wtorek, 25 sierpnia 2015

Recenzja Figurki - Bandai LM Escaflowne z "Vision of Escaflowne"

Na końcu recenzji Goufa oraz Amazing Booster wspomniałem, że następny figurkowy tekst poświęcony będzie zabawce, którą dziś okropnie ciężko jest gdziekolwiek dorwać. Zabawce, którą uznaję za jeden ze swoich Najświętszych Graali i za którą rozglądałem się po wszelkich możliwych sklepach, odkąd tylko zacząłem kolekcjonować figurki. Niestety, za każdym razem moje poszukiwania okazywały się bezowocne i musiałem obejść się smakiem.
Całkiem niedawno jednak udało mi się przypadkiem znaleźć swój upragniony model na Surugaya i dzięki uprzejmości Ranalcusa trafił on nareszcie do mojej kolekcji.

Bandai LM Escaflowne
Tradycyjnie już, zacznijmy od garści technikaliów:


TYP FIGURKI: Model do składania
SERIA MODELI: Limited Model
SKALA: Brak danych
SERIA: Vision of Escaflowne
POSTAĆ: Escaflowne
PRODUCENT: Bandai
MATERIAŁY: ABS, PVC, Bawełna
WYSOKOŚĆ: Ok.15 cm
CZAS SKŁADANIA: 8 godzin
CENA: 25zł (bez wysyłki)
DATA WYDANIA: Sierpień 1996
NAKŁAD: Standardowy



Escaflowne to tytułowy robot ze słynnej - także w Polsce - serii mecha fantasy "Vision of Escaflowne". Ten legendarny Guymelef, będący dziedzictwem rodu Fanel, jest jedynym, co może pokrzyżować plany złowrogiego cesarza Dornkirka, stojącego na czele potężnego Imperium Zaibachu. Po raz pierwszy mamy okazję zobaczyć go już w drugim odcinku, kiedy to Zaibach przypuszcza podstępny atak na Fanelię. Van - główny bohater serii - dopełnia wtedy z paktu z robotem i siada za jego sterami, próbując ochronić swoje królestwo. Niestety jednak, wróg okazuje się zbyt liczebny i młody książę zmuszony jest uciekać i szukać pomocy u innych państw.
Jedyną, acz wystarczająco silną bronią Escaflowne jest jego olbrzymi miecz. Robot posiada także możliwość transformacji w smoka (model takiej funkcji niestety nie ma), co umożliwia mu latanie. Źródłem zasilania maszyny jest zaś smocze serce, trzymane przez jedną z łap na klatce piersiowej. 

Escaflowne miał okazję wystąpić raz w serii "Super Robot Taisen". Wraz z pilotowanym przez Allena Schezar "Scherazade" oraz maszynami Zaibachu pojawił się w "Super Robot Taisen Compact 3", wydanym na Wonderswan Color. Wystąpił tam u boku robotów z takich serii jak "Betterman", "Mobile Suit Gundam Wing Endless Waltz", czy też "Aura Battler Dunbine".

Tyle słowem wstępu. Przejdźmy teraz do recenzji samej figurki.

Rzeźba, składanie i malowanie

Jak na dość stary model, Escaflowne zaskoczył mnie tym, z jaką dbałością został odwzorowany. Bardzo ładnie wykonano nie tylko te większe elementy, jak nogi czy naramienniki, ale także tak drobne detale jak emblemat na klatce piersiowej, smocze serce trzymane w jednej z łap, czy też szmaragdy na hełmie. Kolejnym zaskoczeniem było dla mnie to, że wszystkie elementy modelu zawarły się na... zaledwie dwóch siateczkach. Większość modeli, które do tej pory składałem, miało tyle części, że potrzeba było przynajmniej 5 albo nawet 6. W przypadku Escaflowne spowodowane jest to tym, że większość elementów jest od razu ze sobą złączonych, albo składa się z dwóch połówek. Ma to swoje dobre, jak i złe strony, o tym jednak więcej napomknę przy pozowalności.
Oprócz plastikowych elementów, model zawiera także bawełnianą pelerynkę, którą można zaczepić mu na plecach. Brzmi fajnie? Brzmi. Wygląda fajnie? Jasne że tak! Ale nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak wiele krwi napsuł mi proces montowania tego kawałka szmatki. O ile sam model, ze względu na małą ilość części, był dość prosty do złożenia, tak umieszczenie pelerynki w przeznaczonych na nią szczelinach zajęło mi ponad pół godziny, podczas którego sypałem wiązankami wyrażeń z łaciny podwórkowej tak obficie, że szybko musiałem zacząć wymyślać własne...
Z racji tego, że Escaflowne odlany jest tylko w jednym kolorze, to wymaga trochę malowania. Na całe szczęście, w przeciwieństwie do wielu innych modeli z linii LM, Escaflowne odlany jest już w tym dominującym kolorze, dzięki czemu proces malowania jest o wiele łatwiejszy, niż się wydaje. Nadal jednak nie jest to zabawka dla totalnego lajka, bowiem niektóre elementy wymagające bazgrolenia są tak drobne, że bez odpowiednich narzędzi i pewnej ręki się nie obejdzie. Plus, obie dłonie nie zawierają żadnego łącznika, zatem aby przytwierdzić je do reszty modelu potrzeba użyć kleju, co początkującym budowniczym może sprawić nieco kłopotu.

