wtorek, 18 listopada 2014

Bestioludzie i ich ekologiczne mechy - "KO Century Beast Warriors" (1992)

Patrzycie na tytuł tego tekstu i zastanawiacie się pewnie "Czyżby jakieś mecha od Ghibli?". Nic bardziej mylnego! Choć studio to znane jest z nagminnego forsowania ekologicznych tematów w swoich bajkach, to opisywany dziś (trzeci już) tytuł nie jest ich sprawką. Za "KO Century Beast Warriors" odpowiada inne, jednakowoż równie popularne studio - GAINAX. Biorąc pod uwagę, że ma ono na koncie tak zacne tytuły jak "Gunbuster", "Honoo no Tenkousei", "Neon Genesis Evangelion", "Otaku no Video" czy też "Wings of Honnemaise" wydawać by się mogło, że będziemy mieć do czynienia z kolejną solidną bajką. Czy jednak "KO Century Beast Warriors" faktycznie jest tak dobre?

W dalekiej przyszłości ziemia zostaje podzielona na dwie półkule. Południową, zamieszkaną przez miłujących postęp technologiczny ludzi oraz północną, na której rezydują żyjący w zgodzie z naturą bestioludzie, potrafiący zmieniać się w najróżniejsze zwierzęta. I wszystko było by pewnie okej a ład i porządek panowałyby na świecie, gdyby nie to, że ludzie znowu okazali się być strasznymi chciwcami i wraz ze swym przywódcą, Uranusem, postanawiają zaatakować północną część planety, by zagarnąć ją dla siebie. Chcą również zdobyć wszystkie trzy legendarne Jinny - posągi bóstw strzegące trzech największych osad bestioludzi - bowiem jak legenda głosi, kryją one w sobie klucz do największego skarbu północnej półkuli - tajemniczej "Gai".
Osada Tygroludzi jest ostatnią opierającą się najazdowi wrednych człowieków. To właśnie tu poznajemy naszego głównego bohatera - młodego wojownika imieniem Wan. Choć bardzo dzielnie stara się on obronić swą osadę przed agresorami, okazuje się nie być dość silny i zostaje pojmany. W więzieniu poznaje narcyzowatego chłoptasia z wioski ptakoludzi - Buda Mint. Niedługo potem do ich celi wrzucona zostaje także kolejna parka bestioludzi. Okazują się to być przyjaciele Wana z dzieciństwa - syrena Mei Mer oraz żółwioczłek Tuttle. 
Niespodziewanie z pomocą więźniom przychodzi mała dziewczynka imieniemu Yuuni - wnuczka pracującego dla Uranusa profesora Password. Jak się okazuje, profesor ma już dość tyranii podłego władcy i postanawia pomóc bestioludziom uciec i odzyskać swoje Jinny. Powierza on im też bardzo ważną misję odnalezienia Gai, bowiem tylko ona jest w stanie powstrzymać zapędy Uranusa.

Nie ma co ukrywać faktu, że fabuła tej bajki zbyt oryginalna nie jest. Po raz kolejny dostajemy prostą opowiastkę o walecznych śmiałkach starających się powstrzymać żądne władzy siły zła, które tym razem reprezentowane są przez chcących zniszczyć naturę cyberludzi. Nie ma co oczekiwać tutaj zatem jakichś niesamowitych zwrotów akcji, czy też jakichś przełamań obowiązujących schematów. Serial jedzie raczej na dość ogranych kliszach i nie jest wybitnie trudnym zadaniem wywnioskowanie, co stanie się za chwilę. Czy sprawia to jednak, że produkcję tą źle się ogląda? Nie. Choć jest totalnie oklepana, to nadal daje całkiem sporo frajdy. Punktuje zwłaszcza całkiem zabawnym humorem, zarówno tym w dialogach jak i slapstickowych gagach.
Niezmiernie sympatycznie prezentują się postacie w tej bajce występujące. Choć nie są to najlepiej napisane charaktery, jakie widziałem, to nadal naprawdę da się je lubić. Wan to w gorącej wodzie kąpany waleczny młodzik, który nigdy nie daje za wygraną; Bud to na pierwszy rzut oka narcystyczny kobieciarz, jednak jak bardzo szybko się okazuje jest również bardzo odważnym i wiernym przyjacielem; Mei Mer zaś to niesamowicie urocza a przy tym całkiem silna dziewczynka, która kiedy wymaga tego sytuacja potrafi pokazać, że nie da sobie w kaszę dmuchać. 
Strasznie podobały mi się także czarne charaktery, nawet mimo że większość z nich pełni tu głównie rolę humorystycznych odstresowywaczy. Najbardziej polubiłem chyba niezwykle pyszałkowatego V-Darna (którego wszyscy żartobliwie nazywają "Be Damned"), który swoim charakterem i wyglądem niesamowicie przypomina jednego z moich ulubionych antagonistów - Da Cidera z "Knight Lamune".

Oprawa audiowizualna jest okej, ale raczej nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym na tle innych produkcji z okresu lat 90-tych. Projekty postaci, zwłaszcza kobiecych są niezwykle sympatyczne i choć mają nieco dziwaczne proporcje (cienki korpus, długie kończyny) to patrzy się na nie całkiem fajnie. Najśliczniejszą dziewczynką serii jest zdecydowanie Mei Mer, która swoim designem kupiła mnie natychmiast. 
Bardzo fajnie wypadają także roboty. Trzy główne maszyny bazowane są na różnych zwierzętach, dzięki czemu każda z nich jest na swój sposób wyjątkowa i różni się od innych. Potrafią także połączyć się w jednego, niesamowicie fajnego gigantycznego robota, który swoimi pozami wprost krzyczy "OBARI AS FUCK!", nawet mimo faktu że nie był przez tego legendarnego animatora animowany.
Animacja wypada jednak dość średnio. O ile starcia z reguły są bardzo płynne i dynamiczne, tak już spokojniejsze sceny wyglądają chwilami jakby brakło w nich kilku klatek. Momentami też dość wyraźnie widać "drgawki" u niektórych postaci.
Openingi i endingi są niestety mocno takie sobie. Nie brzmią może jakoś wybitnie źle, ale w pamięć też nie zapadają i raczej nie słuchałem ich poza samą serią. Dużo lepiej wypadają utwory grające w tle wydarzeń. Są to z reguły rytmiczne, dość elektroniczne brzdąkania, które brzmią jak żywcem wyrwane z jakiejś starej gry na Playstation czy Saturna. Bardzo dobrze wypada także gra aktorska. I to zarówno w oryginalnej japońskiej wersji językowej, w której usłyszeć możemy takie sławy jak choćby Takehito Koyasu, jak i tej angielskiej (jej pierwszej wersji, w każdym razie, drugiej nie słuchałem), która punktuje dodatkowo faktem, że jest mocno "cheesy" i każdy z aktorów ma specyficzny dla siebie akcent.

Czy polecam?  Szczerze powiedziawszy tak. Nie ma co ino nastawiać się na jakąś poważną, skomplikowaną produkcję. "KO Century Beast Warriors" to raczej prosta, acz niezwykle sympatyczna bajka, którą można "łyknąć" w dzionek. Możecie ją także pokazać swojemu młodszemu rodzeństwu, myślę że im spodoba się jeszcze bardziej (testowane na młodszym bracie!!). Na pewno przypadną im do gustu bajkowe postacie oraz fantastyczny setting.

Typ Anime - Seria OVA
Rok produkcji - 1992
Pełny Tytuł: „KO Century Beast Warriors” ("KO Seiki Beast Sanjuushi")
 Reżyseria: Hiroshi Negishi
Scenariusz: Mayori Sekijima, Satoru Akahori, Seiko Watanabe
Muzyka: Hirohiko Fukuda
Gatunek: Super Robot, Komedia, Science-Fiction, Fantasy
Liczba Odcinków: 7
Studio: GAINAX
Ocena Recenzenta: 6/10

-Wart wspomnienia jest fakt, że tytuł ten został wydany poza Japonią aż dwukrotnie. Za każdym razem z innym dubbingiem i openingiem. Pierwsze wydanie zawierało tylko pierwsze trzy odcinki i oryginalny opening. Drugie zaś już całą serię, a dodatkowo specjalnie na jego potrzeby dograno drugi opening. Obie wersje różnią się również imionami niektórych bohaterów.

-Na PC-Engine (TurboGrafx-16) została wydana gra na podstawie tej serii. Był to dość prosty RPG, rozszerzający nieco historię znaną z OVA i dodający doń kilka nowych postaci

Screeny:






Kim jestem? Skąd pochodzę? Dokąd zmierzam? - "RahXephon" (2002)

Jakie odpowiedzi otrzymacie, gdy na pierwszej lepszej "fejsbukowej" grupie poświęconej chińskim bajkom zapytacie o "anime psychologiczne"? Biorąc pod uwagę fakt, że lwia część naszego obecnego fandomu składa się głównie z gimbusów, dla których wszystko co brutalne = głębokie, to zapewne posypią się takie tytuły jak "Mirai Nikki", "Elfen Lied", czy też "Deadman Wonderland", które z właściwą psychologią mają tyle wspólnego, co nic. 
W związku z tym, że trochę mnie już taka sytuacja mierzi, to dzisiaj opiszę tytuł, który faktycznie bardzo mocno o psychologię się ociera i chwilami skłania widza do poważnych refleksji. Oto przed państwem jedno z najlepszych mecha anime w historii - "RahXephon".

Rok 2015. Kamina Ayato to typowy uczeń liceum, mieszkający wraz ze swoją matką w Tokio. Wiedzie spokojne, bardzo normalne życie - codziennie wychodzi na zajęcia, spotyka się ze znajomymi, a wieczorami poświęca się swojemu hobby, jakim jest malowanie. Całe jego życie zmienia się jednak diametralnie, gdy pewnego dnia, gdy jak co dzień jedzie tramwajem do szkoły, miasto zostaje zaatakowane przez tajemniczych najeźdźców. Do walki z nimi staje olbrzymi, tajemniczy byt zwany "Dolem". W wyniku starcia między nimi, teren miasta ulega ogromnemu zniszczeniu, tramwaj wykoleja się, a dwójka przyjaciół Ayato zostaje ranna. Nasz bohater każe im zatem nigdzie się nie ruszać, a sam wyskakuje z wagonu i biegnie po pomoc. W trakcie przemierzania zrujnowanych osiedli, napotyka tajemniczą, śpiewającą dziewczynę. Jak się okazuje, jest to jego koleżanka z klasy - Mishima Reika. Postanawiają razem rozejrzeć się za kimś, kto może im pomóc. W pewnym momencie jednak, ku zdumieniu Ayato, Mishima gdzieś znika, a on sam zostaje zaatakowany przez rządowych agentów. Z pomocą przychodzi mu kobieta imieniem Haruka. Wyjaśnia ona Ayato, że przybyła tutaj by wyrwać go ze świata ułudy i pokazać mu prawdę. Chłopak nie daje jednak wiary jej słowom, wsiada do pierwszego przejeżdżającego pociągu i odjeżdża. Zaraz potem udaje mu się ponownie spotkać z Reiką. Razem trafiają do tajemniczych ruin zwanych "Salą Rah". Znajdują tam olbrzymie jajo, z którego wykluwa się potężny robot - RahXephon. Jakby tego było mało, w momencie gdy Reika zaczyna znów śpiewać swoją pieśń, Ayato dostaje strasznej migreny i pada na ziemię, słysząc w swej głowie tajemniczy głos, nakazujący mu się przebudzić. Po tym wszystkim nasz bohater traci przytomność.
Budzi się następnego dnia w szpitalu. Pierwsze co robi to oczywiście pyta o to, czy zabrano wraz z nim również Reikę. Pielęgniarka odpowiada jednak, że prócz niego nikogo nie przywieziono. Na tym tajemnic jednak nie koniec - opuszczając salę szpitalną, bohater słyszy w radiu wiadomość, jakoby to państwowe siły obronne walczyły wczoraj z najeźdźcami. A kiedy idzie do szkoły i rozmawia ze znajomymi o Reice, okazuje się, że tylko on ją pamięta. Wszyscy jego koledzy nie mają pojęcia o kogo mu chodzi... Do chwili, gdy Reika pojawia się nagle w klasie, w wyniku czego wszyscy magicznie zaczynają ją rozpoznawać.
Widząc co się dzieje, Ayato zaczyna coraz częściej rozmyślać nad tym, co powiedziała mu Haruka. Po powrocie do domu znajduję zaadresowaną do siebie kopertę, w której znajduje... fotografię z tajemniczymi bytami, które wczoraj widział. Na tyle fotografi znajduje krótką notkę od nadawcy, który prosi go by przybył o drugiej nad ranem do Shakuji Park, jeśli chcę poznać całą prawdę. By rozwiać wszelkie swe wątpliwości Ayato postanawia przystać na tę propozycję i późną nocą wymyka się z domu... Prawda, którą odkryje sprawi, że cały jego dotychczasowy światopogląd zostanie wywrócony do góry nogami.

Nie ukrywam, że historia opowiedziana w "RahXephon" wciągnęła mnie niesamowicie. Niezmiernie podobało mi się zwłaszcza to, że serial nie wykłada nam od razu wszystkich odpowiedzi na tacy, a zamiast tego stopniowo ujawnia kolejne drobne elementy układanki, które widz powoli zaczyna łączyć w większą całość.  Przykładowo, choć już w pierwszych odcinkach dowiadujemy się, że świat w którym żyje bohater jest ułudą, to szybko okazuje się, że jest to najmniejszy z sekretów skrywanych przez ten tytuł. Spora w tym zasługa również i samego settingu, który wprost emanuje tajemniczością i daje ogromne możliwości na kreowanie kolejnych zagadek. Dzięki temu, oglądając RahXephona nie nudziłem się ani chwili, bowiem nieustannie starałem się samemu rozwiązywać kolejne prezentowane przez serial sekrety. Jakby tego było mało, za sprawą świetnie napisanych postaci, tytuł bardzo często stawia widzowi skłaniające do refleksji pytania - "Kim jestem?", "Dokąd zmierzam?", "Czy to, co czynię, jest właściwe?". Obserwując to, jakie interakcje między bohaterami zachodzą, jak zmieniają się ich osobowości oraz w jaki sposób podchodzą oni do różnych sytuacji oraz otaczającej ich rzeczywistości, nie w sposób choć raz nie zatrzymać odcinka i zastanowić się chwilę nad tego typu zagadnieniami.
Wszystko to sprawia również, że "RahXephon" do dziś jest mocno przyrównywany do Evangeliona. Ba, chwilami posądzany o otwarte podkradanie przedstawionych w nim sytuacji i pytań. Moim skromnym zdaniem jednak, "RahXephon" choć z Evangeliona mocno czerpie i porusza bardzo podobne tematy, to robi to zdecydowanie lepiej.

Oprawa audiowizualna jest cudowna. Biorąc pod uwagę, że serial pochodzi z roku 2002, a w dodatku jest po prostu serią telewizyjną, to byłem naprawdę oczarowany tym, jak ślicznie wszystko wygląda. Projekty postaci są schludne i naprawdę przyjemne dla oka, tła zaś szczegółowe i utrzymane w odpowiednio dobranych barwach. Nie można zapomnieć także o świetnych projektach robotów. Maszyny w "RahXephon" są cholernie nietuzinkowe i swoim wyglądem przypominają raczej tajemnicze, być może nawet nieco przerażające posągi wzniesione przez starożytne cywilizacje, aniżeli typowe, humanoidalne mechy. 
Nie można narzekać również na animację. Wszystko rusza się niezwykle płynnie, choreografia starć jest świetna i pełna dynamicznych ujęć, a spadków jakości praktycznie nie ma. Niezmiernie podobało mi się także to, jak poprzez odpowiednie zabawy z tłem i ujęciami, twórcom udało się oddać załamania nerwowe bohaterów, czy też momenty, w których ujawniane są największe tajemnice serii.
Muzyka jest po prostu wyśmienita. Opening - "Hemisphere" - to piękna, rytmiczna piosenka, której wybornie słucha się również poza samym serialem. Podobnie sprawa ma się z resztą soundtracku. W anime tym przeważają zdecydowanie kawałki jazzowe, utwory grane na skrzypcach, niepokojące brzdąkania na pianinie oraz chóry. Bardzo dobrze podkreśla to i tak już mocno specyficzną atmosferę całej produkcji.
Bardzo podobała mi się także gra aktorska. Aktorzy potrafili wyśmienicie zagrać każdą z emocji bohaterów - strach, gniew, radość, smutek. Wszystkie kwestie wypowiadane przez postacie brzmią przekonująco i słuchając ich ani razu nie krzywiłem się z zażenowania.

Podsumowując - "RahXephon" to kawał świetnie zrealizowanej bajki. Jest to również zdecydowanie jedna z najlepiej wykonanych serii psychologicznych, jakie dane mi było obejrzeć. Fabuła jest ciekawa i rozbudowana,  zachowania bohaterów skłaniają widza do refleksji, a prześliczna oprawa audiowizualna działa tylko na korzyść produkcji. Jeśli jest coś, do czego mogę się w tym tytule przyczepić, to fakt, że może on być zbyt skomplikowany/nudny dla widza, który od anime oczekuje tylko i wyłącznie wartkiej akcji i głupkowatych cycatych panienek.
Zdecydowanie polecam. "RahXephon" to tytuł, który z pewnością zadowoli nawet najbardziej wybrednych koneserów chińskich bajek. Wielkie brawa dla studia Bones.

Typ Anime - Seria TV
Rok produkcji - 2002
Pełny Tytuł: „RahXephon”
 Reżyseria: Yutaka Izubuchi
Scenariusz: Shou Aikawa
Muzyka: Jun'Ichi Kanezaki, Keiichi Oku, Michiru Oshima i inni
Gatunek: Super Robot, Psychologiczny, Science-Fiction
Liczba Odcinków: 26
Studio: BONES
Ocena Recenzenta: 8.5/10

-Jak wspomniałem, seria jest bardzo podobna do Evangeliona. Mało kto jednak wie, że RahXephon garściami czerpie także ze starego serialu z lat 70-tych - "Yuusha Raideen". Sam robot jest praktycznie redesignem tytułowej maszyny ze wspomnianej bajki właśnie, a jakby tego było mało, w obu tytułach pojawia się mitologiczna rasa Mu.

-RahXephon miał okazję dwukrotnie wystąpić w serii "Super Robot Taisen". Kopnął go swoją drogą niesamowity zaszczyt wystąpienia w jednej z najlepszych części tego cyklu - "Super Robot Taisen MX" na PS2. W wyśmienity sposób zmieszano tam jego historię z takimi tytułami jak "Neon Genesis Evangelion", "Yuusha Raideen", czy też "Hades Project Zeorymer". Zdecydowanie polecam zapoznać się z tym tytułem.

Screeny:






Komediowe zakończenie sagi o magicznych wojownikach i ich robotach - "Lord of Lords Ryu Knight: Adeu's Legend FINAL" (1996)

Sporo czasu minęło już, odkąd opisywałem tutaj drugą część "Adeu's Legend". Wypadałoby zatem w końcu skończyć cykl recenzji poświęconych tej serii, dlatego też dziś przyjrzymy się bliżej ostatniej OVA z niej pochodzącej. Od poprzednich dwóch odsłon różni się ona jednak pod bardzo wieloma względami...

Po bezkresnej pustyni drepta sobie powoli grupka walecznych śmiałków, chcących obalić władającego całą krainą "Earth Tear" mrocznego lorda. Łażą tak i łażą od kilku dni i są już u kresu sił. Na całe szczęście, napotykają na swej drodze czarnego rycerza Galdena, który jak zwykle nie potrafi trzymać buzi na kłódkę i usiłując popisać się swoim geniuszem i sprytem wyjawia im, że mroczny lord, którego szukają, rezyduje w znajdującej się niedaleko mieścinie, słynącej z gorących źródeł. Nasi bohaterowie nie tracą zatem czasu i pędem ruszają w kierunku wskazanej przez rozgadanego bufona miejscowości, by wypełnić swoją misję. Jak się jednak okaże, zgładzenie mrocznego lorda będzie zadaniem o wiele trudniejszym, niż dzielni herosi mogli sobie wyobrażać.

"Adeu's Legend FINAL" nie jest powiązane ani z wydarzeniami z serii TV, ani tymi z OVA. Jest to raczej oddzielna, króciutka i humorystyczna historyjka, w której spotykają się bohaterowie obu wersji opowieści. W związku z tym fabuła nie jest jakaś nader skomplikowana i zdecydowanie schodzi tu na dalszy plan, daniem głównym zaś są gagi i nawiązania do obydwu serii. Niestety jednak, wypadają one bardzo średnio. Możliwe że jest to spowodowane tym, że nie jestem docelowym odbiorcą dla tego tytułu (jest to w końcu bajka dla dzieci), ale przez całe pół godzinki które trwa animacja zaśmiałem się tylko raz, może dwa.
Co zaś można powiedzieć o postaciach? Raczej niewiele, poza tym że są parodiami bohaterów serii TV oraz OVA, z maksymalnie przejaskrawionymi wszelkimi ich wadami. Adeu i Galden są zatem jeszcze bardziej pyszałkowaci, Izumi przemądrzały, a Hyunt i Ikuzus zostają zredukowani do roli śmieszko-przydupasów, starających się (z mizernym skutkiem) naszkodzić bohaterom.

Oprawa audiowizualna uległa sporym zmianom. Z racji tego, że mamy tu do czynienia z krótką śmieszkową opowiastką, wszyscy bohaterowie narysowani zostali w pokracznej nieco konwencji Super Deformed, tła zaś są raczej bardzo proste, pozbawione wyraźniejszych szczegółów. Dzięki takim uproszczeniom twórcom dużo łatwiej było oddać zwariowaną atmosferę produkcji, z drugiej strony jednak nie ma raczej na czym oka zawiesić. Animacja również nie powala, nie wybiegając ponad to, co można zobaczyć w innych seriach z okresu lat 90-tych.
Muzyka praktycznie nie istnieje. Znaczy, słychać w tle jakieś tam brzdąkania, jednak są one na tyle generyczne i nudne, że bardzo szybko zapominamy całkowicie o ich istnieniu. A szkoda wielka, bowiem seria "Ryu Knight", zarówno telewizyjna jak i OVA, mogła się popisać naprawdę wyśmienitą ścieżką dźwiękową, stąd też brak takowej  w finałowym jej epizodzie nieco boli.
Na całe szczęście złego słowa powiedzieć nie można o grze aktorskiej. Ta nadal jest wyborna i słucha się jej z nieskrywaną przyjemnością. Aktorzy po raz kolejny idealnie oddali charaktery swoich bohaterów i zdecydowanie nie można im zarzucić sztuczności.

"Adeu's Legend FINAL" zdecydowanie nie jest produkcją dla wszystkich. Animacja ta kierowana jest raczej do tych widzów, którzy mieli już okazję obejrzeć przygody Adeu i jego przyjaciół. Prawdę powiedziawszy jednak, sam jako wielki fan serii, byłem nieco rozczarowany tym, co ta króciutka OVA sobą zaprezentowała. Humor jest taki sobie, oprawa audiowizualna, choć bardzo dobrze podkreśla karykaturalność bajki, raczej nie powala, a jedyne, co nadal stoi na wysokim poziomie, to gra aktorska. Czy polecam? Raczej nie. Chyba że bardzo chcecie jeszcze raz zobaczyć swoich ulubionych bohaterów w akcji. Jeśli nie, to możecie sobie spokojnie darować. Nie stracicie nic ciekawego.

Typ Anime - Seria OVA
Rok produkcji - 1996
Pełny Tytuł: „Lord of Lords Ryu Knight: Adeu's Legend FINAL” ("Haou Taikei Ryuu Knight: Adeu's Legend FINAL")
 Reżyseria: Tsukasa Dokite
Scenariusz: Akemi Omode
Muzyka: Jun'Ichi Kanezaki, Keiichi Oku, Michiru Oshima i inni
Gatunek: Komedia, Parodia
Liczba Odcinków: 1
Studio: Sunrise
Ocena Recenzenta: 4/10

Screeny(z góry przepraszam za ich mizerną jakość, ale jedyna wersja tej OVA, jaką można w sieci znaleźć, pochodzi z nagrania ze starej kasety VHS...):