niedziela, 23 lutego 2014

Legenda o młodzieńcu, który chciał zostać walecznym rycerzem... - "Lord of Lords Ryu Knight: Adeu's Legend" (1994)

Nie ukrywam, iż "Ryu Knight" jest jedną z moich ulubionych serii. Jest to anime, które posiada w sobie iście cudny, baśniowy czar, którym potrafi niezwykle oczarować nie tylko dzieci, ale również i starszych widzów. Popisać się może również niezwykle interesującymi projektami mecha, które w intrygujący sposób przedstawiają charakterystyczne dla gier rpg klasy postaci.
Nic zatem dziwnego, że po skończeniu serii telewizyjnej, przejrzeniu artbooka, zagraniu w "Super Robot Taisen OE" oraz zakupieniu figurki Ryu Rycerza wciąż było mi mało przygód Adeu i jego przyjaciół. W związku z tym postanowiłem w końcu złapać się za serię OVA - "Adeu's Legend" by zobaczyć, czy i ona oczaruje mnie w podobny sposób.

Nasza opowieść zaczyna się od sceny w której kapłan Izumi opowiada nam o tym, jak to czworo pilotów legendarnych Ryu pokonało niegdyś złego władcę demonów - Uongadesa - i uwięziło go w ogromnym posągu znanym jako "Earth Blade" umieszczonym w samym sercu magicznej krainy "Earth Tear".
Opowiada nam też historię o tym, jak królestwo Paffuricii zostało zaatakowane przez demony, chcące zamordować małą Paffy Paffuricię - następczynię tronu, która przy użyciu swej magii utrzymuje pieczęć trzymającą Uongadesa w zamknięciu.
Na całe szczęście, Izumi, pilotujący Ryu Kapłana, przybył księżniczce na pomoc w ostatniej chwili i wraz z nią uciekł z walącego się zamku. Od tamtej pory pozostają w ukryciu przed demonami, poszukując wojowników którzy byliby w stanie pomóc im pokonać nowe zagrożenie...
Następuje zmiana sceny. Przedstawieni nam zostają dwaj rycerze - Dumny i potężny Giltz oraz młody i nieco nazbyt w gorącej wodzie kąpany Adeu Warsam. Jak się okazuje, młodzik ów podróżuje z Giltzem, ponieważ ma nadzieję, iż u jego boku stanie się dumnym i wspaniałym rycerzem.
Podczas wizyty w miasteczku nasi bohaterowie odwiedzają kuźnię, celem dokonania niezbędnych napraw na swym uzbrojeniu. Kowal ostrzega wtedy Adeu, iż Giltz może nie być do końca tak wspaniałym człowiekiem, za jakiego młodzieniec go uważa. Jak się bowiem okazuje, miecz którego używa Giltz, jak i on sam, spowici są czarną magią demonów, co raczej nic dobrego nie wróży. Nasz bohater oczywiście wyśmiewa starca i nie bierze na serio jego ostrzeżeń.
Niedługo potem jednak Adeu na własne oczy przekonuje się, przed czym próbował ostrzec go stary kowal. Giltz bowiem wdaje się w bójkę z miejskimi strażnikami, podczas której w brutalny i bezlitosny sposób maltretuje swych przeciwników. Mało tego, Adeu dostrzega również, iż pilotowany przez Giltza Ryu Rycerz, który do tej pory zawsze posłusznie wykonywał wydawane mu polecenia, nagle zaczyna się buntować i wyraźnie nie chce być wykorzystywany do takich celów.
A to zaledwie początek kłopotów naszego bohatera. Niedługo bowiem Adeu sam zostaje zmuszony by stanąć do walki ze swym mentorem. Ku jego wielkiemu zdumieniu okazuje się wtedy, iż Ryu Rycerz zdecydowanie woli służyć jemu, jak Giltzowi. Po stoczonej potyczce pomiędzy Adeu i Giltzem dochodzi do kłótni, w wyniku której ich ścieżki rozchodzą się.
Nasz bohater nie ma zamiaru jednak ot tak zostawić tej sprawy. W związku z tym postanawia ruszyć w pościg za Giltzem, mając nadzieję, iż uda mu się zrozumieć, dlaczego tak dumny rycerz zmienił się nagle w bezlitosnego i okrutnego mordercę, który w swej pogoni za potęgą nie cofnie się przed niczym.
W trakcie swej podróży Adeu napotka jednak wiele niebezpieczeństw, które nie raz wystawią jego umiejętności na ciężką próbę. Co więcej, jak nietrudno się domyślić, wplącze się również w całą tę drakę z demonami. Na całe szczęście, nie będzie zmagał się z tym wszystkim sam. Jego ścieżki bowiem bardzo szybko skrzyżują się ze ścieżkami Paffy, Izumiego i kilku innych bohaterów.

Pierwsze co rzuciło mi się w oczy podczas oglądania "Adeu's Legend" to fakt, iż w porównaniu z serią telewizyjną ukazana historia jest dużo mroczniejsza i poważniejsza. Tak, nadal pojawiają się bardziej radosne momenty oraz gagi zbliżone do tych z oryginalnego serialu, nie zmienia to jednak faktu iż w serii OVA wszelkie brutalne momenty są o wiele bardziej uwydatnione. Nadal jest to typowa baśń o walce dobra ze złem, chwilami jednak, moim skromnym zdaniem, przybiera ona aż nadto mroczne barwy, w porównaniu z tym co pamiętam z TV. Co więcej, opisywana tu historia jest dużo mniej ciekawa, niż to co zaserwowano nam w oryginale. I tak, serial telewizyjny w żadnym razie jakiś przełomowy nie był (wszakże była to bajka dla dzieci), ale w porównaniu z OVA było w nim stanowczo mniej naciąganych schematów oraz tzw. "Plot Armor", które jest niezwykle widoczne w przypadku niektórych postaci. 
Szczerze powiedziawszy samo prowadzenie historii też jest średniawe. Pierwsze kilka epizodów, mimo że ma kilka świetnych momentów, to potrafi wynudzić straszliwie i na dobrą sprawę prawdziwa frajda zaczyna się dopiero w okolicach epizodu  ósmego, może dziewiątego, gdzie fabuła w końcu wyraźnie nabiera tempa.
Boli mnie też bardzo fakt, iż zmarnowano tutaj potencjał świata przedstawionego. W oryginalnej serii TV było czuć ogrom świata, w którym żyją bohaterowie. Podczas swej wędrówki bowiem odwiedzili wiele miast, królestw, wiosek, świątyń, lasów, przepłynęli także wiele mórz itd. Co więcej, podczas odwiedzin w każdej nowej lokacji dowiadywali się czegoś nowego o świecie, w którym żyją. A to poznali nową legendę, a to poprzez poznanie nowej osoby dowiedzieli się o istnieniu innej kultury, a to znowuż poznali nowy rodzaj magii itd. W serii OVA świat wydaje się niezwykle malutki. Tak, bohaterowie nadal odwiedzają kilka różnych lokacji, dzieje się to jednak tak szybko i bez większych wprowadzeń czy opisów, że widz odnosi wrażenie swoistej "ciasnoty".

Bohaterowie to swoisty mix. Mamy kilka ciekawych i złożonych charakterów, ale również kilka takich, które są cholernie schematyczne i oklepane. I o ile w serii TV usprawiedliwiać to można było faktem, że kierowana była ona do młodszego odbiorcy, tak seria OVA, która poprzez te wszystkie poważne i brutalniejsze sceny zdaje się probować dotrzeć do starszego grona, takiej taryfy ulgowej dostać nie może. Na dobrą sprawę, spośród wszystkich postaci pojawiających się w tej serii, najciekawszą jest Giltz. Jako jedyny zły bohater nie wydawał się być zły "bo tak" a posiadał wyraźny powód, którym "usprawiedliwiał" swoje poczynania. Reszta bohaterów to typowe schematy i nie wyróżniają się raczej niczym nazbyt szczególnym.

Pod względem plastycznym seria OVA wypada jednak zdecydowanie lepiej, niż telewizyjna. Projekty postaci są bardziej szczegółowe oraz widać na nich dużo więcej gry światła i cieni. Podobnie sprawa ma się z tłami i projektami robotów.
Skoro o projektach robotów mowa - część z nich znacznie różni się od tych znanych z serii telewizyjnej. Najbardziej widoczne jest to w wypadku Ryu Rycerza, którego przemalowano w całkiem nowe barwy oraz Ryu Paladyna, który o ile w serii TV wyglądał jak swoisty smoczy rycerz, tak tutaj przypomina bardziej rzymskiego legionistę (co zarówno mnie, jak i mojemu młodszemu bratu średnio przypadło do gustu).
Animacja raczej nie trzeszczy i jest w miarę płynna, choć wprawne oko wychwyci kilka przypadków uproszczeń.
Muzyka jest świetna, podobnie jak w serii TV. Co prawda opening i ending nijak nie mogą równać się z tymi z serialu, jednak same utwory grające w trakcie wydarzeń brzmią rewelacyjnie i bardzo dobrze podkreślają atmosferę towarzyszącą każdemu z wydarzeń. Niezwykle podoba mi się nowy motyw Ryu Rycerza. Nie jest on może lepszy, niż ten z serialu telewizyjnego, jednak brzmi naprawdę wspaniale i heroicznie, i idealnie pasuje do tego robota.
Co do głosów postaci - większość z nich jest taka sama, jak w serialu TV. Aktorzy spisują się zatem naprawdę dobrze w umiejętny sposób oddając emocje każdego z bohaterów. Również głosy nowych bohaterów są świetne i przekonujące. Podoba mi się zwłaszcza niski i poważny głos Giltza idealnie pasujący do mrocznego badassa oraz głos pojawiającej się w jednym z późniejszych epizodów Malteau, o której jednak więcej nie wspomnę, by uniknąć spoilerów.

Co ogólnie mogę rzec o "Adeu's Legend"? Szczerze mówiąc, jestem nieco rozczarowany. Po naprawdę solidnej serii telewizyjnej oczekiwałem, że seria OVA, stanowiąca swoisty "retelling" oryginalnej opowieści okaże się równie dobra. Niestety jednak tak nie jest. Schemat pogania schemat, historia rozwija się powoli i nabiera tempa dopiero pod sam koniec, bohaterowie zaś są tacy trochę nazbyt nijacy i stereotypowi. Złego słowa jednak nie mogę powiedzieć o oprawie audiowizualnej, bowiem i muzyka i projekty postaci oraz robotów (choć TV Paladyn był fajniejszy) prezentują się całkiem nieźle.
Serię polecam jednak tylko tym, którzy mieli styczność z telewizyjnym oryginałem. Wszyscy, którzy jeszcze go nie oglądali, przed obejrzeniem "Adeu's Legend" winni się z nim zapoznać. Bo o ile serię OVA da się obejrzeć bez znajomości pierwowzoru, tak moim skromnym zdaniem najpierw dużo lepiej jest obadać sobie  dużo lepszy oryginał, by mieć potem jakiś punkt odniesienia.

Typ Anime - OVA
Rok produkcji - 1994
Pełny Tytuł: „Lord of Lords Ryu Knight: Adeu's Legend” ("Haou Taikei Ryu Knight - Adeu's Legend")
 Reżyseria: Masashi Ikeda
Scenariusz:  Akemi Omode, Katsuhiko Chiba, Katsuyuki Sumisawa
Muzyka: Keiichi Oku, Toshihiko Sahashi
Gatunek: Super Robot, Fantasy
Liczba Odcinków: 13
Studio: Sunrise
Ocena Recenzenta: 5/10

Screeny:







czwartek, 20 lutego 2014

Najniebezpieczniejsza OVA wszech czasów! - "M.D. Geist - Director's Cut version" (1986)

O, dziś na warsztat bierzemy iście grubą rybę. Animację, która przez co poniektórych uważana jest za jedną z najgorszych japońskich produkcji ever. Tak, gorszą nawet, niż takie karykatury jak "Elfen Lied" czy też "Kakugo no Susume". I nie, nie mówię tutaj o "Mars of Destruction". Dziś łapiemy się za najniebezpieczniejszą OVA wszech czasów  Oto przed państwem "M.D. Geist" - zobaczmy, czy faktycznie zasługuje na miano jednej z najgorszych animacji.
*z miejsca zaznaczam, iż recenzja dotyczy usprawnionej wersji "Director's Cut", wzbogaconej o kilka smaczków*

Anime rozpoczyna się sceną, w której widzimy jak wojskowy samolot przelatuje nad zdewastowanym poligonem, na którym leży mnóstwo szkieletów i ciał ludzi zabitych podczas wojny. Niespodziewanie, spośród całej tej góry zwłok wyłania się jeden żołnierz i natychmiastowo przypuszcza atak na wspomniany samolot. Błyskawicznie rozprawia się z pilotami detonując kokpit przy pomocy wyrzutni rakiet, po czym przy użyciu całego dostępnego arsenału w efektowny i bezlitosny sposób rozprawia się zarówno z samą maszyną, jak i wszystkimi znajdującymi się nań żołnierzami.
Maszyna rozbija się, i wywołuje ogromny pożar. Po krótkiej chwili z płomieni wyłania się nasz "bohater" i w momencie, gdy na jego ustach pojawia się szelmowski uśmiech, ekran staje w miejscu a my, za pomocą krótkiego tekstu, wprowadzeni zostajemy w ukazaną w tym anime historię. Jak się okazuje, tajemniczy żołnierz nazywa się "M.D. Geist" (M.D. to skrót od "Most Dangerous") i jest wysokiej klasy genetycznie zmodyfikowanym żołnierzem, którego jedynym celem życiowym jest walka. Dowiadujemy się, iż był on do tego stopnia niebezpieczny i zafascynowany wojaczką, że mordował nie tylko wrogów, ale także swoich współtowarzyszy broni, w wyniku czego został skazany na banicję na krążącej wokół post apokaliptycznej planety "Jerra" satelicie. 
W pewnym momencie coś poszło jednak nie tak i satelita wypadła z orbity, lądując bezpośrednio na pustkowiach Jerry. Geist jest zatem znowu na wolności i stanowi zagrożenie dla innych. 
Nasz bohater, niedługo po swym przybyciu, wdaję się w bójkę z liderem najniebezpieczniejszego gangu na planecie Jerra. Błyskawicznie jednak się z nim rozprawia, mordując go w bezlitosny sposób. Widząc to, czego dokonał, członkowie gangu zaczynają czuć przed nim respekt i mianują go swym przywódcą.
Niedługo potem ścieżki Geista krzyżują się ze ścieżkami wojska, w którym niegdyś służył, kiedy to ratuje on grupę żołnierzy przed bandą pustynnych rzezimieszków. Widząc niezwykłe umiejętności Geista, dowodzący ocalonym oddziałem pułkownik Crutes postanawia, za namową swych żołnierzy, poprosić "Najniebezpieczniejszego" o pomoc w pokonaniu programu "Death Force", który ma na celu wymordowanie wszystkich ludzi ocalałych po apokalipsie. Geist przystaje na tę propozycję i razem ruszają w kierunku "Pałacu Wiedzy".

Nie ma co owijać w bawełnę, fabuła jest prosta i przewidywalna. Większość wydarzeń spokojnie damy radę sami sobie dopowiedzieć, zanim te jeszcze pojawią się na ekranie. Nie oznacza to jednak, że historia w tym anime przedstawiona jest jakaś nudnawa. Owszem, nie należy do najlepiej napisanych, co nie zmienia faktu, że ma sens i ogląda się ją całkiem dobrze. Zwłaszcza, że przeplatana jest spektakularnymi potyczkami, o których więcej za chwilę.
Świat przedstawiony też nie jest jakoś rozwlekle opisany. Ot, była wojna, ludzie się wytłukli, a teraz zakładają gangi, bo panuje "Prawo Dżungli" i przeżyją tylko najsilniejsi. I tyle w zasadzie starcza. Nie ma sensu bardziej zagłębiać się w tę historię. 
Ciekawe jest jednak zakończenie. Aby nie spoilerować jednak napiszę tylko tyle, iż bardzo różni się od większości podobnych sobie produkcji i bliżej mu do takiego "Dangaioha" aniżeli typowego filmu o super komandosie.

Bohaterowie również nie są jacyś niezwykle nietuzinkowi. Większość bazuje na najczęściej spotykanych w anime stereotypach. Mamy pewnego siebie badassa, przygłupich i grających raczej niewielką rolę drugoplanową członków gangu, dumnego żołnierza itd. Bardzo podobała mi się jednak jedyna postać kobieca w tym anime. Nie jest to typowa moe pannica, która non stop panikuje, ryczy, krzyczy itd. To raczej twarda, pozbawiona skrupułów kobieta, która doskonale zdaje sobie sprawę, w jakim świecie żyje i że powinna szukać każdej, choćby najmniejszej okazji na zwiększenie swych szans na przeżycie. Niewiele jest takich postaci kobiecych, zwłaszcza w nowszych produkcjach. Za to "Geist" dostaje u mnie sporego plusa.

Przejdźmy jednak do dania głównego, jakim jest oprawa audiowizualna. Projekty postaci są mocno oldschoolowe i zapewne nie przypadną do gustu "zmoefikowanym" fanom nowszych produkcji. Nie zmienia to jednak faktu, że są naprawdę świetne, schludne i pełne drobnych detali. Niesamowite są także projekty mecha i pancerzy. Pełne ornamentów, wykręconych rodzajów uzbrojenia, ciekawych mechanizmów. Prawdziwa uczta dla fanów maszynerii maści wszelakiej. Co więcej, wszystko, począwszy od projektów postaci, na tłach kończąc jest potraktowane świetną grą świateł i cieni. 
Warto wspomnieć także o animacji i choreografii, która jest po prostu świetna. Wszystko rusza się tu płynnie, niewiele jest scen statycznych, czy też powtarzanych ujęć. Najlepiej prezentują się zdecydowanie starcia, które zrealizowane są z rozmachem i obfitują w niezwykle absurdalne chwilami zagrania - przykładowo, w jednej ze scen Geist zaczepia granat na nożu, po czym wbija go w czoło przeciwnika i w efekciarski sposób ucieka, zanim ten eksploduje. I tak, wszyscy wiemy, że w realnym świecie takie zagranie byłoby niemożliwe, ale kogo to obchodzi, skoro cała akcja wygląda rewelacyjnie? Poza tym, kto od kreskówki wymaga realizmu?
Muzyka również jest świetna. Obfitują utwory bardzo charakterystyczne dla lat 80tych. Rytmiczne, skoczne, błyskawicznie wpadające w ucho i świetnie podkreślające dynamikę wydarzeń na ekranie. Soundtrack jest na tyle dobry, że słucha się go z niezwykłą przyjemnością również poza samym anime.
Gra aktorska wypada już jednak średniawo i mam co do niej bardzo mieszane odczucia. Niektóre głosy brzmią świetnie (Geist, czy choćby Crutes), inne znowuż wołają o pomstę do nieba (większość postaci drugoplanowych). I niestety, mowa tu o obu wersjach językowych, bowiem i tu i tu znaleźli się aktorzy, którzy odwalili totalną fuszerkę.

Jak w ostatecznym rozrachunku "M.D. Geist" wypada? Nie jest to hit, a i owszem, ale zdecydowanie nie zaliczyłbym tej animacji do grona najgorszych. Nie serwuje ona widzowi jakiejś skomplikowanej historii, charaktery postaci nie są jakieś niezwykle wymyślne... nie zmienia to wszystko jednak faktu, że oglądając "Geista" człowiek najzwyczajniej w świecie się naprawdę dobrze bawi. OVA ta to rewelacyjnie zanimowana dawka adrenaliny, która z całą pewnością przypadnie do gustu fanom kina akcji. Punktuje również niezwykle schludną oprawą wizualną i świetną muzyką.
Polecam? Polecam. Jeśli lubicie dawkę solidnej akcji to warto dać "Geistowi" szansę. Jeśli jednak od kreskówki oczekujecie skomplikowanej historii, to radzę poszukać czegoś innego.

Typ Anime - OVA
Rok produkcji - 1986
Pełny Tytuł: „M.D Geist”
 Reżyseria: Kouichi Oohata, Hayato Ikeda
Scenariusz: Riku Sanjou
Muzyka: Yuiichi Takahashi
Gatunek: Akcja, Cyberpunk, Science Fiction
Liczba Odcinków: 1
Studio: Central Park Media
Ocena Recenzenta: 6/10

-Ciekawym faktem jest to, iż kontynuacja tej OVA wyszła dopiero po... 10 latach. Szczerze powiedziawszy jednak, nie jest ona tak dobra jak oryginał i w jej przypadku tytuł "najgorszej animacji" jest już uzasadniony. O tym jednak więcej innym razem.

Screeny:






Love 5 - Relacja z Konwentu



W dniach 15 i 16 lutego bieżącego roku odbył się we Wrocławiu organizowany przez grupę MiOhi konwent "Love 5". Reklamowany jako "najbardziej zakochany konwent roku" starał się przyciągnąć konwentowiczów oferując im mnogość walentynkowych (choć nie tylko) atrakcji i nastrojową, miłosną atmosferę.
Osobiście z początku nie planowałem przyjeżdżać na ten konwent, głównie dlatego iż nasłuchałem się róznorakich opowieści na temat tego, jak to on jest fatalny, jak nudne są serwowane nań atrakcje, jak aspołeczni ludzie oraz jak biedne stoiska. Ostatecznie stwierdziłem jednak, iż zamiast sugerować się tym, co gada nasz fandom (zwłaszcza, że fakt faktem, często pierniczy on głupoty) powinienem raczej sam przejechać się na "Love" i zobaczyć, jak to faktycznie wygląda. A że miałem dodatkowo darmowy wstęp, z racji tego iż reprezentuję media, to nie musiałem się obawiać, iż zmarnuję niepotrzebnie pieniądze.

Podróż i zakwaterowanie

Na konwent jechałem tym razem z Poznania. Postanowiłem zatem "podpiąć się" pod  poznańską grupkę fandomową i wraz z nimi wybrać się pociągiem. W tym celu już w piątek o 17tej zgadałem się z Nayachi, by zakupić bilety, po czym udaliśmy się na peron czekać na pozostałą część ekipy, która miała dotrzeć za pół godziny. Pech jednak chciał, iż uciekł im autobus, przez co nie zdążyli oni dołączyć do nas, przed odjazdem pociągu. Skończyło się więc na tym, że wraz z Nayachi pojechaliśmy tylko we dwójkę, a reszta ekipy miała do nas dołączyć już na miejscu.
Pierwszą fazę podróży zmuszeni byliśmy spędzić na stojąco, bowiem pociąg po brzegi zapełniony był pasażerami. Udało się nam znaleźć w miarę luźne przejście między przedziałami, w którym rezydowało również kilku przedstawicieli "PZTA", toteż tam przycupnęliśmy i tak spędziliśmy pierwszą godzinę jazdy. Później jeden z przedziałów nieco się zwolnił, dzięki czemu mogliśmy sobie "wygodnie" (zważywszy na jakość polskich ciapongów) usiąść.
Do Wrocławia dotarliśmy w okolicach godziny 21:30. Nie mieliśmy jednak pojęcia, co dalej, bowiem żadne z nas nie sprawdziło dokładnie nazwy szkoły, czy też busa/tramwaju, który w jej kierunku kieruje (Brawo ja!). W związku z tym Najacz szybko zadzwoniła do znajomego, który nakierował nas na odpowiedni tramwaj i opisał dokładnie co i jak, dzięki czemu po ok 30 minutach (choć było trochę kluczenia) dotarliśmy na miejsce.
Na miejscu zastała nas... kolejka. Jak się okazało bowiem, bardzo wiele osób wpadło na pomysł, by przyjechać dzień wcześniej i zakwaterować się jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem konwentu. Udało mi się na szczęście wbić na sam początek kolejki, dzięki czemu, wraz z innymi przedstawicielami prasowymi, udało mi się prędziutko zająć sobie wygodnie miejsce w jednym ze sleepów.
Większość czasu, jaki spędziłem w piątek w sleepie upłynął mi na dyskutowaniu ze... hm... "współlokatorami" na tematy maści wszelakiej.  Dyskutowaliśmy np. o tym, iż "Madoka" wcale nie jest aż tak oryginalna jak większość newfagów uważa, że "Strike Witches" jest nadmiernie besztane, że obecny sezon wcale nie jest aż tak tragiczny jak na internetach krzyczą, czy też o tym, ile kto zna staroci i jak długi ma staż w oglądaniu chińskich bajek. Nie zabrakło także mojego nawijania o mecha i niszowych seriach.
Po dyskusji udałem się z Sową na drobne przeszpiegi do głównego konwentowego budynku, by obadać gdzie mniej więcej będą poszczególne sale prelekcyjne, gdzie będę mógł znaleźć stoiska itd. Rozeszliśmy się około godziny czwartej nad ranem, kiedy to ja wróciłem do sleepa (by dalej dyskutować o mecha *śmiech*), a Sowa udał się do "Console Room", gdzie zaklepał sobie nocleg.
Mimo iż nie mam zwyczaju spać na konwentach, to postanowiłem tym razem zrobić wyjątek od reguły i choć chwilę się zdrzemnąć, coby następnego dnia nie być totalnie wyczerpanym (wszakże czekało mnie robienie zdjęć do relacji, ogałacanie stoisk z gadżetami oraz uczestniczenie w panelach). Okazało się jednak, iż wybrałem sobie tak fatalne miejsce do spania, że nie zmrużyłem oka przez całą noc. Rozłożyłem się bowiem, jak się okazało, tuż pod nieszczelnym oknem, przez co przez całą noc dygotałem z zimna i po cichu sypałem łaciną podwórkową, że wybrałem sobie takie, a nie inne miejsce *śmiech*.

Dzień Pierwszy

Około godziny siódmej rano stwierdziłem, że nie ma sensu dłużej marznąć pod oknem, toteż wstałem i udałem się na korytarz celem zapytania o informator konwentowy. Ku mojemu zdziwieniu jednak, ten jeszcze nie był przygotowany, mimo iż orgowie zapewniali, że dostępny będzie od samego rana. Oh well.
W wyniku takiego obrotu spraw zebrałem kilku znajomków ze sleepa i drobną grupką poszliśmy na przeszpiegi, ogarnąć gdzie jaki sklep ma stoisko. Po drodze natknęliśmy się na taki oto cudowny napis:


Jak nietrudno się domyślić był on obiektem żartów aż do samego końca konwentu. Padały teksty, iż "konwent został odwołany na rzecz spotkania wspólnoty mieszkaniowej", że "informatory się nie pojawią, bo helperzy i orgowie dalej w naradach tam uczestniczą" czy też, że "Wspólnota mieszkaniowa ma bardziej burżujski sleep niż PZTA".

Wrócmy jednak do stoisk - tych było prawdziwe zatrzęsienie. W dodatku wszystkie oferowały niezwykle ciekawe i atrakcyjne towary. Były przypinki (gotowce i specjalne, na osobiste zamówienie), poduchy, mangi, płyty z anime i soundtrackami, gry wideo, konsole, torby, słodycze, plakaty, miecze, figurki maści wszelakiej. Konwentowicze mieli zatem w czym wybierać i z całą pewnością każdy znalazł coś dla siebie.
Warto wspomnieć również, że "Love 5" było chyba pierwszym polskim konwentem, na którym pojawił się współpracujący z witryną "My Figure Collection" niemiecki sklep z figurkami i gadżetami - "King Player". W swej ofercie miał on mnóstwo ciekawych egzemplarzy, aczkolwiek ceny niektórych z nich były stanowczo zawyżone. Zwłaszcza statuetki i plastikowe modele były stanowczo za drogie. No bo serio, żądać za zwykły 1/144 RG 200zł? Naprawdę? Toć na AmiAmi identyczny model kupić można za 100zł razem z przesyłką.
Sam nie kupiłem raczej zbyt wiele, bowiem większość pieniędzy oszczędzam na figurkę Noel oraz Pyrkon. Ale o łupach więcej później.

Kilka zdjęć ze stoisk. Z góry przepraszam za nierówną jakość. Jak na swoim ryjbuku wspomniałem, mój aparat ma autyzm i chwilami, co bym nie zrobił, robi zdjęcia jak mu się żywnie podoba... a zmienne warunki oświetleniowe wcale nie pomagały.

Na stoiskach było wszystko, od plakatów...

...przez figurki maści wszelakiej...

...takie jak Gunpla...

...czy też figmy...

...na kubeczkach...

...przypinkach...

...podusiach...

...bluzach...

...i słodyczach kończąc.


Po obadaniu stoisk i kupieniu wszystkiego co "potrzebne" udałem się na pierwszy interesujący mnie panel - zorganizowany na ostatnią chwilę przez Mr.Jediego "Japonia Oczami Fana". Panel poprowadzony był na tzw. "spontana" bowiem Jedi początkowo nie miał się na Love w ogóle pojawić. Swą obecność zapowiedział dopiero na dzień przed konwentem, w wyniku czego jego atrakcja nie została nawet uwzględniona w rozpisce/informatorze. Umieszczono jedynie kartkę z dodatkowym info na drzwiach "Console Room", gdzie JoF miało się odbyć.
Na panelu Jedi prowadził głównie dialog z fanami, odpowiadając na ich poszczególne pytania. Oprócz tego opowiedział tradycyjnie co nieco o kulturze Japonii. Pokazał też kilka typowo japońskich gadżetów, jak np. specyficzna maseczka ochronna, czy też miarka w kształcie wagonika pociągu.




Wspomniana maseczka

I wagonik z miarką



Następnym panelem, jaki odwiedziłem był panel Nayachi zatytułowany "Plastikowe piękności - czyli o figurkach". W trakcie trwania atrakcji prowadząca przybliżyła nowym w hobby kilka bardziej znaczących firm, przedstawiła jedne z najpopularniejszych figurek, oraz zahaczyła o co poniektóre figurkowe memy, jak choćby (nie)sławną "Sader". Nie mogło także zabraknąć reklamy "My Figure Collection" oraz "Figurkowa". Na panelu miałem też okazję co nieco podyskutować zarówno z Nayachi, jak i z kilkoma uczestnikami. Głównym tematem rozmów było oczywiście "Czemu  GSC i Max Factory, zamiast w końcu skończyć zaniedbane serie, wydaje w kółko pierdyliard kolejnych Miku i Saber" (INB4 "bo kasa").
Potem przez około 3 godziny nie było żadnej szczególnie interesującej mnie atrakcji, toteż znów poszedłem potłuc się trochę po korytarzach, robiąc zdjęcia i przeglądając stoiska. Natknąłem się wtedy na kilku znajomych oraz cosplayerów, toteż skorzystałem z okazji i zrobiłem im kilka fotek:





Ostatecznie zawędrowałem do "Console Room", by popatrzeć w co ciekawego na "Love 5" można pograć. Do wyboru nie było szczerze mówiąc zbyt wiele... w każdym razie dla takiego nerda jak ja *śmiech*. Ale, typowy polski fan na pewno znalazł tam coś dla siebie. Można było pograć w takie tytuły jak "Tekken", "Soul Calibur", "Naruto Shippuden Ultimate Ninja Storm 3", czy też "Animal Crossing" (wariacja z Pokemonami).
Gdy trafiłem do "Console Room" odbywał się akurat turniej w "Naruto". Byłem szczerze mówiąc bardzo pozytywnie zaskoczony faktem, że osobą prowadzącą w turnieju był... 10 latek. Nie wiem, czy ludzie dawali mu fory, czy faktycznie tak dobry jest, ale fakt faktem widok, jak mały chłopczyk pierze tyłki dużo starszym graczom sprawił, że nabrałem więcej wiary w młodocianą grupę graczy (rośnijcie nam nerdy i hardkory, rośnijcie!). Zaznaczyć swoją drogą trzeba, że nie tylko ja byłem pod tego wrażeniem, bowiem wszyscy zebrani wokół konsoli co rusz wiwatowali, klaskali i cieszyli się niesamowicie, widząc jak mały świetnie gra.
"Console Room" tętnił zatem nieustannie własnym, pełnym emocji życiem.















"Console Room" opuściłem w okolicach godziny 16tej, bowiem wkrótce miał się odbyć kolejny interesujący mnie panel. Chciałem wybrać się na prelekcję o "Majin Tantei Nougami Neuro" (mam spory sentyment do serii), jednak pod drzwiami sali, w której miała się odbyć, spotkałem Jeffa i Cella, i po przywitaniu oraz krótkiej pogawędce postanowiłem wraz z nimi udać się na panel o grach Lego, prowadzony przez Ludka.
Na panelu swym Ludek opowiedział dość sporo o każdej z gier, przedstawiając nie tylko krótki opis ich fabuły, ale także garść informacji na temat tego, w ilu egzemplarzach się sprzedały, jakie zyski przyniosły, kto odpowiada za ich wydanie, czym różniły się od poprzedniczek itd. Sporo śmiechu wywołały swoją drogą przedstawiane przez niego kadry z poszczególnych tytułów. Niektóre z nich były tak absurdalne (a niektóre tak sprytnie nawiązywały do pewnych "osobistości"), że cała sala co chwilę wybuchała szczerym śmiechem.

Autyzm aparatu w pełnej krasie. Raz dla niego w sali panowała noc...

...tylko po to, by zaraz było jasno jak w dzień.
 Następny panel był jedną z tych atrakcji na które, nie ukrywam, czekałem najbardziej. Jednym z najważniejszych powodów bowiem, dla których pojechałem na "Love" był fakt, iż miały się nań odbyć atrakcje powiązane z mechami. No i jakżebym mógł odpuścić sobie możliwość sprawdzenia, jak bardzo w tematyce wielkich maszyn obeznany jest nasz fandom? Tak więc z nieskrywaną przyjemnością wybrałem się na "Gdzie człowiek nie może, tam mecha pośle - mechy w mandze, anime i grach", co by trochę potrollować, czepiając się każdego potknięcia, każdego najdrobniejszego choćby niedopowiedzenia, czy też błędu merytorycznego.
I oj miałem sporo zabawy... Bowiem jak się okazało, prowadzący (z całym dlań szacunkiem) na temat maszyn wiedział... niewiele. Sprowadzał większość panelu do tematyki Gundamów i z niej głównie czerpał informacje, przez co niezwykle łatwo było wytknąć mu pomyłkę, bądź też dość obszernie rozszerzyć jego skąpą raczej wypowiedź. A to nie wiedział, że są tańsze i łatwiejsze do zrobienia mechy niż Zaku (Scope Dog, czy też Ingram się kłaniają), a to sugerował iż nie ma mocarniejszego mecha niż Gurren Lagann (Zeorymer, Neo Granzon, Demonbane, Getter Imperator oraz Dis Astranagant pozdrawiają), a to znowuż stwierdził, że wodór byłby świetnym źródłem zasilania dla mecha (co Ludek skomentował pięknym "Fajnie by te mechy wybuchały") itd. Tak więc potknięć, niewiedzy i błędów merytorycznych było dość sporo, co nie zmienia faktu, że na panelu bawiłem się całkiem dobrze, bowiem nieustanne dyskusje z prowadzącym (który mimo bycia nieco zielonym, jest naprawdę w porządku człowiekiem) i pozostałymi uczestnikami sprawiły mi naprawdę sporo frajdy.
Kolejnym panelem, na który się udałem, był prowadzony przez Foutona i Quintasana panel o Visual Novelkach maści wszelakiej. Prowadzący w zabawny i prosty dla odbiorców sposób przedstawili kilka naprawdę ciekawych tytułów, takich jak choćby "Yu-no a Girl who chants Love at the Bound of this World", "Hoshizora no Memoria", czy też powtarzany do bólu ("Będziemy o tym mówić tak długo, aż wszyscy w to nie zagrają" - Fouton) "Muv-Luv". Skoro już o "Muv-Luv" mowa, to najwięcej śmiechu było, kiedy Fouton opowiadał o pewnej głupkowatej scenie, w której to bohater nie interesuje się praktycznie niczym, co widzi po drodze (mimo że widzi mnóstwo dziwacznych rzeczy, jak np. mecha który rozwalił jeden z pobliskich domów) a jedynie maszeruje przed siebie w rytm radosnej muzyczki. Melodyjka ta stała się swoistym "running gag" (odsyłam do Wujka Google, po wyjaśnienie terminu), i powracała jeszcze kilkakrotnie przy okazji następnych paneli.
Kolejną atrakcją był prowadzony przez Ludka i Quintasana panel "Ciekawe jRPG". Nie przybliżyli oni nań co prawda jakichś niezwykle niszowych tytułów, nie mniej jednak zahaczyli o kilka naprawdę ciekawych pozycji, jak np. saga "Ar Tonelico" (która, ku mojemu wielkiemu zdumieniu, w Polsce jest dużo mniej znana niż sądziłem), czy też Persona. Obaj prowadzący w ciekawy i wyczerpujący sposób omówili prezentowane tytuły, zarzucając co chwilę świetnymi żartami, dzięki czemu panel nie miał formy nudnego wykładu, a przyjemnej, pełnej śmiechu dyskusji.


Quintasan postarał się nawet o kilka ciekawych ilustracji ze specjalnego artbooka poświęconego Ar Tonelico. Na slajdzie widoczna jest wieża, na której rozgrywa się historia ukazana w pierwszej części sagi.


Quintasan opowiadając o "fabule" Ar Tonelico 3, nie mógł oczywiście odpuścić sobie pokazania ilustracji


Jak ktoś na Facebooku wspomniał "PZTA wkracza na nowy poziom, prowadząc panele na Google Images"

Resztę pierwszego dnia konwentu spędziłem już właśnie na panelach PZTA, takich jak "Komputer - jedna platforma, by złączyć je wszystkie - czy aby na pewno?", "Katamari Damacy - turlaj kulę" (na którym próbowaliśmy sklecić własnego "Króla Kosmosu" oraz poturlać jednego z uczestników) oraz "Go Nagai - Ojciec Super Robotów" (choć ten z racji na niewielką frekwencję przybrał raczej formę dyskusji w wąskim gronie znajomków).

Po ostatniej dyskusji postanowiłem się udać na krótki spoczynek. Niestety, spotkała mnie niemiła niespodzianka. Jak się bowiem okazało, bydło, które zjechało się w sobotę, wywaliło ze sleepa toboły co poniektórych uczestników (w tym moje) i wygodnie rozpłaszczyło się na ich miejscu. Brawo, fandomie. Twa chamskość i brak dyscypliny czy jakiejkolwiek kultury nigdy nie przestaną mnie zadziwiać.
Na całe szczęście udało mi się dorwać wygodne miejsce na korytarzu, pod kaloryferkiem (dużo cieplejsze, niż wcześniejsze pod oknem *śmiech*), więc mogłem sobie trochu pospać.


Dzień drugi

Niewiele mogę szczerze mówiąc na temat tego dnia napisać, bowiem bardzo szybko zmyłem się z terenu konwentu. Zostałbym może dłużej, problem leżał jednak w tym, że praktycznie żaden z niedzielnych paneli jakoś szczególnie mnie nie zainteresował (no, może Ryżowy panel "Moe vs Reszta świata"). W takim wypadku spakowałem tobołki, porobiłem jeszcze kilka zdjęć i po krótkim obadaniu, czy na stoiskach nie ma może jeszcze czegoś ciekawego, udałem się na peron, wsiadłem do pociągu i wróciłem do domu.

Podsumowanie

Podsumowując - jak mi się podobało na "Love 5"? Konwent, moim skromnym zdaniem, był bardzo udany. Po tych wszystkich strasznych historiach, jakich na temat "Love" się nasłuchałem nie ukrywam, że początkowo spodziewałem się średniaka i niczego poza tym. Zostałem jednak bardzo pozytywnie zaskoczony i śmiało mogę stwierdzić, że był to jeden z najfajniejszych konwentów, na jakich byłem. Ludzie (poza bydłem sobotnim) byli naprawdę w porządku, panele (w każdym razie większość) ciekawe i poprowadzone z pomysłem, stoiska zaś świetnie wyposażone i w gruncie rzeczy nie żądające niebotycznych cen za swe towary (no, może poza King Player...). Nie oznacza to jednak, iż Love było konwentem idealnym. Było kilka problemów organizacyjnych (wpuszczanie mediów, organizatorów atrakcji i zwykłych uczestników jedną kolejką; opóźnienia w wydaniu informatora, który swoją drogą był niezwykle chaotyczny i ciężko było się weń połapać) oraz przypadków chamstwa konwentowiczów (choć to głównie wspomniane bydło z soboty).
Ogółem jednak bawiłem się wyśmienicie i z czystym sumieniem mogę zdementować plotki, że "Love jest zawsze kiczowatym konwentem". Jeśli następny konwent MiOhi również ma wyglądać tak fajnie, to z całą pewnością i na nim się pojawię.

Następny konwent na jakim się zjawię to Pyrkon. Poprowadzę wam tam również kilka paneli, ale o tym więcej napiszę w swoim czasie...

A teraz, na sam koniec...

Burżuj Tiem! - Łupy

Nie kupiłem co prawda zbyt wiele, bowiem większość moneyów odkładam na Pyrkon oraz figurkę Noel z "BlazBlue" (która ma zostać wydana już za miesiąc!), co nie zmienia faktu, że w moje łapki wpadło kilka ciekawych rarytasów:

Tradycyjnie, trzymając się swojej reguły "Eva co konwent" zakupiłem dwa kolejne tomiki "Neon Genesis Evangelion".

Dopadłem też całkiem ładną Madokową podusię (szkoda, że nie mieli wzoru z Sayaką...)

I zestaw przypinek na zamówienie, po ujrzeniu którego /m/ po raz kolejny gratulowało mi świetnego gustu *śmiech*
Spis co to za postacie (od lewego górnego rogu):
-Glenda (Robot Girls Z)
-Rem, Alfa i Beta (Dream Hunter Rem)
-Chirico i Scope Dog (Armored Trooper VOTOMS)
-Yukine Chris (Symphogear)
-Yoshika i Mio (Strike Witches)
-Rem, Alfa, Beta i Enkou (Dream Hunter Rem)
-Dangaioh (Haja Taisei Dangaioh)
-Tachibana Hibiki (Symphogear)
-Maria i Grendizer (UFO Robo Grendizer)
-Kyousuke i Excellen (Super Robot Taisen IMPACT/OG)
-Glenda, Z-chan i Gre-chan (Robot Girls Z)

Glenda, Rem&Beta&Alfa, Yoshika i Mio, Rem&Beta&Alfa&Enkou

Chirico&Scope Dog, Krysia, Dangaioh, Hibiki

Maria&Grendizer, Kyousuke&Excellen, Glenda&Z-chan&Gre-chan

Bonusowe przypinki, które dostałem gratisowo za zakup powyższego zestawu.

Tyle ode mnie w temacie. Zapraszam również do przeczytania napisanej nieco bardziej "profesjonalnie" relacji, która wkrótce pojawi się na jfan.pl. Urozmaicona ona będzie także lepszej jakości zdjęciami.