sobota, 30 kwietnia 2016

Mangozjebcza Zaraza - "Otaku no Seiza" (1994)

Jak zapewne wiecie, obok "normalnych" miłośników animu  pełno jest także w naszym fandomie dziwacznych osobników, tytułujących się dumnie "Otaku". Rozwrzeszczani, ubrani w kocie uszka i uzbrojeni po zęby w przypinki, paradują po mieście wywrzaskując dziwaczne chińskie słowa. To właśnie przez nich "mangozjeby" postrzegani są jako podludzie. I powiecie pewnie, że "przecież z tego się wyrasta". NIEKONIECZNIE! Jak pokazuje recenzowany dziś tytuł, jeśli szybko jakoś tego problemu nie rozwiążemy, to w przyszłości ta zaraza wszystkich nas pochłonie i będziemy zgubieni!

W dalekiej przyszłości wszechświat zaczyna toczyć straszliwa choroba! Wszyscy mężczyźni zaczynają zamieniać się w obrzydliwych otaku! Tylko jeden człowiek może nas ocalić - "Mężczyzna pośród mężczyzn", który swą męskością rozkochać musi w sobie pięć wojowniczek, szerzących paskudną zarazę!

"Otaku no Seiza" to króciutka, dwuodcinkowa OVA, bazowana na grach wydanych na PC Engine oraz Nintendo Entertaiment System. Tłumaczenia doczekała się dopiero niedawno, za sprawą grupy OnDeed, lubującej się w niszowych, zapomnianych bajkach. Jako że też takowe uwielbiam, to natychmiast ją zassałem i obejrzałem... i ryczałem po prostu ze śmiechu. Od czasów "Otaku no Video", czy też "Martian Successor Nadesico" nie widziałem bowiem tak dobrej, samoświadomej komedii. Więcej! Dawno już nie zetknąłem się z produkcją, która w tak trafny i cholernie złośliwy sposób wytykałaby otaku ich najgorsze zachowania. Mangozjebstwo w "Otaku no Seiza" jest przedstawione jako straszliwa choroba, a cierpiący na nią ludzie to nie potrafiący o siebie zadbać, wyalienowani przez społeczeństwo dziwacy. Żerujący na zasiłkach i bez pamięci przeznaczający wszelkie swoje pieniądze na badziewne produkty sygnowane nazwiskami popularnych idolek. Mało który z nich kwapi się, by w ogóle znaleźć sobie robotę, zatem cała gospodarka bardzo szybko upada. Każdy z nich ma też harem waifu - coś absolutnie nie dopuszczalnego! Mamy tutaj więc do czynienia z bardzo czarnym, ironicznym humorem, który nawet momentami może sprawić, że zatrzymacie się by pomyśleć, czy za bardzo nie popadliście w animangowe szaleństwo. Naśmiewanie się z otaku nie jest jednak jedynym, co w "Otaku no Seiza" potrafi rozbawić. Jak wspomniałem, seria jest bardzo samoświadoma. Oznacza to, że bohaterowie zdają sobie świetnie sprawę z tego, że znajdują się w filmie animowanym i nieustannie komentują, jaki to ten narrator jest głupi, jak to scenarzyści powinni się bardziej postarać, albo nawet idą o krok dalej i przewijają nudne sceny, aby od razu przejść do najciekawszych akcji. Nie ma tutaj zatem mowy o nudzie i schematach - to szalona i radosna głupawka, która przyprawi was o napady histerycznego śmiechu. Tym bardziej, że i postacie są strasznie absurdalne. Wspomniany "Mężczyzna pośród mężczyzn" to... niepozorny kurdupelek w dresiku, kapelutku i okularach przeciwsłonecznych. Jego pomagierzy są równie komiczni - jeden to stereotypowy hipis transwestyta (cieszący się sporym zainteresowaniem muskularnych kulturystów), drugi zaś to bardzo kulturalny, acz okropnie głupi studenciak. No, ale przynajmniej bardzo się stara, na co wskazuje nawet jego imię "Nekketsu" (z jap. "żarliwy", "zaciekły"). Antagonistki zaś to grupa pięknych idolek - idealnych kobiet, istniejących tylko w marzeniach otaku. Każda z nich jest też parodią innego stereotypu postaci kobiecej w chińskich bajkach. No i każda stawia bohatera przed innym, często bardzo absurdalnym wyzwaniem. Raz będzie to zagadka polegająca na grze słownej, innym razem maltretowanie sztampowymi scenkami z chińskich bajek, jeszcze inne wyzwanie będzie przypominać kosmiczną bitwę.

