliżowanej nastolatki. Jeszcze większego absurdu temu obrazkowi dodaje fakt, że Rosję nazwano tutaj "Pooristan". Nie, nie żartuję. Nie powinno was dziwić zatem, że dostawałem ataków histerycznego śmiechu, za każdym razem gdy menedżer Ruki, ze śmiertelną powagą przypominał jej nieustannie, że musi wygrać by ratować Biedastan, albo gdy też ona sama w swych monologach wspominała, że musi to zrobić dla swoich kochanych pobratymców.

Oprawa audiowizualna to straszna bieda. Choć same projekty dziewcząt całkiem mi się podobały - głównie dlatego że nie dominują tu wychudzone płaskie lolity, a krągłe, dobrze zbudowane dojrzałe kobiety - tak już to, jak często były one przez animatorów zniekształcane, niekoniecznie. Cycki i pupy rosną i maleją, twarze przyjmują dziwne grymasy, wzrost postaci nieustannie się zmienia, a jakby tego było mało, nawet na tzw. "panning shots" (pojedynczy duży obrazek, pokazywany przez przemieszczającą się wertykalnie lub horyzontalnie kamerę) można było dopatrzeć się wpadek w postaci źle sklejonego obrazu, przez co dochodziło do delikatnych przesunięć i dalszy ciąg ręki czy uda nie zawsze był tam, gdzie być powinien. Animatorzy nie wiedzą też chyba, jak działają ubrania, bowiem gdy jedna z idolek - cheerleaderka - podnosiła giry wysoko do góry, to jej spódniczka jakimś cudem nie podnosiła się i nie pokazywała bielizny. No, chyba że to kwestia tego, że technologia poszła w tej bajce tak bardzo do przodu, że powstały już spódnice na tyle sztywne, ale jednak wygodne, że dziewczyny nie muszą się martwić przy machaniu girami, że nie daj Bóg ktoś zobaczy ich ulubione pasiaste majteczki.
Roboty cierpią na dokładnie ten sam problem. Choć ich projekty są całkiem fajne, tak znowuż bardo często zostają spieprzone przez animatorów. A to zmienią im się nagle kolory, a to ktoś zapomni im narysować jednej nogi, a to nagle się przeteleportują, mimo że takiej zdolności nie mają, etc.
Tła jako jedyne dają radę. Strasznie biedne są jednak tzw. "eyecatche" (pojawiające się w połowie odcinka plansze, występujące najczęściej przed przerwą na reklamę). Ograniczone zostały do kilku prostych plansz, na których znajduje się średniej jakości ilustracja z jedną idolek, oraz niedbale wklejone logo serii.
Muzyka? Bardzo typowe j-pop i elektronika. Żaden z kawałków nie zapadł mi raczej zbytnio w pamięć. Nawet opening jest mocno taki se i chyba tylko jeden jego moment jakoś bardziej mi się spodobał. Poza pierwszym starciem robotów ma jednak zdecydowanie najlepszą animację w całej bajce.
Głosy postaci? Raczej okej, nic specjalnego. Jednak Eriko koszmarnie mnie swoim głosem drażniła. Uderza on momentami w tak nieprzyjemne dla ucha tony, że aż się krzywiłem. Jak ktoś z takim głosem mógł zostać idolką, nie wiem, ale to przecież nie największy absurd w VPC.

VPC jest produkcją okropnie durną i słabą. Wygląda strasznie tanio, mimo bycia bajką o idolkach nie zachwyca muzyką a i trudno doszukiwać się weń głębszej fabuły, lub też ciekawiej skonstruowanych postaci. A jednak mimo wszystko bawiłem się nań całkiem dobrze. Jest to seria tak masakrycznie tania i głupia, że aż zabawna. Podobnie jak "Krzyż Endżu", czy też Ginguiser jest to seria idelna na głupawkową popijawę z kumplami. Na chwilę obecną zdecydowanie moje ulubione Guilty Pleasure tego roku.

Typ Anime - Seria Telewizyjna
Rok produkcji - 2015
Pełny Tytuł: „Venus Project: Climax”
 Reżyseria: Takehiro Nakayama
Scenariusz: Gou Zappa
Gatunek: Komedia, Ecchi, Dramat, Super Robot
Liczba Odcinków: 6
Studio: Nomad
Ocena Recenzenta: 4/10

-Jak wspomniałem, zaledwie 6 odcinków serii to faktyczna bajka. Reszta epizodów to reality show z prawdziwymi japońskimi idolkami. Jest on jednak jeszcze słabszy, niż odcinki animowane, dlatego zapoznanie się z nim polecam tylko wielkim miłośnikom idolek

-Serial powstał jako reklama dla gry wideo pod tym samym tytułem. Gościnnie pojawiają się weń nawet jej bohaterki.

Screeny:







2 komentarze:

  1. Gogu, Gogu, Gogu. Jak mechy i idolki to tylko Idolm@ster Xenoglossia.
    https://www.youtube.com/watch?v=OObkDv6qvI8

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Symphogeah jeszcze jest, tylko GX takie se było.
      No i Macross kurde

      Usuń