Poniżej kilka zdjęć z procesu budowy oraz malowania:

Wszystkie narzędzia i części przygotowane, można się brać do roboty

Najwięcej problemu sprawiło zdecydowanie malowanie detali na głowie, zważywszy na jej niewielkie rozmiary

Ręce i głowa schnące po malowaniu i oczekujące na złożenie.

Korpus już niemal gotowy

Zostało jeszcze tylko przykleić dłonie

Akcesoria i pozowalność

Stare modele miały to do siebie, że ich pozowalność była o wiele uboższa niż tych dzisiejszych. Nie lepiej sprawa wygląda, niestety, w przypadku Escaflowne. Tym bardziej, że jak wspomniałem, większość części składa się z pojedynczych elementów, a co za tym idzie - model praktycznie nie ma stawów, co skutecznie ogranicza jego ruchomość. Nie pomaga też fakt, że dłonie są przyklejone na stałe, a miecz zespolony z jedną z nich. Jedynie nogi mają stawy w kolanach, co pozwala robotowi nieco przyklęknąć. Poza tym, jedyne ruchy jakie Escaflowne może wykonać to podnieść i opuścić obie ręce, a także wystawić nogi nieco do przodu lub do tyłu. O transformacji w smoka także można, niestety, zapomnieć.
Akcesoriów też raczej żadnych nie uświadczymy, jednak to akurat zrozumiałe, biorąc pod uwagę, że w serialu robot również takowych za wiele nie miał.

Kilka przykładowych póz, które model może przybrać, możecie zaobserwować na zdjęciach poniżej:






Pomimo dość ograniczonej pozowalności, model da się ustawić tak, że wygląda jakby powoli kroczył przed siebie

Bojową pozę też może przyjąć

NA POTĘGĘ POSĘPNEGO- oh, wait...


Miałem to szczęście, że podczas sesji wiał dość silny wiatr, dzięki czemu udało mi się uchwycić model w pozach z powiewającą pelerynką


Pudełko i instrukcja

Pudełko od Escaflowne, a także innych modeli z serii LM różnią się od typowych pudeł dla modeli od Bandai. Przede wszystkim są całkiem inaczej zbudowane. Zamiast typowego kartonu z kolorowym wiekiem, dostajemy ładnie wykonane, kolorowe opakowanie, opatrzone ze wszystkich stron ślicznymi, wysokiej jakości ilustracjami. Na tyle pudła są też dwa zdjęcia przedstawiające model od przodu i z boku, a także krótki opis danej maszyny. Całość prezentuje się naprawdę ładnie i nie obraziłbym się, gdyby Bandai robiło takie opakowania dla wszystkich swoich modeli.





Z racji prostoty modelu, równie prosta jest także instrukcja. Krótka, składająca się zaledwie z czterech stron książeczka pokazuje jak poskładać robota. Na jej ostatniej stronie znajduje się także ściągawka jak model należy pomalować.



PODSUMOWANIE

Pomimo swej wiekowości Escaflowne zaskoczył mnie naprawdę dobrą jakością wykonania. Bardzo ładnie oddano nawet najdrobniejsze detale robota i wygląda on dokładnie tak, jak w serialu. Jedynie pozowalność mogłaby być zdecydowanie lepsza. Bądź co bądź, Escaflowne był robotem bojowym i fakt, że figurka nie jest w stanie oddać większości jego dynamicznych póz jest nieco rozczarowujący. Biorąc jednak pod uwagę, że sam model zbyt drogi nie jest, można trochę taką wtopę przebaczyć.
Wszelkim miłośnikom Escaflowne zabawkę zdecydowanie polecam, choć dorwanie jej w dzisiejszych czasach może sprawić sporo problemów. Przypominam jednak równocześnie, że mimo niewielkiej liczby elementów, jest to model przeznaczony dla doświadczonych modelarzy, wymagający zarówno malowania jak i klejenia, zatem jeśli nigdy wcześniej nie składaliście sami żadnej zabawki, to lepiej najpierw poćwiczcie na kilku prostszych figurkach.