Oprawa audiowizualna jest świetna. Projekty postaci są kolorowe i karykaturalne, co dodaje całości jeszcze więcej absurdu. Na pochwałę zasługują także barwne i bardzo zróżnicowane tła. Jako że bohaterowie nieustannie podróżują, to zobaczymy tutaj dosłownie wszystko - góry, lasy, jaskinie, teatry, przestrzeń kosmiczną, ogromne okręty bojowe i wiele, wiele więcej. Świetna jest także animacja - płynna, dynamiczna, pełna ciekawych ujęć pod rozmaitymi kątami, upiększana licznym efekciarstwem w postaci błysków, laserów, pocisków, wybuchów. No cud miód po prostu.
Muzycznie też jest bardzo dobrze. Utwory są szurnięte tak samo, jak cała reszta i bardzo dobrze podkreślają durnowatość wydarzeń na ekranie. Szkoda mi jedynie, że ending to straszne pójście na łatwiznę. Ot, pod fajną, acz banalną piosenkę, podłożono kilka statycznych kadrów wyciągniętych bezpośrednio z samej bajki.
Nie rozczarowuje gra aktorska. Seiyuu świetnie wczuli się w swoje role i wypowiadane przez nich kwestie brzmią bardzo przekonująco. Co jest warte pochwały tym bardziej, gdy przypomnimy sobie, z jak popieprzoną produkcją mamy do czynienia. Naprawdę podziwiam aktorów, że czytając swoje kwestie zachowali śmiertelną powagę i nie wybuchli histerycznym śmiechem. Pełen profesjonalizm, proszę państwa!

"Otaku no Seiza" to genialna komedia. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak bardzo krztusiłem się ze śmiechu, oglądając chińską bajkę. Praktycznie wszystko jest tutaj idealne. Czarny, ironiczny humor, popieprzeni bohaterowie, będący w pełni świadomi, że grają w chińskiej bajce, szurnięta muzyka, świetna oprawa graficzna. Tytuł niemal idealny. Jedyne, co mogę mu zarzucić, to wykonany trochę na odwal się ending.

Typ Anime - Seria OVA
Rok produkcji - 1994
Pełny Tytuł: „Otaku no Seiza” ("An Adventure in the Otaku Galaxy")
 Reżyseria: Akira Nishimori
Scenariusz: Masashi Sogo
Gatunek: Science-Fiction, Przygodowy, Komedia, Parodia, Ecchi
Liczba Odcinków: 2
Studio: Bee Media
Ocena Recenzenta: 9.5/10

Screeny:





Ko(t)media Policyjna - "Hyper Police" (1997)

Mam olbrzymią słabość do komedii z lat 90-tych. Jako dziecko tego okresu, za sprawą emitowanych wówczas w telewizji bajek i filmów przyzwyczaiłem się do specyficznego dlań rodzaju humoru. Trochę co prawda durnowatego i  dziecinnego, jednak wciąż dużo zabawniejszego niż ten znany wielu dzisiejszych "zabawnych" komedyjek erotycznych.  Dlatego też z dużą nostalgią oraz radością sięgam po jeszcze mi nieznane tytuły z tego okresu. Tym razem padło na szurniętą komedię policyjną, w której dwie urocze łowczynie nagród żyją ze sobą jak pies z kotem... choć, może właściwie powinienem napisać "jak kitsune z nekomatą"?

W dalekiej przyszłości, w wyniku tajemniczego incydentu, dochodzi do połączenia świata ludzi i potworów. Wywołuje to, oczywiście, na początku straszny chaos. Z biegiem czasu jednak zarówno ludzie, jak i monstra, zaczynają się do nowego stanu rzeczy przyzwyczajać i postanawiają żyć ze sobą w zgodzie i harmonii. No, nie do końca. Niektórym kreaturom dalej się ten nowy stan rzeczy nie podoba i postanawiają wykorzystać swoje nadnaturalne zdolności do terroryzowania ludzi. Zwalczaniem takich delikwentów zajmuje się specjalnie powołana jednostka policji oraz współpracujący z nią łowcy nagród.

Sasahara Natsuki to młoda i śliczna nekomata, zarabiająca na życie jako łowczyni nagród. Wraz ze swym partnerem - doświadczonym wilkołakiem Batanenem - każdego dnia zwalczają zagrażających bezpieczeństwu obywateli bandziorów. Nie jest to oczywiście praca łatwa, tym bardziej, że nasza urocza bohaterka jest strasznie roztrzepana, przez co często ładuje się w tarapaty. Podczas jednej z akcji doprowadza do wypadku, w wyniku którego jej partner zostaje ranny. Przydzielona jej wtedy zostaje nowa towarzyszka - piękna i zmysłowa lisica imieniem Sakura. Jak się bardzo szybko okazuje, ma ona wobec naszej małej bohaterki własne, przerażające plany... Których Natsuki nie dostrzega, bo ma dobre serduszko i jest niesamowicie naiwna. Na tym jednak kłopotów nie koniec! Wkrótce agencja, w której pracuje Natsuki, zostaje zamknięta z powodu ogromnego zadłużenia. Pozbawiona swego głównego źródła dochodu kotka musi się bardzo namęczyć, żeby zarobić na chleb. Choć może w tym wypadku trafniej byłoby powiedzieć rybkę? A Sakura zbytnio się do pomocy nie kwapi. Wręcz przeciwnie - żeruje nawet na nieszczęsnej Natsuki, zmuszając ją do wykonywania całej czarnej roboty. 

"Hyper Police" jest komedią mocno epizodyczną. Większość odcinków to oddzielne, zamknięte historie, nie mające większego związku z resztą opowiastek. Z jednej strony jest to mocna strona produkcji, ponieważ można ją sobie spokojnie dawkować wedle uznania. Z drugiej jednak jest to coś, co jej bardzo szkodzi. Poziom serii jest bowiem niesamowicie nierówny. Zdarzają się odcinki zarówno fantastyczne, jak i okropnie nudne. W jednym epizodzie będziemy śmiać się do rozpuku, podczas kolejnego z kolei będziemy co rusz spoglądać na pasek odtwarzania, odliczając minuty do końca. Zwłaszcza początkowe epizody cierpią na ten problem. Pod koniec jeszcze, z nie wiadomo jakiego powodu, twórcy postanowili dorzucić dużo dramy oraz na szybko sklecony wątek z "Wielkim Złym", które pasują do reszty bajki jak pięść do nosa.
Trzeba jednak przyznać, że kiedy "Hyper Police" bawi,  to robi to naprawdę dobrze. Twórcy dobrze wiedzieli kiedy i jak zastosować żart. Seria nie polega tylko i wyłącznie na typowych slap-stickowych gagach, ale umiejętnie posługuje się także humorem sytuacyjnym, świetnie napisanymi dialogami oraz komicznymi grami słów. Nie boi się też sypać żartami przeznaczonymi dla widzów dorosłych, jednak robi to w taki sposób, że nigdy nie przekracza granicy dobrego smaku. 
W rozśmieszaniu widza bardzo pomagają też przesympatyczni bohaterowie. Nie ma chyba w "Hyper Police" postaci, której nie dałoby się polubić. Każda z nich ma swój własny charakter, a interakcje i dialogi, jakie ze sobą prowadzą, potrafią naprawdę rozbawić. Zdecydowanie najlepiej prezentuje się duet Natsuki oraz Sakura. Podczas gdy dobroduszna kotka stara się ze wszystkich sił jej dogodzić, podstępna lisica tylko szuka kolejnych okazji, by ją wykiwać i posiąść jej niesamowite moce. I zawsze, kiedy jest już o krok od osiągnięcia swojego celu, coś krzyżuje jej plany, prowadząc do kolejnej komicznej sytuacji. Z biegiem czasu jednak, pod wpływem swojej małej przyjaciółki, Sakura zaczyna coraz bardziej się zmieniać. Coraz bardziej lubi swoją pracę, a nawet Natsuki i ostatecznie zaczyna ją nawet traktować jak najbliższą przyjaciółkę. Strasznie podobał mi się także stopniowy rozwój związku Natsuki i Batanena. Odcinek w którym osiąga on punkt kulminacyjny to chyba mój ulubiony epizod całej serii - bardzo ciepły i zabawny, a przy tym naprawdę mądrze napisany.
Niestety, również w przypadku bohaterów jest coś, do czego muszę się przyczepić. Bardzo szybko można zauważyć, że twórcy nie zawsze wiedzieli, co z niektórymi z nich zrobić. W efekcie, po prostu usuwali ich na jakiś czas z historii, a potem znajdowali jakiś - często dość naciągany - sposób, by pojawili się jeszcze w serialu.

Oprawa audiowizualna jest przeciętna. O ile projekty postaci - zwłaszcza kobiecych - i tła są szczegółowe i prześliczne, tak bardzo rzuca się w oczy oszczędność animacji. Ujęcia bardzo często koncentrują się na jednym szczególe - z reguły twarzach - sceny potyczek i pościgów raczej nie zachwycają, a i często pojawiają się statyczne plansze, na których przejazd kamery próbuje wywołać złudzenie ruchu. Na całe szczęście, żadnych poważniejszych błędów animacyjnych tutaj nie dostrzegłem. Jest zatem poprawnie, acz mogło być zdecydowanie lepiej. Muzyka też raczej nie powala. Opening jest co prawda cholernie fajny, rytmiczny i natychmiast wpada w ucho ale... cała reszta ścieżki dźwiękowej w ogóle nie zapada w pamięć. Jest chyba tylko jedna piosenka, którą jakoś lepiej zapamiętałem i to głównie dlatego, że była bardzo często powtarzana. Bardzo dziwi mnie ta nijakość muzyki, bowiem odpowiada za nią nie byle random, a cholernie utalentowany gość - Kenji Kawai. Skomponował on multum fenomenalnych ścieżek dźwiękowych do takich świetnych bajek, jak choćby: "Blue Seed", "Dai-Guard", "Devilman OVA", "Patlabor", czy też "Maison Ikkoku". Może miał gorszy dzień, czy coś? Ending zaś to byle jaka piosenka w wykonaniu duetu głównych bohaterek. I ja wiem, że to specjalnie, żeby było śmiesznie, ale jakoś nieszczególnie mnie to bawiło, a i sprawiło, że za każdym razem przewijałem ending, co zdarza mi się bardzo rzadko...
Złego słowa nie powiem jednak o grze aktorskiej. Jest po prostu świetna. Każdy z bohaterów brzmi przekonująco a w jego głosie czuć multum emocji. Bardzo podobało mi się zwłaszcza to, jak wcielająca się w rolę Sakury, Shibahara Chiyako modulowała głosem i przeciągała niektóre głoski, by lepiej zaakcentować nastrój swojej bohaterki. Brzmi to rewelacyjnie i często przyprawia o wybuchy szczerego śmiechu.

"Hyper Police" nie jest hitową ani też przełomową serią. Komedia z niej bardzo nierówna, a i wykonanie jest nieszczególnie powalające. Nie oznacza to jednak, że jest to produkcja zła. Kiedy śmieszy, to robi to naprawdę dobrze a i posiada menażerię naprawdę fajnych bohaterów, których po prostu nie w sposób nie pokochać. Jest to przyjemny średniaczek, w sam raz na obejrzenie po czymś cięższym. Jeśli obejrzeliście już większość znanych komedii z lat 90-tych i ciągle wam mało, to jak najbardziej warto po tytuł ten sięgnąć.

Typ Anime - Seria Telewizyjna
Rok produkcji - 1997
Pełny Tytuł: „Hyper Police”
 Reżyseria: Takahiro Oomori
Scenariusz: Sukehiro Tomita
Muzyka: Kenji Kawai
Gatunek: Science-Fiction, Komedia, Fantasy, Romans
Liczba Odcinków: 25
Studio: Pierrot
Ocena Recenzenta: 6/10

Screeny:






czwartek, 21 kwietnia 2016

Wojny Bestii po raz drugi! - Beast Wars Second Chou Seimeitai Transformers (1998)

Dawno, dawno temu, na kanale Polsat emitowana była jedna z wielu serii Transformers - "Beast Wars". Nowatorska pod tym względem, że wykonana w pełni w CGI oraz ze względu na to, że tym razem wszystkie roboty zmieniały się w zwierzaki. Fabularnie była też o wiele dojrzalsza i bardziej rozbudowana, niż większość poprzednich serii Transformers, dzięki czemu zaskarbiła sobie fanów również wśród starszych widzów. Serial przyjęty bardzo ciepło, doczekał się miana kultowego i do dziś cieszy się sporą popularnością. Mało kto jednak wie, że doczekał się on kontynuacji. Ciężko się temu dziwić - nigdy nie opuściła ona Japonii, a żadna grupa fansuberska przez wiele lat nie kwapiła się, by ją przetłumaczyć. Co prawda kilku ludzi skrzyknęło się i próbowało wykonać (swoją drogą całkiem niezły) fandubbing całości, jednak ich zapał bardzo szybko wygasł.
Dnia pierwszego kwietnia grupa Karyuudo fansubs zrobiła wszystkim jednak niespodziankę. Nie tylko w pełni przetłumaczyli całą serię, ale do swojego wydania dorzucili także grafiki promocyjne, skany artbooków, czy też kompletny OST.  Jako że na translację serii od dawna bardzo czekałem (już od czasów wczesnego gimnazjum!) to z wielką radością wydanie pobrałem i rozpocząłem seans. 

Planeta Gaia, ze względu na swe ogromne pokłady energii Angolmois, staje się celem ataku niecnych Predaconów. Odpowiadając na sygnał SOS, przywódca Maximali - Convoy - oraz jego prawa ręka - porucznik Apache - wyruszają przeprowadzić rekonesans. Niestety, w jego trakcie dochodzi do wypadku, w wyniku którego Lio Convoy przepada bez śladu. Jego oddział nie poddaje się jednak i wyrusza na planetę Gaia, by kontynuować swą misję. W trakcie lądowania Maximale zostają zaatakowani przez Predaconów, w wyniku czego ich statek rozbija się, a członkowie oddziału ulegają rozdzieleniu. Jakby tego było mało, atmosfera planety jest szkodliwa dla Transformerów, co zmusza ich do przybrania całkiem nowych, zwierzęcych form i przystosowania się do nowego otoczenia. A na tym problemów nie koniec - gdy naszym bohaterom udaje się w końcu odnaleźć, wpadają w pułapkę zastawioną przez Predaconów. I marnie by pewnie skończyli, gdyby na ratunek nie przybył im tajemniczy biały lew, który okazuje się być... ich zaginionym przywódcą. Ponownie w komplecie, Maximale są gotowi do działania i zrobią wszystko, by pokrzyżować niecne plany Predaconów.

Pierwsze, co rzuca się w oczy przy oglądaniu "Beast Wars II" to fakt, że jest to tytuł kierowany do całkiem innej grupy wiekowej, niż pierwsza część. Fabuła jest dużo prostsza, klimat o wiele lżejszy a humor bardzo dziecinny. Przeżywane przez bohaterów przygody poruszają często bliskie dzieciom problemy (np. chęć bycia traktowanym jak dorosły, walka z lenistwem, czy też to jaka kara może spotkać pyszałków) i kończą się z reguły charakterystycznymi dla bajek dla najmłodszych morałami. Nie jest to nic złego, biorąc pod uwagę kto jest docelowym odbiorcą tytułu, jednak starszych widzów z pewnością fakt ten nie zachwyci. Końcówki każdego odcinka zajmuje także mini talk-show - "Second Transmission" - prowadzony przez urocze małe robociki - Artemis oraz Moona - komentujące także wydarzenia w trakcie głównej fabuły. Zapraszają one do "studia" bohaterów serii i w "zabawny" sposób starają się przybliżyć dzieciakom tajemnice świata bajki. Problem w tym, że segment ten nie jest ani ciekawy, ani też jakoś specjalnie zabawny i tylko zjada czas, który można było przeznaczyć na coś lepszego. Albo to ja jestem już za stary i tego typu zagrywki do mnie nie przemawiają. Bajka cierpi też na zbyt dużą ilość odcinków powtórzeniowych. Ja rozumiem, że docelowymi odbiorcami są tutaj małe dzieci, no ale nie przesadzajmy - historia nie jest wcale skomplikowana i z pewnością poradziłyby sobie one ze śledzeniem jej przebiegu, bez tak częstych przypominajek. O wiele wyraźniej widać też, że jest to tytuł nastawiony głównie na reklamowanie zabawek dla milusińskich. Żaden z bohaterów bowiem nie ginie - twórcy nie mogliby sobie przecież pozwolić, by sprzedaż zabawek spadła - najwięcej kasy poszło na efekciarskie i często powtarzane sceny ich transformacji i kombinacji, a jakby tego było mało, większość z nich dostaje nowe formy, aby zbić więcej kasy na nowych figurkach.
Bardzo polubiłem jednak bohaterów. Ze strony Maximali spodobał mi się zwłaszcza Lio Convoy. Doświadczony, waleczny i rozważny przywódca, potrafiący wyjść obronną ręką nawet z najcięższej sytuacji i stawiający na pierwszym miejscu dobro swych żołnierzy. Całkiem dobrze nakreśloną postacią jest też pojawiający się w późniejszych odcinkach Lio Junior, za pomocą którego zgrabnie pokazano problemy, z jakimi borykają się na co dzień dzieciaki. Moją sympatię najbardziej zaskarbili sobie chyba jednak Predaconi. Dlaczego, spytacie, przecież to Ci źli. A no dlatego, że w przeciwieństwie do wielu innych serii TF, pokazano tutaj, że mają oni także pozytywne cechy. Świetnie wypadają zwłaszcza Galvatron oraz Starscream. Ten pierwszy jest wbrew pozorom bardzo honorowym i rozsądnym przywódcą, szanującym swych podwładnych do tego stopnia, że jest skłonny przebaczyć im ich liczne niepowodzenia. Starscream natomiast zapunktował u mnie niesamowicie tym, że w przeciwieństwie do wielu innych serii TF, w których gra rolę typowego głuptaka, tutaj jest cwanym i przebiegłym mastermindem. Ma też fantastyczne interakcje i dialogi ze swym partnerem - BB - którymi wprowadza do serii mnóstwo humoru. Bardzo bawili mnie też Jointrons - trio niesamowicie rasistowskich Transformerów, zachowujących się jak stereotypowi Meksykanie. Co drugie słowo rzucają "Muchas" czy też "Senoritas", a jakby tego było mało, nieustannie chleją i tańcują. Jak nietrudno się domyślić, ich zachowanie przysparza obu stronom konfliktu mnóstwa problemów, co prowadzi do wielu komicznych sytuacji.

Graficznie tytuł wypada średnio. Projekty robotów są bardzo fajne i pomysłowe (choć taki Megastorm jest na dobrą sprawę recolorem Megatrona z "G1") a sceny ich transformacji w większości dynamiczne i pełne efekciarstwa. Lio Convoy to chyba moja ulubiona wersja Optimusa i z miłą chęcią postawiłbym sobie jego figurkę na półce, gdyby nie była tak cholernie droga... Świetnie prezentują się też zróżnicowane tła - obfitujące w bogatą faunę i florę dżungle, rozległe pustkowia i kaniony, olbrzymie i tajemnicze ruiny - wszystko to w BWII znajdziecie. Problemem jest niestety cała reszta. Animacja jest bardzo często ograniczana do absolutnego minimum, co razi szczególnie w scenach potyczek, które przecież powinny być jak najbardziej efekciarskie, aby nakręcać sprzedaż zabawek. Mnóstwo tutaj też powtarzanych ujęć, wstawianych czasami w takich momentach, że kompletnie nie pasują do reszty. Zdarza się też bardzo wiele wpadek - bohaterowie zmieniają czasem kolory i - co gorsza - kształty, a jakby tego było mało, w jednym z epizodów doszło nawet do takich absurdów, że kilku z nich mówiło nie swoimi głosami.
Sytuacje ratuje tutaj oprawa dźwiękowa. Muzyka jest naprawdę fajna i dobrze dopasowana do wydarzeń na ekranie, choć niektóre utwory są używane zbyt często. Świetnie wypadają openingi oraz endingi - rytmiczne i melodyjne, błyskawicznie wpadają w ucho i zdecydowanie zachęcają do oglądania bajki. Ba! "Get My Future" spodobało mi się tak bardzo, że jest chyba moim ulubionym openingiem Transformerów ogólnie i bardzo często słucham go poza samą bajką. Gra aktorska również zasługuje na pochwałę. Głosy bohaterów są bardzo dobrze dopasowane i świetnie oddają charakter każdego z nich. Dodatkowo aktorzy potrafią świetnie modulować głosem, by lepiej oddać emocje każdego z nich. Bardzo miłą niespodzianką było dla mnie to, że w rolę Lio Convoya wciela się Hozumi Gouda, którego bardzo lubię za rolę Chirico z kultowego "Armored Trooper VOTOMS".

Nie ukrywam, że "Beast Wars II" trochę mnie rozczarowało, zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak długo czekałem aż ktoś je przetłumaczy. Jest to bajka kierowana zdecydowanie do najmłodszych fanów Transformerów i starsi miłośnicy tych robotów raczej nie będą nią oczarowani. Sporym problemem jest też niezbyt zachwycająca oprawa graficzna. Sytuację ratują jednak fajne roboty całkiem sympatyczni bohaterowie, świetna muzyka oraz bardzo dobra gra aktorska.
Czy polecam? Młodszym fanom TF jak najbardziej. BWII ma w sobie wszystko to, co bajka dla dzieci z lat 90-tych mieć powinna. Tym starszym jednak, którzy liczą na to, iż kontynuacja Beast Wars jest równie dobra co podstawka, już nieszczególnie. Raczej się rozczarują.

Typ Anime - Seria Telewizyjna
Rok produkcji - 1998
Pełny Tytuł: „Beast Wars Second Chou Seimeitai Transformers” ("Beast Wars II")
 Reżyseria: Osamu Sekita
Scenariusz: Junki Takegami, Kazuhiko Godo
Muzyka: Hayashi Juzo
Gatunek: Science-Fiction, Przygodowy, Komedia, Super Robot
Liczba Odcinków: 43
Studio: Production Reed
Ocena Recenzenta: 5.5/10

Screeny: