czwartek, 29 czerwca 2017

Mordercze etiudy, naukowe mózgobomby i motyle ludożercy - "Chargeman Ken" (1974)

Czytając chinśkobajkowe dyskusje w internetach często napotykam się na przepychanki o to, jakie animu jest absolutnie najgorszym. Padają w nich najczęściej takie tytuły jak "Sword Art Online", "Boku no Pico", "Mars of Destruction", czy też inne "Elfie Piosnki". I o ile pod adresem każdej z tych serii faktycznie można wystosować pokaźną litanię zarzutów, tak żadna z nich nie zasługuje na miano najgorszej. O nie. Ten tytuł należy się tylko jednej produkcji. Serii, która jest tak zła, że aż stała się jednym z najbardziej kultowych "dzieł" japońskiej animacji, wprawiła w ruch memiczną machinę i stała się nieodłącznym elementem codzienności Japończyków. Oto "Chargeman Ken" - najprawdziwsze "The Room" japońskiego przemysłu animowanego.

Akcja anime rozgrywa się w niedalekiej przyszłości. Młody Ken Izumi zwalcza wrednych kosmitów - Juralian - jako potężny "Chargeman Ken" - superbohater czerpiący swą energię ze źródeł światła.

Patrzycie pewnie na ten podejrzanie krótki, ogólny zarys fabuły i zastanawiacie się, jakim cudem "Chargeman Ken" mógł stać się takim fenomenem jak pisałem. Przecież to brzmi jak kolejne generyczne science-fiction. Już tłumaczę - na początek, wyobraźcie sobie, że każdy z epizodów to około 30 minut do godziny fabuły... upchnięte w niespełna pięciominutowe shorty. Efekt jest łatwy do przewidzenia - fabuła jest kompletnie bez sensu i skacze nieustannie od wydarzenia do wydarzenia, nie istnieje jakikolwiek logiczny porządek, a bohaterowie zachowują się jak skończeni kretyni. To jednak dopiero wierzchołek góry lodowej. Jeszcze bardziej porąbane są same scenariusze tych odcinków. Nie mam pojęcia, co jarali twórcy Kena, bo w żadnym innym anime nie widziałem chyba tyle absurdu i szaleństwa. Murricanie mają na to bardzo fajne określenie - "Batshit Insane". W każdym z 65 odcinków serii dane jest nam zobaczyć, jak Juralianie próbują wprowadzić w życie coraz to debilniejsze i mające coraz mniejsze szanse na powodzenie plany. A także jak Ken - który powinien być heroicznym i miłującym pokój zbawcą ludzkości - dopuszcza się tak okrutnych i obrzydliwych czynów, że momentami widz ma wątpliwości, czy serio można nazwać go bohaterem. Nie ma bowiem absolutnie żadnych oporów przed zamordowaniem kogokolwiek, przez co często "przypadkowo" zabija nawet tych, których miał uratować. By lepiej zobrazować wam szaleństwo tego, co odwala się na ekranie, wspomnieć wystarczy:
-  Odcinek w którym Ken walczy z motylami ludożercami, żywiącymi się ludzką tkanką
- Epizod w którym nauczyciel muzyki kontroluje za pomocą etiudy diabelnego pianina siostrę Kena i próbuje zmusić ją do zasztyletowania bohatera
- Odcinek o tym jak Ken udaje niedorozwiniętego w szpitalu dla obłąkanych, którego dyrektor chce wysadzić Europę za pomocą bomby atomowej. Warte wspomnienia jest to, że wszyscy pacjenci szpitala przekoloryzowani zostali do granic możliwości, a sam ojciec Kena ma wyraźne uprzedzenia do ludzi chorych psychicznie, co czyni odcinek mocno niepoprawnym politycznie. A czemu naukowiec nienawidzi akurat Europy, spytacie? Tego nie wie nikt, sami twórcy też nie. Kto by się tam tymi detalami przejmował.
- Epizod w którym Ken z zimną krwią zabija ukochanego swojej siostry, bo okazał się kosmitą, po czym mówi jej że "przeniósł się do innej szkoły". W innym znowuż zabija własną dziewczynę, bo też okazała się kosmitką. Bez żadnych wyrzutów sumienia, mimo że kilka sekund temu zarzekał się, jak bardzo ją kocha.
- W którym kosmici próbują zniszczyć japońskie rezerwy warzyw i owoców, gdyż w jakiś sposób ma im to umożliwić zawładnięcie światem (co?)
- Gdzie ludzie starzeją się za sprawą kosmicznych płyt winylowych
- Opowiadający o tym, jak to Ken uratował małego podpalacza i pogodził ze sobą jego rodziców, zabijając po prostu kilku kosmitów...
- O tym jak to kosmici nienawidzą modelek
- W którym wampirza lalka nokautuje Kena pałką i wprowadza w hipnotyczny trans jego matkę i siostrę
- Gdzie ksiądz kosmita ratuje samolot przed atakiem terrorystów, po czym zostaje zabity przez Kena
- Czy też najsłynniejszy chyba, w którym Ken ze stoickim spokojem mówi zaprzyjaźnionemu naukowcowi, że został zabity przez kosmitów i zmieniony w androida z bombą w mózgu... po czym mówiąc tylko "S-sory profesorze" wyrzuca go z kokpitu i detonuje za jego pomocą okręt obcych. A skąd Ken w ogóle wiedział, że profesor jest androidem i że ma wszczepiony materiał wybuchowy? Nie dowiemy się raczej nigdy, ale jeśli wierzyć biednej animacji (o której więcej za moment) fal dźwiekowych wokół uszu bohatera, to Ken to po prostu usłyszał. Brzmi legitnie.