OCENA KOŃCOWA:
Rzeźba9/10
Malowanie: -/- (jak se pomalujesz, tak będzie wyglądać)
Pozowalność: 5/10
Cena/Jakość: 9/10

Jaka figurka zrecenzowana zostanie następna? Ponownie zamiast powiedzieć wam wprost, dam wam wskazówkę, którą tym razem są te słowa - "FOLLOW ME, FOLLOW YOU".

piątek, 7 sierpnia 2015

Ren Arai i jego Kosmiczna Lesbokocica - Krótka historia serii "Iczer"


Pamiętacie, jak daaaawno temu pisałem, że planuję zacząć na blogu pisać teksty inne niż tylko recenzje? Chyba w końcu czas się za to zabrać. A że akurat w ostatnią środę "Iczer-1" skończyło okrągłe 30 lat, to nawet mam pomysł, o czym pierwszy artykuł mógłbym machnąć. Dziś przybliżę wam zatem dokładniej genezę całej serii oraz wspomnę co nieco o kultowym w latach 80-tych i 90-tych w Japonii magazynie - "Lemon People".


Ren Arai - rysownik enigma

Okładka pierwszego tomiku "Patlazera-3"
Na samym początku wypadałoby, tak sądzę, przybliżyć wam postać Rena Arai - rysownika, który za stworzenie postaci Iczer-1 odpowiada. Niestety, w internecie informacji na jego temat jest tyle, co kot napłakał, więc miałem sporo problemów ze znalezieniem czegokolwiek. Na całe szczęście, tu z pomocą przyszedł mi jeden z zio/m/eczków - KimiNozo Guy. Jest to największy znany mi Iczerfag, który na punkcie tej serii ma tak pozytywnego świra, że wie o niej i jej powstaniu niemal wszystko. Gość jest tak sympatyczny, że nie tylko opowiedział mi o samym artyście, ale także dorzucił skany wszelkich jego prac, jakie posiada w swojej kolekcji. Część z nich podziwiać możecie w tym artykule właśnie.

Tytułowy robot z "Makyou Gaiden Le-Deus"

Tak więc - Ren Arai (pseudonim artystyczny "Aran Rei") to rysownik znany głównie z krótkich komiksów oraz ilustracji utrzymanych w szeroko pojętej tematyce Science-Fiction. Jego najwcześniejszą pracą, opublikowaną w magazynie "Lemon People", było "Galaxy Police Patlazer-3". Jest to też jeden z nielicznych jego komiksów, które doczekały się wydania tomikowego. Z jego innych, bardziej znanych dzieł, wspomnieć warto "Makyo Gaiden LeDeus" - ciekawy miks fantasy, mecha oraz post-apo - które doczekało się w 1987 roku animowanej adaptacji.
Oprócz Science-Fiction, Arai parał się też rysowaniem bardzo specyficznych komiksów pornograficznych, obfitujących w brutalne sceny gwałtów, rozczłonkowywania ofiar oraz inne obrzydlistwa. Właściwie nie będzie przesadą stwierdzić, że przez pewien okres erotyka w jego wykonaniu bardziej przypominała horrory klasy B. 

One-shot "Cosmic Hunter"
Arai znany był też z tego, że brał się za zbyt dużo projektów naraz, w wyniku czego tworzył głównie pojedyncze ilustracje, albo zaledwie jedno, tudzież dwu-rozdziałowe komiksy. Co więcej - większość jego prac, w tym także te najsłynniejsze jak "Patlazer" czy "Iczer-1" właśnie, nigdy nie doczekały się pełnoprawnego zakończenia i urywają się w bardzo dziwnych momentach. Z tego również powodu, wiele jego prac nigdy nie ukazało się w żadnych zbiorczych tomikach i cholernie ciężko jest je dziś gdziekolwiek dorwać. Odbiło się to również dość mocno na popularności tego rysownika - mało kto dziś o nim w ogóle pamięta, przez co, jak na początku tekstu wspomniałem, na próżno szukać o nim jakichkolwiek informacji w internecie. Na dobrą sprawę, jedynym źródłem bardziej szczegółowych informacji o nim są stare magazyny z lat 80-tych oraz wczesnych 90-tych, gdzie publikowane były jego komiksy. Zdobycie ich nie jest sprawą łatwą i nawet KimiNozo Guy wspomina, że zebranie choć kilku z nich zajęło mu parę dobrych lat... 

Warto wspomnieć, że Arai nie był artystą trzymającym się uparcie tylko jednego stylu. Nieustannie rozwijał on swój rysunek, próbując coraz to nowych technik oraz sposobów kładzenia kreski. W efekcie, jego styl przeszedł bardzo widoczną przemianę - od najbardziej typowego dla lat 80-tych rysunku, do naprawdę zróżnicowanego i niezwykle wyrafinowanego. W jego twórczości wyróżnia się trzy najbardziej ogólne okresy, które możecie zaobserwować na obrazku poniżej:

Trzy ery Rena Arai

Arai był człowiekiem lubiącym sobie żartować, tak więc w jego komiksach, nawet tych poważniejszych, znaleźć można mnóstwo elementów humorystycznych, czy to w formie dialogów, czy też nawiązań parodiujących inne produkcje. Najzabawniejszym jego wybrykiem moim zdaniem było jednak to, że okazjonalnie umieszczał samego siebie w swoich komiksach. Czasem jako postać w tle, czasem jako jednego z głównych bohaterów. Przedstawiał siebie jako niskiego facecika w długiej, najczęściej czarnej szacie z kryzowym kołnierzem i wykrzywioną w demonicznym uśmiechu maską na głowie. Przez występujące w komiksach postacie nazywany był on "Sensei". Na zamieszczonej obok stronie możecie zobaczyć, jak wraz z bohaterkami komiksu występuje na scenie.

Kosmiczna Kocia Lesbijka 

Najsłynniejszym komiksem Rena Arai jest zdecydowanie "Iczer-1". Ten dwurozdziałowy komiks po raz pierwszy ukazał się na łamach magazynu "Lemon People" w roku 1983. Opowiadał historię kosmicznej kotolesbijki o wdzięcznie brzmiącym imieniu - "Nya" - która przybywa na ziemię i ratuje młodą dziewczynę - Nagisę - przed gwałtem... tylko po to, by zaraz potem odbyć z nią liliowy stosunek. Rozkoszną zabawę naszym bohaterkom przerywa najazd wrednych kosmitów. Nya zabiera wtedy ze sobą Nagisę i razem wsiadają do olbrzymiego robota - "Iczer Robo" - z którego pomocą pokonują najeźdźców. Komiks okazał się wielkim hitem, a Nagisa oraz Nya stały się jednymi z najczęściej pojawiających się na okładkach "Lemon People" bohaterkami. Co więcej!  "Iczer-1" stało się tytułem tak kultowym, że nawet dziś na Comiketach bardzo często natknąć się można na masę doujinshi z nim powiązanych.


"Iczer-1" miało to szczeście, że pojawiło się w okresie rozkwitu japońskiego rynku OVA oraz w momencie, gdy magazyn "Lemon People" stał się prawdziwym popkulturowym fenomenem. W związku z tym nie trzeba było długo czekać na animowaną adaptację - ukazała się ona już w roku 1985 i odpowiadał za nią słynny Toshihiro Hirano - utalentowany reżyser oraz projektant postaci, będący uczniem innej japońskiej legendy - Mikimoto Haruhiko. Seria OVA zatytułowana "Fight! Iczer-1!!" znacznie różniła się jednak od swojego komiksowego pierwowzoru. Przede wszystkim znacznie rozszerzała opowiedzianą historię oraz wprowadzała do niej nowe postacie. Co więcej - dość mocno zmieniono pochodzenie, charaktery a także wygląd postaci. Przykładowo, Nya została przemianowana na tytułową Iczer-1 i była teraz kosmicznym elfo-androidem z planety Cthuwulf. W przeciwieństwie do swojej komiksowej inkarnacji, która mogła porozumiewać się jedynie telepatycznie, otrzymała także możliwość normalnej komunikacji oraz dużo bardziej złożoną osobowość. Z naiwnej i skorej do zabawy kotki, stała się dumną i honorową wojowniczką, dzielnie walczącą w obronie swej ukochanej oraz jej planety.


Choć pod względem fabularnym OVA nie była niczym specjalnym, tak popisać się mogła naprawdę wyśmienitą reżyserią, animacją a także muzyką (za którą odpowiadał swoją drogą słynny Michiaki Watanabe). I choć trzeci, ostatni epizod serii wypada nieco słabiej, niż pierwsze dwa, tak nadal naprawdę potrafi zaciekawić i oczarować swoim niezwykłym klimatem. Nic dziwnego zatem, że seria spotkała się z bardzo ciepłym odezwem wśród fanów a nawet swą popularnością przebiła oryginalną mangę i stała się tym Iczerem, o którym pamięta i mówi się do dzisiaj. W zdobyciu tej popularności pomógł zapewne także fakt, że "Fight! Iczer-1!!" było pierwszą niepornograficzną produkcją na podstawie serii publikowanej w "Lemon People", dzięki czemu więcej osób chciało się z nią zapoznać.

Niestety jednak, dalsza historia serii nie wygląda już tak różowo. Choć pierwszy narysowany przez Hirano komiks - "Golden Warrior" - będący prequelem dla serii OVA spotkał się z pozytywnymi reakcjami, tak nie powtórzył sukcesu ani animacji, ani też oryginalnego komiksu. Podobnież wyglądała sytuacja z alternatywną historią - "Iczer Legend". Najbardziej serii naszkodziła jednak animowana kontynuacja - wydane w roku 1990 "Adventure! Iczer-3!". Seria była o wiele bardziej dziecinna, niż oryginał, ponieważ wyrzucono z niej wszelkie mroczniejsze i dojrzalsze elementy. O wiele biedniej wyglądała także animacja, w której dopatrzeć się można było mnóstwa statycznych kadrów oraz powtarzanych ujęć. Co gorsza - choć seria była dłuższa, niż "Iczer-1", tak pod względem fabularnym wypadała o wiele słabiej. Nic dziwnego zatem, że była dla fanów ogromnym rozczarowaniem i nawet jej alternatywna wersja, wydana jako słuchowisko, nie zaskarbiła sobie takiej sympatii, jak pierwsza seria OVA. Ostatnim gwoździem do trumny była wydana w roku 1995 dwuodcinkowa OVA - "Iczer-Girl Iczelion". Nie dość, że poza postacią Nagisy nie miała żadnego związku z serią, to jeszcze była okropnie przeciętna, przez co spotkała się ze znikomym odezwem zarówno ze strony wiernych fanów serii, jak i widzów, którzy nie mieli do tej pory z Iczerem do czynienia. Następstwem kiepskiego przyjęcia Iczeliona była totalna śmierć serii - planowane przez Hirano nowelka na podstawie "Iczer-3" oraz całkiem nowa seria anime - "Iczer-4" - nigdy nie ujrzały światła dziennego. Elementy "Iczer-4" zostały jednak wykorzystane w innej serii, przy której pracował Hirano - "Magic Knight Rayearth". Jedna z pojawiających się tam postaci - Nova - zarówno z wyglądu jak i zachowania do złudzenia przypomina Iczerkę, a dodatkowo pilotuje olbrzymiego robota. Niektóre wątki z niewydanych nowelek zostały także wykorzystane w wydanym na Nintendo DS "Super Robot Taisen L", w którym pojawiają się zarówno Iczer-1 jak i "Iczer-3".
Humorystyczny graf, przedstawiający rozwój serii oraz jej zgon.
Podobnie smutny los spotkał także publikowany w "Lemon People" reboot, autorstwa ojca serii - Rena Arai. Choć w tym przypadku powód śmierci był nieco inny. "The Iczer-One" zostało urwane bowiem nie dlatego, że nie cieszyło się dostateczną popularnością, ale dlatego, że w roku 1998 "Lemon People" przestało być wydawane, w wyniku czego Arai stracił miejsce do publikowania swojego tytułu. Komiks nie doczekał się też później żadnego wydania zbiorczego, przez co do dziś pozostaje najbardziej nieuchwytną częścią całego uniwersum.
"THE ICZER-ONE" będące rebootem serii na swój sposób łączyło oryginalny dwurozdziałowy komiks z animowaną adaptacją Hirano.

Iczer poza Japonią

Choć w Polsce "Iczer" jest serią raczej okropnie obskurną, tak na zachodzie, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych zyskał sobie dość sporą popularność i do dziś uważany jest tam za kultowy klasyk Science-Fiction, stawiany obok takich hitów jak "Megazone 23" czy też "Macross" (znany tam też jako "Robotech"). Wielu krytyków stawiało go nawet wyżej niż słynne "Neon Genesis Evangelion", pisząc, że choć tytuł Hideakiego Anno jest naprawdę dobrą i istotną dla gatunku serią telewizyjną, tak daleko mu do tak wyśmienitego arcydzieła jak "Iczer-1". Wydana na VHS oraz Laser Dyskach OVA cieszyła się wśród Amerykanów tak sporym uznaniem, że wydano u nich nawet wspomniany prequel - "Golden Warrior". Ba, nawet przeciętne "Iczer-3" było tam lubiane do tego stopnia, że doczekało się anglojęzycznego komiksu. Za ilustracje odpowiadali Daphne Lage oraz Matt Lunsford, za scenariusz zaś Stacey Rosentein. Komiks można kupić do dziś, podobnie jak i obie serie OVA, które doczekały się zremasterowanych wydań na DVD.

Kolorowa okładka komiksu "Iczer-3". Widać nań logo legendarnego "U.S. Manga Corps" które swego czasu odpowiadało za większość wydań mang i anime w Stanach Zjednoczonych. To jednak historia na inny artykuł...
Czy Ren Arai, rysując przygody Nya i Nagisy, wiedział, że osiągną one taki sukces? Ciężko powiedzieć. Faktem jest jednak to, że "Iczer" stało się sagą kultową, w dodatku nie tylko dla Japończyków i do dziś cieszy się niesłabnącą popularnością. Sam również darzę tę franczyzę sporą sympatią, ponieważ była to jedna z pierwszych serii OVA, które obejrzałem w dobie internetu.

Ogromnie dziękuję KimiNozo Guy za pomoc w napisaniu tego artykułu oraz za podzielenie się kolekcją swoich skanów. Serdecznie polecam wam zajrzeć na jego twittera, na którym często publikuje on zdjęcia swojej bogatej kolekcji. Jeśli 4chan wam nie straszny, możecie go też złapać czasami na /m/ i podyskutować na temat wielu staroszkolnych produkcji. Człowiek ten, nie dość że dysponuje naprawdę olbrzymią wiedzą, tak jest jeszcze cholernie sympatyczny i na pewno nie obrazi się, jeśli poprosicie go by opowiedział wam co nieco o jakimś obskurnym tytule czy artyście.
Uprzedzając także pytanie, czy tego typu artykułów będzie na blogu więcej - jak najbardziej. W recenzjach poszczególnych serii nie jestem w stanie powiedzieć o nich wszystkiego, co bym chciał, zatem pewnie jeszcze nie raz tego typu ścianę tekstu tutaj wrzucę. Do następnego razu zatem!



poniedziałek, 3 sierpnia 2015

JUST WILD BEAT, COMMUNICATION! - "Mobile Suit Gundam Wing" (1995)

Ach, Gundam Wing... Tytuł, z którym styczność miał chyba każdy starszy polski fan chińskich bajek. Emitowany lata temu na kanale Hyper, serial ten był dla wielu fanów sagi Gundam (nie tylko tych z Polski) wprowadzeniem do tego ogromnego metawersum. Ze względu na to, do dziś chwalony jest często za ciekawe potyczki, świetnie przedstawioną politykę, wyśmienitą muzykę oraz rewelacyjne nakreślonych bohaterów. Czy aby na pewno słusznie? Czy może jednak te pochwały są mocno podkoloryzowane przez nostalgię? Przekonajmy się!

Jest rok 195 kalendarza "After Colony", wprowadzonego po tym, jak ludzkość opuściła ziemię i rozpoczęła pełną kolonizację kosmosu. Po wielu latach pomyślnego rozwoju zaczyna dochodzić do spięć pomiędzy kolonistami a ziemią. Organizacja OZ oraz podlegający jej Sojusz Ziemski zaczynają bowiem coraz bardziej uciskać kosmicznych osadników, wyzyskując ich tak bardzo, jak to tylko możliwe. W wyniku takiego obrotu spraw,  5 wybranych koloni buduje w sekrecie 5 potężnych kombinezonów bojowych - Gundamy - sadza za ich sterami swoich najlepszych pilotów i wysyła je na ziemię, celem obalenia OZ.  Tak oto rozpoczyna się operacja "Meteor" - ostatnia nadzieja koloni na poprawę swojej sytuacji.

Sam pomysł na historię w "Gundam Wing" jest naprawdę fajny. Tak, po raz kolejny dostajemy dwie tłukące się ze sobą frakcje, jednak tym razem "Ci dobrzy" przedstawieni są jako terroryści. Walczący w słusznej sprawie, owszem, ale nadal terroryści, którzy nie cofną się przed niczym, aby wykonać swoją misję. Co więcej, za sprawą licznych intryg, bardzo szybko okazują się oni być jedynie pionkami, nieustannie wykorzystywanymi przez kolejne frakcje. Niestety jednak, fajny pomysł został, koncertowo wręcz, spieprzony przez totalnie nieumiejętne prowadzenie historii. Wszystkie ciekawsze wydarzenia następują bowiem na samym początku, a potem przez długi czas nie dzieje się absolutnie nic. Ponad dwadzieścia epizodów ze środka serii to na dobrą sprawę nic więcej jak nudne i powtarzalne zapychacze, niemal wcale nie popychające akcji do przodu. A potem pod koniec akcja nagle znowu nabiera tempa, jednak spora część wydarzeń zdaje się być całkowicie bez sensu. Serial cierpi też na poważne nadużywanie głupkowatych plot twistów, znienacka zmieniających kierunek w jakim podąża cała historia. I zanim powiecie, że "to przecież dobrze, bo seria nie jest przewidywalna" - w tym wypadku działa to bardziej na szkodę serialu, bowiem robi się on nadmiernie przekombinowany, a co więcej - całkowicie sypie się jego ciągłość, przez co momentami ciężko połapać się w tym, co się aktualnie dzieje. Co prawda mamy na początku odcinka krótkie przypominajki streszczające aktualną sytuację panującą w serialu, jednak są one bardzo ogólne i nie zawsze dostatecznie objaśniają o co chodzi.
No i jest jeszcze kwestia tej polityki, za którą Wing jest tak często chwalony... Nie mam pojęcia dlaczego, bowiem jest ona głupia i całkowicie bez sensu. Same frakcje nieustannie nawiązują kolejne, pozbawione sensu sojusze, tylko po to by odcinek, dwa potem zdradzić swoich sojuszników i związać się z kimś innym. Liderzy zaś podejmują naiwne, chwilami naprawdę głupie decyzje oraz sypią idealistycznymi, długaśnymi przemowami, które miały chyba dodać serii jakiejś głębi, ale dają całkowicie odwrotny skutek, czyniąc ją jeszcze bardziej nudną i dziecinną.
Nie lepiej sprawa wygląda z postaciami. W większości są to po prostu archetypy, w dodatku płaskie jak karton. Mamy zatem chłodno kalkulującą maszynę do zabijania, cichego i smutnego młodzika, kruchego i obdarzonego złotym sercem dżentelmena, czy też Chińczyka zachowującego się jak dupek z autyzmem. Jedynym pilotem Gundama, który jest nieco ciekawszą postacią, jest Duo. Zachowuje się on zdecydowanie najnormalniej z całej tej gromadki i choć nadal nie jest wybitnie dobrze napisaną postacią, tak przynajmniej widać w nim jakąś konkretniejszą osobowość. Oprócz tego mamy też główną postać kobiecą - niejaką Relenę, córkę bogatego polityka - której rola przez dłuższy czas sprowadza się do latania za Heero, mimo że ten nieustannie grozi jej, że ją zabije. Dopiero pod koniec serii staje się bardziej istotną postacią, jednak ciężko brać ten rozwój na serio, zważywszy na to, że niemal w ogóle nie zostaje nam pokazane, jak konkretnie do niego doszło. 
Nieco lepiej prezentują się antagoniści, jednak nadal daleko im do dobrze napisanych bohaterów. Zechs Merquise, będący Wingowym klonem Chara Aznable, jest z początku chyba jedną z niewielu w miarę sensownie zachowujących się postaci. Dumny i honorowy, acz chwilami przesadnie wyidealizowany, potrafi zaskarbić sobie sympatię widza. Niestety jednak, w pewnym momencie jego charakter zaczyna się stopniowo pogarszać, aż w końcu w finale serii zmienia się w jednego z najgłupszych bohaterów. To samo można powiedzieć niestety o innej fajnej postaci - Lady Une - która startuje jako silna i niezależna kobieta, a w połowie serii zostaje zepchnięta całkowicie na ubocze, tylko po to by wrócić pod koniec bajki jako mało ważna i niezbyt interesująca postać poboczna. Bardzo dobrze prezentuje się jednak niejaki Treize Khushrenada. Inteligentny, przystojny, honorowy i pewny siebie dyktator jest świetnie napisaną postacią, potrafiącą wzbudzić respekt. Niestety jednak, w pewnym momencie twórcy zdali sobie sprawę, że jest inteligentniejszy niż wszystkie występujące w serialu lemingi, zatem również i jego odsunęli na ubocze, żeby seria nie skończyła się w okolicach dwudziestego odcinka jego absolutnym zwycięstwem.


Mierną fabułę oraz postacie Wing nadrabia jednak całkiem dobrą oprawą audiowizualną. Projekty postaci są zróżnicowane i przyjemne dla oka. Ogromne wrażenie robią szczególnie ich kostiumy, zwłaszcza wojskowe mundury - szykowne i modne, pełne wymyślnych falbanek, kołnierzy i innych pięknych dodatków. Rewelacyjnie prezentują się też projekty robotów. Prawdę powiedziawszy, Wing ma chyba jedne z najciekawszych maszyn w historii całej sagi Gundam. Każdy z pięciu Gundamów nie dość, że piękny, to jeszcze różni się od pozostałych uzbrojeniem czy też możliwościami. Żadna z maszyn nie jest taka sama, a co więcej, każdy z Gundamów, poza tytułowym Wingiem, utrzymany jest w innej kolorystyce niż typowe dla metawersum połączenie białego z niebieskim. Podobnie sprawa ma się z wojskowymi, masowo produkowanymi kombinezonami. Jest ich kilka różnych typów, każdy z nich przystosowany do walki na innym terenie i na inny dystans. Każdy z modeli jest też ciekawie zaprojektowany i pomimo faktu, że wszystkie bazują na tym samym szkielecie, różni się od pozostałych pod wieloma względami. Moim osobistym faworytem jest zdecydowanie Leo - piękny w swej prostocie podstawowy kombinezon bojowy, przeznaczony do walki na ziemi.
Całkiem ładnie prezentują się także tła - kolorowe, szczegółowe i zróżnicowane, zdecydowanie przyciągają oko. Najciekawiej wyglądają zdecydowanie wnętrza wielkich pałaców, których w serii istne zatrzęsienie. Panuje w nich, jak nietrudno się domyślić, ogromny przepych - bogato zdobione żyrandole, olbrzymie portrety na ścianach, czerwone dywany czy też wykwintnie zastawione stoły to tutaj normalka.
Niestety jednak, sama animacja pozostawia już trochę do życzenia. Spadków jakości oraz powtarzanych ujęć jest tu istne zatrzęsienie, zwłaszcza w feralnych środkowych epizodach, gdzie niemal z odcinka na odcinek raczeni jesteśmy dokładnie tymi samymi scenami walk, z niewielkimi zmianami. Skoro o walkach mowa - ich choreografia też nie powala. Większość z nich kończy się jednym strzałem, tudzież uderzeniem laserowej broni zadanym przez Gundamy. Ja rozumiem, że to są super-zaawansowane kombinezony bojowe, o wiele potężniejsze niż przeciętne Leo, no ale serio. Jedynie walki z poważniejszymi antagonistami, takimi jak Zechs czy Treize potrafią zachwycić swoją choreografią czy też dbałością o detale. 
Złego słowa nie da się powiedzieć jednak o muzyce. Ścieżka dźwiękowa Winga to zdecydowanie jedna z najlepszych w całej serii i chyba tylko ta z "Mobile Fighter G Gundam" czy "Turn A Gundam" zachwyciła mnie w równie wielkim stopniu. Wszystko, zarówno zwykłe brzdąkania grające w tle podczas wypowiedzi narratora, szybkie i rytmiczne kawałki towarzyszące starcom, czy też utwory przypisane poszczególnym bohaterom brzmią wyśmienicie i świetnie podkreślają wydarzenia na ekranie. Rewelacyjne są także openingi oraz ending. "Just Communication" w wykonaniu Two-Mix to chyba jedna z najbardziej kultowych i rozpoznawalnych Gundamowych piosenek 
Pochwalić wypada także grę aktorską. Seiyuu świetnie wczuli się w swoich bohaterów, nawet mimo faktu że nie należą oni do najlepiej napisanych,  i wypowiadanych przez nich kwestii słucha się z wielką przyjemnością. Ciężko się temu jednak dziwić, kiedy obsada składa się z takich sław jak Hikaru Midorikawa (Zelgadis ze "Slayers", Asakim z "Super Robot Wars Z"),  Takehito Koyasu (Dio z "JoJo's Bizzare Adventure", Gandor Luck z "Baccano"), czy też Yajima Akiko (Dorothy z "The Big O", Nohara Shinnosuke z "Crayon Shin-chan").

Podsumowując, "Gundam Wing" nie jest raczej zbyt udaną serią i większość pochwał zawdzięcza nostalgii, jaką darzy go większość fanów. Choć pomysł na historię był całkiem ciekawy, tak szybko posypał się przez nieumiejętne prowadzenie historii oraz kiepsko nakreślone postacie. Sytuację ratuje oprawa audiowizualna, choć i ona nie jest nieskazitelna i cierpi zwłaszcza na nadużywanie tzw. "stock footage". Mimo to uważam jednak, że warto dać serii szansę. Choćby po to, by na własne oczy zobaczyć, jak naprawdę prezentuje się pierwsza seria Gundam, która odniosła tak olbrzymi sukces poza Japonią. 

Typ Anime - Seria Telewizyjna
Rok produkcji - 1995
Pełny Tytuł: „Shin Kidou Senki Gundam W” ("Mobile Suit Gundam Wing")
 Reżyseria: Masashi Ikeda
Scenariusz: Katsuyuki Sumisawa
Muzyka: Kou Ootani
Gatunek: Real Robot, Science-Fiction, Wojenny
Liczba Odcinków: 49
Studio: Sunrise
Ocena Recenzenta: 5/10

-"Gundam Wing" należy do najczęściej występujących tytułów w słynnej serii gier "Super Robot Taisen". Pojawił się w tak wielu jej odsłonach, że przez wielu fanów uważany jest za członka tzw. "Świętej Trójcy" sagi, w której skład oprócz niego wchodzą takie tytuły jak "Mazinger Z" oraz "Getter Robo".

-Gundam Wing był pierwszym Gundamem, który odniósł olbrzymi sukces na zachodzie, dzięki czemu otwarł drzwi innym tytułom z tego metawersum, takim jak "Mobile Fighter G Gundam", oryginalny 0079 czy też "08th MS Team". Wszystkie te tytuły również zostały zlicencjonowane, zdubbingowane i wyemitowane w amerykańskim bloku Toonami. Żaden z nich nie powtórzył jednak sukcesu Winga.

-W roku 2010 zaczęła być wydawana alternatywna manga zatytułowana "New Mobile Report Gundam Wing Endless Waltz: Glory of the Losers". Wśród fanów sagi Gundam cieszy się ona olbrzymim uznaniem i uważana jest za jedyną słuszną wersję Winga.

Screeny: