niedziela, 25 stycznia 2015

"Yattaman, Yattaman zna złotą żyłę~!" - "Time Bokan Series - Yatterman" (1977)

Każdy powód jest dobry, żeby zrobić sobie późną nocą (wczesnym rankiem?) przerwę od zakuwania na sesję. Tym bardziej, jeśli w ramach tej przerwy napisać można recenzję ukochanej bajki z dzieciństwa. W sumie, sam sobie się dziwię, że dopiero teraz, kiedy blog już sobie trochę czasu wisi, się za nią zabieram. O czym dziś będzie mowa? No czytaliście tytuł tekstu chyba, nie? Dziś na warsztat biorę bajkę, którą ogromnym sentymentem darzy chyba każdy starszy polski fan "zjebajek". Panie i panowie, chłopcy i dziewczęta - oto historia bohaterskiej parki, która wraz ze swymi cudacznymi maszynami, dzielnie stawiała czoła straszliwemu Dokurobeiowi i służącej mu podstępnej bandzie Drombo - "Yattaman"!

Gan-chan oraz jego przyjaciółka Ai-chan prowadzą sklep z zabawkami. Mało kto jednak wie, iż w podziemiach tego niepozornego budyneczku mieści się dość spory warsztat, w którym to nasi bohaterowie budują olbrzymie roboty. Po co? A no bo Gan-chan ubzdurał sobie, iż zostanie wielkim bohaterem - Yattamanem - który w imię sprawiedliwości ratował będzie każdego, kto znajdzie się w potrzebie. Okazja by rozpocząć działalność nadarzy się dość szybko - jak się bowiem okazuje, niedaleko sklepu z zabawkami mieści się skromna knajpka, prowadzona przez trójkę oszustów - cwanego Boyackiego, przygłupiego, ale nadludzko silnego Tonzurę oraz piękną acz podłą i zrzędliwą Doronjo. Pewnego dnia otrzymują oni od swojego szefa - okrutnego Dokurobeia - bardzo ważną misję - mają zebrać rozrzucone po świecie fragmenty Kamienia Dokuro, który to, gdy złożony w całość, otworzyć ma drogę do niespotykanego wprost bogactwa. Wredny zbir jest przekonany, że gdy wejdzie w posiadanie takowej fortuny, przejęcie władzy nad światem będzie dziecinną igraszką. W zamian za wykonanie tej misji, nasze rzezimieszki otrzymać mają połowę skarbu - nic zatem dziwnego, że natychmiastowo na propozycję szefunia przystają i ruszają na poszukiwa- zaraz, nie tak prędko! Najpierw trzeba zdobyć fundusze na budowę wehikułu! Banda Drombo postanawia zatem rozkręcić biznesik na większą skalę i otwiera coraz to kolejne lokale, w których ma zamiar oszwabiać niczego nie spodziewających się klientów. Na całe szczęście, Gan-chan i jego przyjaciele bardzo szybko dowiadują się o niecnych planach opryszków i natychmiast przywdziewają kostiumy Yattamanów, po czym wraz ze swymi wiernymi robotami ruszają za nimi w pogoń. Tak oto rozpoczyna się zwariowana pogoń za Kamieniem Dokuro, podczas której zarówno Yattamani, jak i Banda Drombo, będą zaskakiwać nas coraz to bardziej postrzelonymi pomysłami.

Jak na początku tekstu wspomniałem, sam sobie dziwię się, że dopiero teraz piszę o "Yattamanie". Nie dość bowiem, że była to moja pierwsza "chińska bajka", to też właśnie przez nią zakochałem się w wielkich robotach. Darzę ją zatem olbrzymim wprost sentymentem i nie ukrywam, że może to nieco zawyżać moją jej ocenę *śmiech*. No, ale przejdźmy do rzeczy - co można powiedzieć o fabule? A no jak nietrudno się domyślić, zbytnio skomplikowana to ona nie jest. Jest to bardzo, zaznaczam, BARDZO prosta opowiastka o walce dobra ze złem, której każdy odcinek opiera się na dokładnie takim samym schemacie - Banda Drombo dostaje wytyczne od szefa, po czym otwiera podejrzany biznes by zebrać fundusze na budowę wehikułu; zaraz potem o ich niecnych planach dowiadują się Yattamani i ruszają wymierzyć im sprawiedliwość; wszystko zaś kończy się efekciarską i zabawną potyczką głupkowatych wielkich robotów, po której Banda Drombo zostaje ukarana przez swojego szefa za niewykonanie zadania. I tak co odcinek. I choć co poniektórym wydać się to może wadą, to mnie osobiście nie raziło to tak bardzo. Dlaczego? A no bo "Yattaman" opanował ten schemat do perfekcji. Diabeł bowiem tkwi w szczegółach, moi drodzy - choć każdy odcinek jechał względnie według dokładnie tego samego planu, tak za każdym razem akcja toczyła się w innym miejscu, dostawaliśmy kolejną porcję głupkowatych żartów, przedstawiano nam kolejnych bohaterów a i nieustannie pojawiały się też nowe maszyny. Gwoździem programu każdego odcinka były też tzw. "Niespodzianki Tygodnia", czyli coraz to dziwaczniejsze małe robociki wypluwane przez mechy Yattamanów. Wszystko to sprawiało, że mimo całej tej schematyczności, każdy kolejny odcinek Yattamana oglądało się z uśmiechem na ustach i tylko czekało się, co tym razem zmaluje Banda Drombo i jakiego dziwadła użyją Yattamani, aby ich pokonać. Wierzcie mi, że małemu dziecku (a także i staremu koniowi który darzy bajkę wielkim sentymentem *śmiech*) więcej do szczęścia nie trzeba.
Bohaterowie spytacie? Nie powalają. Ich charaktery są bardzo płaskie i raczej nie wyróżniają się niczym specjalnym na tle innych podobnych sobie postaci. Gan-chan i Ai-chan to typowi obrońcy sprawiedliwości, których jedyną motywacją do działania jest, jak na bohaterów bajki dla dzieci przystało, bezinteresowna chęć niesienia pomocy wszystkim w koło. Dużo lepiej wypadają jednak czarne charaktery. Nie ukrywajmy - to właśnie Banda Drombo była gwiazdami tej bajki i większość dzieciaków kibicowała właśnie im. Choć również nie są jakoś niesamowicie dobrze napisanymi postaciami, tak interakcje i dialogi, jakie między nimi zachodzą sprawiają, że nie w sposób ich nie pokochać. Są również dużo bardziej pomysłowi, aniżeli para Yattamanów, i to właśnie ich maszyny częściej zaskakiwały swoją oryginalnością. No bo powiedzcie mi, w ilu innych mecha anime widzieliście robota zbudowanego z durszlaków, garnków i sztućców? Albo czołg strzelający cukierkowymi bombami?

Oprawa wizualna nie zniosła niestety za dobrze próby czasu. Projekty postaci choć nie są złe a i swoją karykaturalnością bardzo dobrze do klimatu bajki pasują, tak młodszych widzów, którzy (ku mojemu zasmuceniu) w doborze anime do oglądania kierują się tylko i wyłącznie kreską, zdecydowanie będą odstraszać. Sytuacji nie ratują niestety tła, które są bardzo proste i raczej nie ma na czym zawiesić oka. Całkiem dobrze wypada jednak animacja. Choć zdarzają się jej chrupnięcia, tak na ogół wszystko porusza się dość płynnie, co cieszy oko zwłaszcza w przypadku walk, które zyskują dzięki temu na dynamice i bardzo przyjemnie się na nie patrzy.
Muzycznie anime wypada bardzo dobrze. Jak na komedię przystało, dominują oczywiście głupkowate, rytmiczne utwory idealnie wpasowujące się w klimat postrzelonych walk pomiędzy Yattamanami a Bandą Drombo. Naprawdę fajnie wypadają także wszystkie piosenki wokalne - czy to opening, ending, czy też piosenka Bandy Drombo, którą zbiry wykonują przed przystąpieniem do akcji w niemal każdym odcinku. O, odnośnie openingu jeszcze - choć ten oryginalny jest bardzo dobry, tak zdecydowanie wolę ten z włoskiej wersji, emitowanej u nas przez Polonię 1. Nie wiem, czy jest to kwestia nostalgii, czy może faktycznie jest on obiektywnie lepszy, ale melodyjnie brzmi moim zdaniem dużo lepiej i świetnie oddaje zwariowany klimat bajki. Co można zaś rzec o aktorach? Spisali się wybornie. Doskonale zdawali sobie sprawę, w jak szalonej produkcji grają i włożyli w swoje postacie mnóstwo serca, dzięki czemu brzmią one niezwykle zabawnie a przy tym naturalnie i nie w sposób zarzucić im sztuczności. Acz podobnie jak w przypadku openingu, tu również uważam, że jeszcze lepiej brzmiały w emitowanej u nas włoskiej wersji językowej.

Warto "Yattamana" obejrzeć? Warto. Choćby przez sam fakt, jak ważną produkcją bajka ta jest dla naszego polskiego fandomu. A jeśli potrzeba wam więcej zachęty, to w obecnym sezonie emitowana jest swoista jej kontynuacja - "Yoru no Yatterman" - którą co prawda można oglądać bez znajomości podstawki, jednak umknie wam wtedy pierdyliard przezabawnych i wywołujących łezkę nostalgii w oku nawiązań. Niech was nie przeraża także długość - choć tytuł ten liczy sobie 108 epizodów, tak chłonie się go niesamowicie szybko. Od razu przestrzegam jednak purystów, którzy KAŻDĄ bajkę muszą oglądać z oryginalnymi japońskim głosami i z napisami, że w takiej wersji Yattamana nie znajdziecie. Do tej pory bowiem nie został przez nikogo w pełni przetłumaczony. Jedynie "Anime-Sols" przetłumaczyło kilka pierwszych epizodów, jednak porzuciło projekt, gdyż nie cieszył się odpowiednim zainteresowaniem ze strony widzów. Pozostaje wam zatem nasza poczciwa, polsko-włoska wersja z lektorem, emitowana niegdyś na Polonii 1. Nie martwcie się jednak - poza kilkoma zmienionymi imionami nie różni się ona praktycznie niczym od oryginału, tak więc o zmiany w fabule bać się nie musicie.
Swoją drogą, nadal czekam na dzień, w którym Yattaman oraz inne stare robobajki od Tatsunoko wystąpią w końcu w "Super Robot Taisen"...

Typ Anime - Seria Telewizyjna
Rok produkcji - 1977
Pełny Tytuł: „Time Bokan Series - Yatterman” ("Yattaman") 
 Reżyseria: Hiroshi Sasagawa
Scenariusz: Akiyoshi Sakai, Jinzou Toriumi
Muzyka: Masaaki Jinbo, Masayuki Yamamoto
Gatunek: Super Robot, Komedia
Liczba Odcinków: 108
Studio: Tatsunoko Productions
Ocena Recenzenta: 7/10
(NOSTALGIA FACTOR INCLUDED - Jeśli nie darzysz serii tak gigantycznym sentymentem jak ja, to możesz odjąć od oceny jedno, dwa oczka...)

Screeny:






piątek, 23 stycznia 2015

Raj utracony? - "Rakuen Tsuihou: Expelled from Paradise" (2014)

Gen Urobuchi to pan, którego raczej nikomu, kto chińskimi bajkami choć trochę się interesuje, przedstawiać nie trzeba. Człowiek ten odpowiada bowiem za scenariusze do wielu hitowych Visual Novel oraz anime, takich jak choćby "Fate/Zero", "Saya no Uta", czy też "Puella Magi Madoka Magica". Ostatnimi czasy pan ten zaczął trochę działać też przy wielkich robotach, za sprawą "Suisei no Gargantia", czy też "Aldnoah Zero", którego kontynuacja emitowana jest w obecnym sezonie. Mą uwagę przykuła jednak bardziej inna jego produkcja - pełnometrażowy film zatytułowany "Rakuen Tsuihou: Expelled from Paradise". Dzieło to zaintrygowało mnie tym bardziej, iż wszystko poza tłami wykonane miało w nim być za pomocą grafiki komputerowej, starającej się jak najwierniej odwzorowywać animację tradycyjną. 

Akcja filmu osadzona jest w odległej przyszłości. W wyniku poważnego kataklizmu, który spowodował znaczne pogorszenie warunków panujących na ziemi, ponad 90% ludzkości postanowiło porzucić swe organiczne, niedoskonałe ciała i przenieść swą świadomość do rzeczywistości wirtualnej zwanej "Deva" - idealnego świata, w którym nie istnieją niemal żadne ograniczenia a ludzie żyją w spokoju i dostatku. Od jakiegoś czasu jednak, wirtualna utopia nieustannie atakowana jest przez pochodzącego z ziemi tajemniczego hakera, ukrywającego się pod pseudonimem "Frontier Setter", który to stara się nakłonić ludzi, aby jednak zdecydowali się opuścić sztuczny raj i wraz z nim wrócili do prawdziwego życia. W wyniku takiego obrotu spraw, wielka trójca zarządzająca Devą postanawia wysłać na ziemię swoją najlepszą agentkę - Angelę Balzac - by ta wytropiła i schwytała cyberprzestępcę. W zadaniu tym pomóc ma jej ziemski agent specjalny - Kajiwara "Dingo" Zaik - który jak się szybko okazuje, jest całkowitym przeciwieństwem naszej bohaterki, przez co parce ciężko jest znaleźć wspólny język. A dogadać jakoś się przecież muszą - w końcu od tego zależy powodzenie całej misji.

Historia opowiedziana w "Rakuen Tsuihou" nie jest w żaden sposób odkrywcza czy oryginalna. Post-apokaliptycznych wizji ziemi było już mnóstwo, a i wątki z cyber-utopią czy też przeniesieniem swej jaźni do cyberprzestrzeni  nie są dla chińskich bajek niczym nowym. Sam sposób prowadzenia opowieści też pozostawia trochę do życzenia - choć fabuła jest spójna, to jednak okrutnie przewidywalna i prawdę powiedziawszy nawet "wielki" plot twist w połowie filmu nie wywarł na mnie jakiegoś specjalnego wrażenia. Wyraźnie widać też, że co poniektóre wątki zostały mocno przyspieszone i nie wykorzystano w 100% potencjału, jaki dawały. A szkoda.
Na całe szczęście, średniawą historyjkę ratują dobrze napisane postacie. Strasznie podobało mi się zestawienie przekonanej o wyższości cyber-technologii Angeli z doświadczonym przez życie "Dingo", który uważa, że ludzie w wyniku pogoni za rozwojem zatracili swoje prawdziwe człowieczeństwo. Z racji tego, że pod względem poglądów dwójka ta różni się tak bardzo, to dochodzi między nimi do bardzo ciekawych i naturalnych interakcji i dialogów, które są najfajniejszą częścią całego filmu. Jeśli o rozwój charakterów zaś idzie, to najbardziej widoczny przykład takowego zaobserwować możemy u Angeli. Początkowo zadufana w sobie, przekonana o swojej cyber-wyższości, z pogardą patrzy na wszystko co powiązane ze starą ziemią. Co więcej, przez swą pychę całkowicie ignoruje fakt, że prawdziwy organizm do prawidłowego działania wymaga snu oraz odpowiedniego odżywiania, przez co bardzo szybko dostaje, kolokwialnie mówiąc, "po dupie" i się rozchorowuje. Z biegiem czasu jednak, w wyniku obcowania z dojrzałym i roztropnym "Dingo," nasza bohaterka powolutku zaczyna rozumieć, że może jednak faktycznie ludzie z "Deva" zbytnio polegają na technologii, przez co zapomnieli, co naprawdę czyniło ich ludźmi.

Oprawa audiowizualna jest dość nierówna. Wywołane jest to oczywiście faktem, że w filmie tym, wszystko poza tłami, wykonano za pomocą modeli komputerowych. I choć przyznać trzeba, że same modele wyglądają prześlicznie a ich świetnie wykonana mimika robi wrażenie, tak kiedy zaczynają się ruszać cały czar pryska. Postacie są strasznie sztywne, a co więcej, wyraźnie widać, że ich ruchom brak płynności, przez co sprawiają wrażenie kukiełek. Nie trzeba chyba mówić, że bardzo psuje to przyjemność z oglądania filmu. Na całe szczęście, sytuację ratują trochę sceny akcji, które zanimowane są wyśmienicie i wyraźnie widać, że to na nie (poza biustem i pupą Angeli) poszła większość budżetu. Wszystko rusza się tam niezwykle płynnie, pełno jest wybuchów i rozbłysków, świetnych ujęć i innego efekciarstwa. Nie ukrywam, że bardzo się cieszę iż mechy pojawiają się najczęściej właśnie w tych scenach akcji. Roboty w "Rakuen Tsuihou" są bowiem naprawdę fajnie zaprojektowane, wyposażone w liczne ciekawe rodzaje uzbrojenia, a mają także możliwość transformacji i w ruchu wyglądają po prostu niesamowicie.
Pod względem muzycznym film wypada dobrze, acz nic raczej tyłka nie urywa. Utwory dopasowane są odpowiednio do scen i świetnie podkreślają atmosferę wydarzeń, jednak w pamięć zbytnio nie zapadają. Jedyną piosenką, która jakoś bardziej wyróżnia się na tle reszty OST jest ending - "Eonian" zaśpiewany przez ELISĘ. Jest to bardzo przyjemny, szybko wpadający w ucho utwór.
Co można rzec o grze aktorskiej - jest bardzo dobra, acz nie powinno to dziwić, bowiem głosów bohaterom użyczyły same osobistości. Dane nam tu będzie usłyszeć głosy takich sław jak choćby Kugimiya Rie, Shinichiro Miki, czy też Kamiya Hiroshi. Nie trzeba zatem przekonywać, że kwestie wypowiadane przez postacie brzmią naturalnie, a każda z emocji bohaterów została odpowiednio odegrana.

Czy "Rakuen Tsuihou" spełnił moje oczekiwania? Częściowo. Na plus zdecydowanie zaliczyć mogę sympatycznych bohaterów, świetne projekty postaci i mecha oraz widowiskowe potyczki, a także wyśmienitą grę aktorską. Szkoda ino, że historia jest mało oryginalna i cholernie przewidywalna oraz że animacja postaci, poza wspomnianymi widowiskowymi potyczkami, wygląda tragicznie i bardzo psuje ogólny całokształt produkcji. Mimo wszystko uważam jednak, że film wart jest obejrzenia. Bawiłem się nań bowiem całkiem dobrze a i zdecydowanie uważam, iż  jest to dużo lepsze mecha od "Urobutchera", aniżeli Aldnoah Zero.

Typ Anime - Film Kinowy
Rok produkcji - 2014
Pełny Tytuł: „Rakuen Tsuihou: Expelled from Paradise” 
 Reżyseria: Seiji Mizushima
Scenariusz: Gen Urobuchi
Muzyka: Narasaki, ELISA
Gatunek: Real Robot, Science-Fiction
Liczba Odcinków: 1
Studio: Graphinica
Ocena Recenzenta: 6.5/10

Screeny:






czwartek, 8 stycznia 2015

Nieśmiertelnej parki przygód ciąg dalszy - "3x3 Eyes: Seima Densetsu" (1995)

Jeśli nie oglądałeś pierwszej części sagi, przerwij czytanie tego tekstu w tym momencie, gdyż pojawić mogą się w nim dość poważne spoilery. Dziękuję za uwagę~
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Z kontynuacjami sprawa często wygląda niestety tak, że są one dużo gorsze od pierwszych części. Wspomnieć wystarczy takie tytuły jak "Martian Successor Nadesico: The Prince of Darkness", "M.D. Geist II: Death Force" czy też nawet "Hitsugi no Chaika: The Avenging Battle" z poprzedniego sezonu. Dlatego też do kontynuacji przygód Pai i Yakumo podchodziłem z lekką niepewnością. Jak się jednak szybko okazało, niesłusznie.

Cztery lata po tym, jak Pai zaginęła po walce z Benaresem - potężnym Wu należącym do okrutnego władcy rasy Sanjiyan Kaiyanwanga - dojrzalszy i lepiej wyszkolony w sztukach walki Yakumo trafia w końcu na ślad swej ukochanej. Niestety jednak, dziewczyna cierpi na amnezję i nie jest w stanie rozpoznać swego Wu. Co gorsza, dość szybko okazuje się, że jej moc została zapieczętowana przez podwładnych Benaresa. A jakby tego jeszcze było mało, wkrótce na naszą parkę z coraz większą częstotliwością zaczynają napadać paskudne demony. Aby chronić Pai i pomóc jej odzyskać pamięć, Yakumo postanawia zatem zabrać ją do ojczyzny jej przodków - "Świętej Ziemi", do której mistyczne przejście znajduje się gdzieś w odległym Tybecie...

Druga część "3x3 Eyes" jest zdecydowanie lepsza od pierwszej. Choć na pierwszy rzut oka historia nadal wydaje się jechać na podstawowych schematach, tak robi to na tyle umiejętnie, że zdecydowanie potrafi widza zaciekawić. Co więcej, obfituje w liczne, chwilami naprawdę niespodziewane zwroty akcji, które zdecydowanie uatrakcyjniają opowieść. Dużo lepiej wypada też pacing, zwłaszcza że odcinki nie trwają już tylko po 20 minut, ale aż 45. Dzięki temu twórcy mogli dużo lepiej rozplanować poszczególne wydarzenia i seria nie wydaje się aż tak popędzana, jak poprzedniczka. Zachowano także wyśmienity setting serii. Szkoda jedynie, że nie rozwinięto kilku niedomkniętych wątków oraz że nie powraca żaden z bohaterów z poprzedniej części sagi.
Skoro o bohaterach już mowa, Ci również wypadają tutaj lepiej. Bardzo fajnym zabiegiem było moim zdaniem odwrócenie ról Yakumo oraz Pai - o ile w pierwszej serii to Pai w swej formie Sanjiyan musiała często ratować swojego niedoświadczonego Wu, tak tutaj to Yakumo w końcu ma okazję zabłysnąć i pokazać, że przez te 4 lata wcale nie próżnował. Nadal rozwijany jest także wątek romansowy pomiędzy obojgiem bohaterów, który w ostatnim odcinku osiąga bardzo fajnie przemyślany punkt kulminacyjny. Nie porzucono także przedstawiania nieśmiertelności bardziej jako przekleństwa, aniżeli błogosławieństwa. A i również postacie drugoplanowe dostają w końcu trochę więcej uwagi, dzięki czemu nie wypadają już aż tak blado, jak w serii pierwszej.

Oprawa audiowizualna także uległa poprawie. Szczególnie projekty postaci wypiękniały i patrzy się na nie naprawdę z przyjemnością. Zwłaszcza postacie kobiece nabrały dużo więcej uroku, nie przemieniając się przy tym w przesłodzone maszkarony podobne do tych z "Cyberteam in Akihabara". Tła nadal są szczegółowe i utrzymane w klimatycznych barwach a projekty potworów nietuzinkowe i groteskowe. Co do animacji zaś - jest płynniejsza, zwłaszcza w scenach starć, jednak nadal sporo w niej chrupnięć. Pojawiło się też coś, czego w anime strasznie nie lubię, czyli "pokazy slajdów" mające na celu po prostu zaoszczędzenie kasy. Na całe szczęście nie ma ich aż tak dużo, by przeciętny widz strasznie się nimi przejął.
Muzyka nadal jest klimatyczna, jednak podobnie jak ta z poprzedniczki nie zapada zbytnio w pamięć i poza samym anime nie brzmi już tak dobrze. No, może z kilkoma wyjątkami - motyw grający w scenach romantycznych z udziałem Pai i Yakumo niesamowicie wpadł mi w ucho. Nadal boli mnie też fakt, że większość piosenek wokalnych z serią powiązanych w samej bajce się nie pojawia...
Gra aktorska wypada dużo lepiej niż w pierwszej części. Aktorzy z większym uczuciem przyłożyli się do swojej roboty i brzmią o wiele bardziej przekonująco. Strasznie ucieszyłem się również z faktu, że do Megumi dołączył tutaj mój inny ulubiony seiyuu - Otsuka Houchuu - znany z takich ról jak m.in Beck z "The Big O", Gates z "Fullmetal Panic", czy też Melan z "Brigadoon".

Podsumowując - "3x3 Eyes: Seima Densetsu" wypada dużo lepiej, niż poprzedniczka i zdecydowanie przekonało mnie do sięgnięcia po komiksowy pierwowzór. Naprawia większość problemów pierwszej serii a i wprowadza kilka fajnych urozmaiceń. Nadal nie jest to jednak produkcja idealna - wciąż dostrzec można problemy z animacją a i denerwować może nieco zastępowanie jej w niektórych wypadkach statycznymi planszami, tylko po to by zaoszczędzić kasę. Boli też trochę fakt, że nie dokończono co poniektórych wątków z serii poprzedniej. Zdecydowanie jednak polecam z tytułem tym się zapoznać, bowiem pomimo kilku problemów dostarczyć potrafi mnóstwa dobrej rozrywki.

Typ Anime - Seria OVA
Rok produkcji - 1995
Pełny Tytuł: „3x3 Eyes: Legend of the Divine Demon” ("Sazan Eyes: Seima Densetsu")
 Reżyseria: Kazuhisa Takenouchi, Kiyoko Sayama
Scenariusz: Kazuhisa Takenouchi, Yuuzo Takada
Muzyka: Kaoru Wada
Gatunek: Horror, Battle Shounen, Romans
Liczba Odcinków: 3
Studio: Toei Animation
Ocena Recenzenta: 6.5/10

-Warto wspomnieć, że obie części serii zostały wydane w Polsce na DVD w roku 2005. Za ich wydanie odpowiada "Anime Virtual", które dało nam także "Suzumiya Haruhi no Yuutsu", czy też "Mahou Sensei Negima"

Screeny:






Demoniczna piękność i jej nieśmiertelny podwładny - "3x3 Eyes" (1991)

Są takie serie, które w fandomie otoczone są takim kultem, że wystarczy wspomnieć ich tytuł a już wybucha na ich temat zagorzała dyskusja. Przykładami takich serii są choćby "Neon Genesis Evangelion", "Puella Magi Madoka Magica", czy też "Hellsing" . Jednak mało który z obecnych fanów anime wie, że podobnym kultem otoczona była niegdyś (i w co poniektórych kręgach nadal jest) produkcja o tajemniczo brzmiącym tytule "3x3 Eyes". 

Yakumo Fujii to mieszkający samotnie w Tokyo młodzik, który aby zarobić na swoje utrzymanie parać się musi dość specyficzną fuchą, jaką jest... bycie kelnerem transwestytą w lokalnym gej barze. Pewnego razu, gdy jak co dzień popyla do pracy na swoim skuterku, o mało co nie potrąca młodej dziewczyny. W ramach przeprosin zabiera ją ze sobą do roboty i tam częstuje napojem. Po krótkiej dyskusji okazuje się, że dziewczynka nazywa się Pai i przybyła tu aż z Chin, konkretniej z Tybetu w poszukiwaniu pewnej osoby, którą okazuje się być - no, zgadnijcie - Yakumo oczywiście. Podekscytowana, prędko wręcza naszemu bohaterowi list od jego ojca, który jak się okazuje, bardzo dobrze się z dziewczynką znał. Na tym jednak niespodzianek nie koniec - Yakumo w liście wyczytuje bowiem, że Pai jest ostatnią żyjącą przedstawicielką mistycznej rasy nieśmiertelnych trójokich demonów - "Sanjiyan Unkara". Z jakiegoś powodu jednak, jej marzeniem jest zostać normalnym człowiekiem, dlatego też pragnie odnaleźć tajemniczą rzeźbę zwaną "Statuą Ludzkości", która poprzez tajemniczy rytuał ma jej to umożliwić. Aby jednak odnaleźć święty posąg, będzie potrzebować pomocy naszego bohatera. Ku jej rozczarowaniu, Yakumo nie ma jednak zamiaru mieszać się w jakieś podejrzane wyprawy, tym bardziej że nigdy swemu ojcu zbytnio nie ufał i odnosi wrażenie, że cała ta opowiastka jest zmyślona... do czasu, gdy zostaje zabity przez ogromnego ptasiego demona, a chwilę potem, ku swemu zdumieniu, budzi się bez żadnych obrażeń. Jak się okazuje, w ostatniej chwili został uratowany przez Pai, która to pochłonęła jego duszę czyniąc go swoim nieśmiertelnym podwładnym - "Wu". Teraz Yakumo nie ma już wyjścia - jeśli chce odzyskać swą dawną postać, będzie musiał wyruszyć wraz ze swą nową panią na poszukiwania legendarnego artefaktu. Bowiem tylko wtedy, kiedy Pai zmieni się w człowieka, również i on znów się takowym stanie.

Jak na początku tekstu wspomniałem, "3x3 Eyes" jest produkcją mocno kultową, do dziś bardzo lubianą przez starszą część chińskobajkowego fandomu. Stąd też sięgając po nią oczekiwałem że dostanę coś naprawdę niepowtarzalnego i wyjątkowego. Czy faktycznie coś takiego dostałem? Nie.  Choć sam pomysł na historię w "3x3 Eyes" jest niewątpliwie ciekawy, tak dość szybko dostrzec można, że fabuła rozwija się w sposób bardzo schematyczny i przewidywalny. Nie oznacza to jednak bynajmniej, że historia w bajce tej przedstawiona jest kiepska, nie. Jest dość spójna a i mimo przewidywalności potrafi chwilami naprawdę wciągnąć, zwłaszcza gdy nabiera tempa pod koniec drugiego odcinka. Zdecydowanie pochwalić muszę też twórców za to, że udało im się zakończyć serię takim cliffhangerem, że natychmiastowo musiałem sięgnąć po drugą serię OVA (o której również dziś napiszę), gdyż koniecznie chciałem zobaczyć, co wydarzy się dalej.
Seria mocno punktuje także settingiem, który jest po prostu wyśmienity. Cały ten okultystyczny klimat połączony z hinduskimi wierzeniami prezentuje się świetnie i nadaje serii bardzo fajną aurę tajemniczości.
Co zaś można powiedzieć o postaciach? Rewelacji nie ma, acz strasznie źle też nie jest. Poza parą głównych bohaterów nikt nie przechodzi tutaj jakiegoś wyraźniejszego rozwoju. Wszystkie postacie drugoplanowe bazują bowiem na bardzo typowych kliszach i nie wnoszą do historii raczej nic szczególnego. Nie boli to jednak tak bardzo, bowiem relacje pomiędzy Pai oraz Yakumo, choć do najoryginalniejszych nie należą, tak napisane są na tyle dobrze, że całkowicie rekompensują płaskość pozostałych bohaterów. Podobało mi się też niezwykle to, jak Yakumo stara się przyzwyczaić do swojego nowego "życia" oraz jak przedstawiono reakcje jego przyjaciół na fakt, iż nie jest on już normalnym człowiekiem. Warto wspomnieć też, że na przykładzie Yakumo bardzo dobrze pokazano, że cała ta nieśmiertelność niekoniecznie musi być taką fajną sprawą... no bo wiecie, niby zabić się was nie da, ale ból nadal odczuwacie, tak więc wyobraźcie sobie teraz, że tak jak nasz bohater jesteście wielokrotnie ćwiartowani, nabijani na pal, podpalani, rozjeżdżani, przygniatani przez ciężkie przedmioty... nie brzmi to za wesoło, prawda?

Pod względem oprawy audiowizualnej "3x3 Eyes" wypada raczej średnio. Projekty postaci są dość proste i zdecydowanie brak im tej szczegółowości, jaką miały te z innych serii OVA z okresu wczesnych lat 90-tych, jak choćby "Devilman: Demon Bird", "Iria: Zeiram the Animation", czy też "Boku no Chikyuu wo Mamotte". Sytuację ratują jednak tła oraz projekty potworów. Zwłaszcza te drugie - są pokręcone, cholernie zróżnicowane i pełne detali. Co można zaś rzec o animacji? Niestety, wyraźnie widać w niej braki. Chwilami postacie poruszają się nieco niemrawo a i łatwo zauważyć, że zwłaszcza podczas starć wszystko trochę "chrupie". A szkoda wielka, bowiem potyczki są dość fajnie pomyślane a do tego niezwykle krwawe i brutalne i gdyby zadbać o lepszą ich animację, to zdecydowanie zyskałyby na widowiskowości a serię zaliczyć można by było do grona tytułów z najlepszymi starciami w historii anime.
Co do muzyki - zdecydowanie dominują tutaj ociekające mistycyzmem utwory, które idealnie wpasowują się w okultystyczny klimat serii. Bardzo dobrze podkreślają to, co dzieje się na ekranie, sprawiając że widz dużo lepiej wczuć się może w przedstawioną historię. Niestety jednak, poza samym anime nie mają już takiej magii i raczej nie przyłapałem się na zbyt częstym ich słuchaniu. Inaczej sprawa wygląda z piosenkami wokalnymi, których jednak w samym anime niewiele - większość z nich pojawia się tylko na powiązanych z produkcją płytach z muzyką. A szkoda wielka, bo zdecydowanie działałyby na korzyść produkcji, bowiem niezwykle zapadają w pamięć i nie ukrywam, że zaliczam je do grona swoich ulubionych japońskich piosenek. Spora tutaj zasługa śpiewającej je Megumi Hayashibary, której głos wprost uwielbiam.
Gra aktorska wypada okej, acz rewelacji nie ma. Aktorom udało się dobrze uchwycić charaktery swoich bohaterów, jednak momentami słuchając dialogów odnosiłem lekkie wrażenie sztuczności czy też wymuszenia. Najlepiej zdecydowanie spisała się pani Hayashibara, która rewelacyjnie wczuła się w rolę obu osobowości Pai - radosnej i dziecinnej dziewczynki oraz chłodnej i chwilami dość okrutnej Sanjiyan. Nigdy nie przestanie mnie zadziwiać to, jak świetnie aktorka ta potrafi manipulować swoim głosem i dostosowywać go do osobowości odgrywanych przez siebie bohaterek.

"3x3 Eyes" choć nie jest tak dobrą produkcją, jak oczekiwałem, to nadal dostarczyło mi dobrej dawki rozrywki. Najmocniejszymi punktami tego tytułu są zdecydowanie setting, to, w jaki sposób podchodzi on do tematu nieśmiertelności, para głównych bohaterów, oraz groteskowe, pełne detali projekty potworów.
Warto obejrzeć? Warto. Choćby po to, by zobaczyć, jakimi tytułami jarali się starsi fani 
w czasach, kiedy chińskie bajki nie były tak łatwo dostępne jak dzisiaj. 

Typ Anime - Seria OVA
Rok produkcji - 1991
Pełny Tytuł: „3x3 Eyes” ("Sazan Eyes")
 Reżyseria: Daisuke Nishio
Scenariusz: Akinori Endou
Muzyka: Kaoru Wada
Gatunek: Horror, Battle Shounen, Romans
Liczba Odcinków: 4
Studio: Toei Animation
Ocena Recenzenta: 6/10

- Na podstawie serii powstało kilka gier wideo, dopowiadających dalsze wydarzenia znane z mangowego pierwowzoru. Warto wspomnieć, że te na Segę Saturn oraz PlayStation były naprawdę ślicznie wykonane i swym wyglądem mocno przypominały film animowany. Co więcej - wszystkie trzy gry wydane na SS oraz PS są również dostępne na PC-ta, tak więc nawet jeśli nie posiadacie konsoli, to nadal nic nie stoi na przeszkodzie, żeby w nie zagrać... no, nic poza faktem, że wszystkie są tylko po japońsku.

-Wydano także aż 3 Drama CD dopowiadające dalsze wydarzenia z mangi jak i przedstawiające całkiem nowe, oryginalne historie. Żaden z nich nie został jeszcze, niestety, przetłumaczony.

Screeny:






----------------------------------
Hej ho, postanowiłem spróbować nowego sposobu wyrównywania tekstu. Mam nadzieję, że teraz moje wypociny będą nieco czytelniejsze~