Wiele z tych epizodów na zawsze stało się elementem japońskiej popkultury i codziennie tworzone są z nich kolejne memy, czy też MAD-y. Mało tego! W japońskim internecie bardzo łatwo natknąć się na wyciągnięte z nich bezpośrednio wypowiedzi bohaterów, które stały się popularnymi catchphrasami na futabie i innych imageboardach czy forach internetowych. "Chargeman Ken" doczekał się nawet własnej kolekcji memenaklejek na popularnym japońskim komunikatorze Line. Ale wiecie, co jest najlepsze? Że wiele z tych tekstów oraz urywków odcinków jest po dziś dzień wykorzystywanych... w marketingu! Wcale nie tak dawno, odwiedzając jeden z fizycznych sklepów Mandarake można było zobaczyć dużęgo kartonowego Kena, mówiącego "Och, na czwartym piętrze można kupić Light Novels!". Również sami twórcy kreskówki zwęszyli interes i gdy po ponad 30 latach seria zaczęła przeżywać drugą młodość, otworzyli specjalnie jej dedykowany sklep internetowy, w którym kupić można multum gadżetów, w tym nawet kask głównego bohatera.

Memiczność Kena na absurdalnej fabule odcinków i niekompetentnej reżyserii jednak się nie kończy. Do tego dochodzi jeszcze "fenomenalna" oprawa audiowizualna! "Chargeman Ken" to produkcja niesamowicie niskobudżetowa a dodajmy do tego jeszcze fakt, że za jego animację odpowiada niesławne studio Knack, które absolutnie animować nie potrafi. W efekcie dostajemy festiwal statycznych obrazów z ruchem ust składającym się z dwóch klatek, przeplatany okazjonalnymi przejazdami kamery oraz scenami akcji przypominającymi taniec paralityków, co w połączeniu z niesamowicie nienaturalnymi minami bohaterów przyprawia o napady histerycznego śmiechu. Obowiązkowo jest też tylko jedna, puszczana w kółko scena transformacji, bardzo często niedopasowana kompletnie do sytuacji. Dochodzi przez to do takich absurdów, że w jednej ze scen Ken łamie nogę, ale podczas transformacji może nakur... ekhem... wykonywać salta i cudować bez większego problemu... tylko po to, by w scenie następnej znowu leżeć na ziemi i jęczeć z bólu, próbując ostrzeliwać kosmitów. Twórcy mają również totalnie wyrąbane na to, czy tło z danego ujęcia jest zgodne z tym z ujęcia poprzedniego, więc bardzo często można odnieść wrażenie, że bohaterowie w trakcie odcinka nieustannie się teleportują po całym świecie. No, ale przynajmniej projekty postaci prezentują się wcale nie najgorzej... może poza Juralianami, którzy wyglądają jak bardzo generyczni kosmici i jedyny, który jakoś bardziej się wyróżnia, to ich przywódca z długim szpiczastym nosem i ssawkowatmi palcami.
No dobrze, to może chociaż efekty dźwiękowe są okej? Cóż... jeśli idzie o efekty dźwiękowe, to w sumie częściej ich nie ma, niż są. Jakikolwiek wystrzał z pistoletu, upadek na dupę, odpalenie pojazdu, eksplozja i tym podobne okraszone są najczęściej całkowitą ciszą. No, chyba że dźwiękowiec akurat nie spał przy konsolecie i na czas odpalił odpowiedni efekt. Ale to sporadyczne przypadki. No ale muzyka przynajmniej jest! Całe cztery kawałki zapętlone w nieskończoność, z czego najczęściej gra opening, który jest wstawiany do praktycznie każdej "emocjonującej" sceny walki. I pół biedy, jakby on jeszcze chociaż dobrze brzmiał, ale jego dziecięcy wokal jest tak biedny i pełen fałszu, że człowiek tylko prycha albo zaczyna ironicznie podśpiewywać.
Och, ale jest jeszcze przecież gra aktorska. O niej to można dopiero sporo napisać. Zacznijmy może od tego, że po dziś dzień nikt z grających w "Chargeman Ken" nie chce się do tego przyznać. Poza wcielającą się w głównego bohatera Sawadą Kazuko. Po wieloletnich badaniach odkryto również, że grał tu niejaki Noburo Sato, który wcielił się w kilkanaście ról, w tym doktora z eksplodującym mózgiem. Poza tym jednak nie znamy nikogo z aktorów. A szkoda, bo chciałbym im serdecznie podziękować za to, jak często krztusiłem się przez nich ze śmiechu. Gra aktorska w "Chargeman Ken" bowiem podpada pod kategorię "tak złe że aż dobre". Aktorzy brzmią "świetnie" zwłaszcza w dramatycznych scenach walk (szczególnie umierający Juralianie) oraz kiedy dzieje się coś "mrożącego krew w żyłach". Ale najlepsze to są ich okrzyki ekscytacji, zdziwienia i tym podobne. Gdy podczas meczu rugby, jeden z zawodników wyskoczył wysoko w powietrze i zakrzyknął coś na wzór "Eeej~!" to prawie oplułem ze śmiechu monitor. Ale moim - i jak się okazuje chyba większości fandomu serii - absolutnie ulubionym okrzykiem jest charakterystyczne zaskoczenie Kena, brzmiące po prostu jak zachrypnięte "O!". Czemu jest to takie zabawne, spytacie? Bo nie dość, że jest niesamowicie wprost nadużywane (nawet do 10 razy na odcinek!!), to w połączeniu z komicznie zdeformowaną (bo nie można tego nazwać normalną mimiką) w szoku twarzą bohatera wywołuje niekontrolowane wybuchy śmiechu u dosłownie każdego. To "O!" jest tak popularne, że na każdym livestreamie serii na nico, fani są w stanie zasypać cały ekran komentarzami je zawierającym za każdym razem, gdy Ken ma je wypowiedzieć. Jest to też chyba swoją drogą najsłynniejsza ze wspomnianych wcześniej naklejek na Line.

Podsumowując, "Chargeman Ken" to absolutnie najgorsze anime, jakie kiedykolwiek powstało. Leży w nim dosłownie wszystko - bezsensowny i absurdalny scenariusz, bohaterowie debile niekompetentna reżyseria, niekonsekwentne, biedne udźwiękowienie, tragicznie śmieszna gra aktorska i oszczędna do granic możliwości animacja... a jednak bawiłem się na nim wprost wyśmienicie. Na każdym z odcinków ryczałem donośnie ze śmiechu obserwując coraz to głupsze zachowania bohaterów i byłem ciekawy, jakim debilizmem twórcy zaskoczą mnie w odcinku następnym. Czy oznacza to, że Ken jest jednak dobrym anime? W żadnym wypadku! Ale nie w sposób zaprzeczyć temu, że dostarcza nieludzkich wprost ilości radosnej głupawki. Spotykacie się z kumplami na nocce filmowej z dużą ilością alkoholu i nie macie pojęcia, co obejrzeć? Łapcie "Chargeman Ken"! Tym bardziej, że już niedługo wszystkie odcinki będą dostępne w wysokiej jakości i z solidnym tłumaczeniem za sprawą absolutnych szaleńców z wydawnictwa "Discotek"!

Typ Anime - Seria Telewizyjna
Rok produkcji - 1974
Pełny Tytuł: „Chargeman Ken”
 Reżyseria: Noboru Miura
Scenariusz: Masaki Hokuta, Toyohiro Ando
Muzyka: Kunio Miyauchi
Gatunek: Akcja, Science-Fiction, Komedia, Horror, Dramat, Sensacyjny, Kryminał
Liczba Odcinków: 65
Studio: Knack Productions
Ocena Recenzenta: 1/10

Screeny: