poniedziałek, 30 grudnia 2013

RECENZJA FIGURKI - figma Mami Tomoe z "Puella Magi Madoka Magica"


Jakoże sporo czasu już minęło, odkąd na blogu recenzowana była jakaś figurka z mojej kolekcji, to dzisiejszy tekst poświęcony będzie właśnie kolejnemu uroczemu kawałkowi plastiku~. Zgodnie z obietnicą, dziś przyjrzymy się bliżej pięknej i eleganckiej czarodziejce władającej magicznymi muszkietami - oto przed państwem Mami Tomoe, z hitowej serii "Puella Magi Madoka Magica".

"Puella Magi Madoka Magica" - figma Mami Tomoe

Na początek, garść informacji na temat samej postaci, jak i figurki.
Mami to piękna, inteligentna i niezwykle elegancka dziewczyna. Dzięki swym nienagannym manierom, dobrym sercu i świetnym umiejętnościom bojowym bardzo szybko zyskuje sobie przyjaźń i respekt dwóch młodszych koleżanek - Madoki Kaname oraz Miki Sayaki. Razem wpadają na pomysł, by założyć trójosobową drużynę, zwalczającą wiedźmy zagrażające ich miastu. Niestety, plan ten ostatecznie "bierze w łeb", kiedy Mami traci głowę dla pewnej wiedźmy...
Mami w walce posługuje się wieloma rodzajami broni palnej, aczkolwiek jej zdecydowanym faworytem są magiczne muszkiety. Wart wspomnienia jest fakt, iż jako jedyna ze wszystkich dziewcząt podczas wykonywania swego finałowego ataku wykrzykuje jego nazwę, niczym słynne staroszkolne czarodziejki. I choć wygląda to "iście zarąbiście" to chwilami sprawia to, iż Mami czuje się nieco dziecinnie i trochę się tego wstydzi.

Garść informacji odnośnie samej figurki:

Typ figurki: Figurka ruchoma, "figma"
Seria: "Puella Magi Madoka Magica"
Postać: "Mami Tomoe"
Producent: Max Factory
Materiały: ABS, PVC
Wysokość: Ok.14 cm
Cena: 130zł 
Data wydania: 22 Marca 2012 
Nakład:Standardowy
Data zakupu: 9 listopada 2012 roku
Sklep: GAME OVER na konwencie B.A.K.A. 2k12

Mami była moją pierwszą figmą i pierwszą poważniejszą figurką, zakupioną na konwencie. Do tej pory kupowałem tam tylko tradingi, bowiem tylko co do ich oryginalności miałem 100% pewność. Jakoże "GAME OVER" jednak cieszy się u nas bardzo dobrą opinią, to stwierdziłem iż raczej nie mam się co obawiać o to, że wcisną mi bubla, zatem z miłą chęcią przygarnąłem Mami z ich stoiska. Zabawną anegdotką będzie zapewne to, iż Korgal, gdy tylko zobaczył figurkę, pierwsze pytanie jakie mi zadał brzmiało: "A głowę można jej odczepić?".
Figurką byłem (dalej jestem~) nie ukrywam, niezmiernie oczarowany. Była to moja pierwsza figma a także pierwsza figurka, która nie przedstawiała mecha, czy też postaci męskiej. Co więcej, była to moja pierwsza figurka od Max Factory, wytwórni z którą do tej pory nie miałem styczności. Pamiętam że po powrocie z konwentu spędziłem dobre kilka godzin na dokładnych oględzinach i pozowaniu Mami.

Ustawmy sobie teraz nastrojowy motyw:

I przejdźmy do głównej części recenzji~

Rzeźba i malowanie

Jak wspomniałem, figurka oczarowała mnie niezmiernie. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony tym, jak świetnie Max Factory udało się odwzorować tak drobniutkie detale na tak malutkiej figurce. Wszystkie wstążeczki, paski, sprzączki są na swoim miejscu i dokładnie pomalowane. Bardzo ładnie prezentuje się także berecik z futrzastym pomponem (który można swoją drogą zdjąć, ale tego nie robię, gdyż Mami bez berecika to nie Mami~), zakolanówki czy też sama, tak bardzo charakterystyczna dla czarodziejek, krótka spódniczka. Ba, nawet pantsu bohaterki zostały wyrzeźbione z dbałością o detale i o ironio, prezentują się moim zdaniem dużo ładniej niż te o których wspominałem przy okazji recenzji Eili, ze "Strike Witches.
Pochwalić należy także wszystkie 3 buzie. Na każdej z nich idealnie odwzorowano emocje bohaterki i prezentują się one niezwykle uroczo.
  Z dbałością o detale odwzorowano także muszkiety, którymi władała nasza bohaterka. Pokuszono się nawet o odtworzenie tak drobnych detali, jak wzorki na lufach czy... nie jestem specem od broni palnej, zatem określę to jako na "końcówkach" uchwytów.

Pełna elegancja~

Pantsu shot~

Even moar~

Akcesoria i Pozowalność

Figmy zawsze pozytywnie zaskakują mnie mnogością akcesoriów, które można znaleźć w pudełku. Nie inaczej jest w przypadku Mami. Prócz pięknej czarodziejki, w pudle znajdziemy też:

-Muszkiety x6
-Wymienne łapki x10
-Wymienne twarze x3 (normalna, puszczająca oko, przerażona)
-Spinkę do włosów
-Podstawkę dla Mami
-Charlotte (pierwsza "lalkowa" forma)
-Podstawkę dla Charlotte
-Podstawki pod muszkiety x6
-Dodatkową kartonową podstawkę odwzorowującą podłoże ze świata Gertrudy

Z taką mnogością akcesoriów możemy odtworzyć praktycznie każdą scenę z udziałem Mami, jaką można było obejrzeć w serialu. Na dobrą sprawę do pełni szczęścia brak mi tutaj tylko ogromnego działa, by odwzorować słynne "Tiro Finale".

Mami popisać się może naprawdę niezłą pozowalnością. Nasza bohaterka może klęczeć, skakać, wykonywać piruety z muszkietami, uroczo się kłaniać, dumnie kroczyć. Krótko mówiąc, można ustawić ją w praktycznie każdej pozie, jaka tylko przyjdzie do głowy. Jedynie posadzić ją dość ciężko, bowiem podobnie jak w przypadku Sayaki utrudnia to spódniczka.
Niezmiernie podoba mi się jednak fakt, że spokojnie da się odtworzyć słynną z serialu scenę, gdy Mami otacza się kilkoma muszkietami i kolejno chwyta każdy z nich, wystrzeliwując serię magicznych pocisków w kierunku Gertrudy.

Poniżej, tradycyjnie, kilka przykładowych póz:

Jeszcze więcej elegancji~

"Well, hello there~" 









Inspirowane Noel Vermillion~

Co się stało, Mami?

Czemu panikujesz?

A-ah... to wszystko tłumaczy





Nie taka Wiedźma straszna...





Tyle muszkietów





Mami reklamuje trójpłytowe wydanie Madoki



Hm? O co chodzi Mami? Nie podoba Ci się lektura?

Wnioskuję, że nie...

Pudełko

Podobnie jak w przypadku pozostałych figm postaci z Madoki pudełko jest niewielkie, aczkolwiek schludne i w samym centrum jego przedniej ściany umieszczona jest "szybka" przez którą można zobaczyć figurkę. Szału nie ma, ale funkcję ochronną na czas transportu spełnia wyśmienicie.
Podobnie jak w przypadku innych figmowych pudełek, również i to ozdobione jest ze wszystkich stron zdjęciami figurki, a na tyle zobaczyć można przykładowe pozy.





Podsumowanie

Mami jest figurką naprawdę śliczną i nie ukrywam, że jestem szczerze zadowolony, że swoją przygodę z tym typem figurek zacząłem od niej. Nie dość, że jest ładnie i szczegółowo wykonana, to jeszcze dzięki swej pozowalności i mnogości akcesoriów oferuje możliwość odtworzenia naprawdę wielu ciekawych scen, bądź też utworzenia swoich własnych. Jedynym, co mi faktycznie przeszkadza w tej figurce to fakt, że spódniczka chwilami zbytnio ogranicza ruchy jej nóg. Poza tym jestem z Mami niezmiernie zadowolony i cieszę się, że mogę mieć ją i Sayakę - moje 2 ulubione czarodziejki - w swojej kolekcji.

OCENA KOŃCOWA:
Rzeźba: 9/10
Malowanie: 10/10
Pozowalność: 8/10
Cena/Jakość: 9/10



Na tym kończymy opisywanie eleganckiej czarodziejki. Następny tekst o figurce poświęcony będzie najprawdopodobniej mojemu Big O, chyba że nie zdążę go pomalować i złożyć, to wtedy spodziewać możecie się Gundama Griepe z "Gundam Wing Dual Story G-unit"


Tradycyjnie, jeśli chcecie zobaczyć więcej moich figurek, odsyłam na mój profil na MFC (link w mozaice po prawej stronie bloga), lub na mojego facebooka (link w profilu na MFC)

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Batman negocjator i jego robot w mieście amnezji - "THE Big O" (1999)

Dziś na warsztat bierzemy serię, nie ukrywam, niezwykle nietuzinkową i cholernie odmienną od innych anime. Serię, której szczerze mówiąc dużo bliżej do porządnego kina noir, aniżeli do japońskiej kreskówki z wielkimi robotami. Serii, która swą niesamowicie wciągającą intrygą oczarowuje widza i nie pozwala mu oderwać się od seansu aż do samego końca. Serię, która moim skromnym zdaniem spokojnie rywalizować może z Evangelionem o tytuł anime wszech czasów. Bez dłuższego przeciągania - oto przed państwem "THE Big O".

Akcja anime osadzona jest w mieście Paradigm, 40 lat po tajemniczym zdarzeniu, które spowodowało iż wszyscy jego mieszkańcy utracili swe wspomnienia.Co więcej, w wyniku tamtego pamiętnego zdarzenia skala przestępczości w mieście znacznie wzrosła i policja sama nie daje sobie rady, w związku z czym ludzie coraz chętniej korzystają z pomocy tzw. "Negocjatorów", których zadaniem jest, jak nietrudno się domyślić, negocjowanie z przestępcami.
 Nasz główny bohater - Roger Smith - para się właśnie niezwykle ważną dla tej mieściny fuchą negocjatora. Niemal codziennie otrzymuje coraz to nowe oferty od kolejnych klientów. Pewnego dnia wyznaczone mu zostaje zadanie zapłacenia porywaczom okupu za niejaką R. Dorothy Wayneright, wnuczkę swojego klienta. Wymiana przebiega bez większych problemów... po krótkiej chwili okazuje się jednak, iż bandziory oszukały naszego negocjatora, bowiem zamiast prawdziwej Dorothy podrzucili mu androida. A jakby tego było mało, niedługo potem na miasto napada gigantyczny robot. Zapytacie pewnie, jak zwykły negocjator ma sobie poradzić w starciu z ogromnym mechanicznym adwersarzem? A no, jak się okazuje, Roger ma niejednego asa w rękawie. Nasz bohater jest bowiem w posiadaniu własnej potężnej maszyny - ogromnego "Megadeusa" zwanego "Big O". Przy pomocy swego gigantycznego robota Roger "prowadzi negocjacje" z takimi osobnikami, z którymi nie wystarczy poprowadzić rozsądnej dyskusji. Podczas tychże "negocjacji" jednak, bardzo często demoluje wszystko wokół, przez co nie zyskuje sobie zbytniej sympatii policji miasta Paradigm.
Jak nietrudno się domyślić, afera z androidem to zaledwie początek kłopotów naszego negocjatora. Wkrótce bowiem wplącze się on w ogromną intrygę, która swe początki ma w wydarzeniach, które 40 lat temu spowodowały masową amnezję mieszkańców Paradigm City...

Jeśli miałbym najprościej opisać, czym jest "THE Big O" to powiedziałbym, iż jest to "Batman z mechami". Podobnie jak człowiek nietoperz bowiem, Roger to bogaty i przystojny dżentelmen, który mieszka w pięknej posiadłości wraz ze swym lokajem. Dodatkowo, podobnie jak "Gacek" nasz bohater podróżuje po mieście czarną, elegancką furą. A jakby tego było mało, już samo uniwersum tego anime silnie nawiązuje do Batmana. Paradigm City bowiem jest niezmiernie podobne do Gotham City - jest to miasto, które z bezpiecznej utopii bardzo szybko przekształciło się w dość niebezpieczne miejsce, w którym przestępczość i bieda są na porządku dziennym.
Nie oznacza to jednak, że "Big O" jest naciąganą zrzynką. Wręcz przeciwnie. Twórcy bowiem nie stworzyli wiernej kopii, a jedynie w odpowiedni sposób zaczerpnęli inspiracje z zagranicznych filmów i komiksów, dzięki czemu udało im się stworzyć ciekawy, niezwykle oryginalny świat, który potrafi niezmiernie wciągnąć widza. Klimat tego anime jest po prostu tak niezwykły, tak czarujący i tak... odmienny, niż w innych japońskich serialach animowanych, że widz wprost nie może się oprzeć jego urokowi.
Na korzyść anime działa również zdecydowanie bardzo dobrze napisana fabuła. Pełna jest intryg oraz ciekawych i nieprzewidywalnych zwrotów akcji. Co więcej, poprowadzona jest w taki sposób, że niezmiernie wciąga, zmuszając nawet chwilami widza do snucia własnych teorii na temat dalszych wydarzeń. Rewelacja!

Bohaterowie również bardzo pozytywnie się wyróżniają. Ich charaktery są wyraziste i faktycznie przypominają żywych ludzi. Co mnie bardzo mile zaskoczyło, nawet bohaterowie poboczni, którzy w anime pojawiają się raz, bądź dwa otrzymali całkiem zgrabnie przemyślane osobowości, dzięki czemu nie wydają się być sztucznymi kukłami. Co więcej, relacje między bohaterami są faktycznie głębokie i przekonujące. Wyraźnie widać iskrzące między nimi emocje - miłość, nienawiść, gniew, radość. Niezmiernie podobał mi się również fakt, że nie wszystkie czarne charaktery są złe tylko dla zasady. Ba, w przypadku co poniektórych można nawet powiedzieć, że cele którymi się kierują oraz czyny, których się dopuszczają, są jak najbardziej logiczne i uzasadnione.

Oprawa audiowizualna to cud. Po prostu. Projekty postaci są schludne, przyjemne dla oka i niezwykle nietuzinkowe (bliżej im do amerykańskich komiksów, aniżeli typowych japońskich kreskówek); niezmiernie oczarowały mnie również tła. Zwłaszcza miasto Paradigm. Jest to przeogromna, niezwykle klimatyczna metropolia, narysowana tak rewelacyjnie, że aż czuć iż tętni ona życiem. Chwilami warto po prostu zatrzymać film na chwilę i przyjrzeć się jej dokładnie. Jest to prawdziwa gratka dla koneserów fikcyjnych miast. 
Animacja jest po prostu zjawiskowa. Powiem szczerze, że "THE Big O" to chyba najładniej zanimowany serial rysunkowy, jaki kiedykolwiek oglądałem. Wszystko porusza się tu niezwykle płynnie i naturalnie, brak zgrzytów, nadmiernie używanych ujęć, czy też statycznych zapychaczy ekranu... A dodajmy do tego jeszcze wyśmienitą grę świateł i cieni. "Big O" to zdecydowanie istna uczta dla oka.
Zdecydowanie pochwalić też trzeba choreografię starć. Potyczki zrealizowane są z niezwykłym wprost rozmachem i oglądanie ich sprawia ogromną przyjemność. Na ekranie dzieje się naprawdę wiele, każdy przeciwnik zaskakuje czymś nowym, Roger co rusz pokazuje nowe możliwości swojego robota... dzięki temu, każda bitwa jest inna niż pozostałe i starcia nie nużą, a zawsze dostarczają ogromnej dawki adrenaliny.
Jak sprawa zaś ma się z muzyką? Równie cudownie. Podobnie jak w przypadku oprawy graficznej, również przy tworzeniu ścieżki dźwiękowej twórcy silnie inspirowali się produkcjami spoza Japonii. I tak oto opening "THE Big O" brzmi jak największe hity zespołu "Queen", do złudzenia przypominając utwór "Flash Gordon". Same utwory przygrywające w tle wydarzeń są równie nietuzinkowe. Nie oczekujcie tu typowych dla anime jpopowych utworów, albo szybkich i radosnych piosenek rodem z seriali dla dzieci. W "THE Big O" zdecydowanie przeważa Jazz, świetna muzyka symfoniczna oraz... chóry kościelne. Nadmienić należy, że wszystkie utwory te brzmią wprost niesamowicie i dodatkowo potęgują i tak niesamowity już klimat produkcji. 
Cudowny jest również ending - "And Forever..." to zdecydowanie jedna z najpiękniejszych piosenek o miłości, jakie dane mi było usłyszeć. Wart wspomnienia jest również fakt, iż zaśpiewany jest perfekcyjnym angielskim, a nie tak typowym dla Japończyków "engrishem".
Aktorzy spisali się nie mniej rewelacyjnie i idealnie oddali charaktery swych bohaterów. I to zarówno w oryginalnej japońskiej wersji, jak i angielskim dubbingu. Roger brzmi idealnie jak szarmancki i inteligentny dżentelmen; Dorothy jak sarkastyczny android; Angel jak uwodzicielska, pewna siebie kobieta. Istna rewelacja.

Czy "THE Big O" wart jest uwagi? O stanowczo jest! Jest to zdecydowanie jedno z najoryginalniejszych i najciekawszych anime, jakie kiedykolwiek dane mi było obejrzeć. Potrafi oczarować widza nie tylko niezwykłym i nietuzinkowym klimatem, ale również świetnie napisaną, pełną intryg historią, ciekawymi bohaterami, przepiękną animacją i cudowną muzyką. Aż dziw mnie bierze, że tytuł ten jest u nas tak słabo znany, zwłaszcza że za granicą do tej pory o nim głośno. Brać w ciemno, naprawdę. Powiem szczerze, że anime to jest, moim skromnym zdaniem, dużo lepsze, niż niezwykle wielbiony "Evangelion" czy inne, niezwykle popularne tytuły.


Typ Anime - Seria Telewizyjna
Rok produkcji - 1999
Pełny Tytuł: „THE Big O”
 Reżyseria: Kazuyoshi Katayama
Scenariusz: Masanao Akahoshi, Keiichi Hasegawa, Shin Yoshida
Muzyka: Toshihiko Sahashi
Gatunek: Super Robot, noir, science-fiction, kryminał, mystery
Liczba Odcinków: 26
Studio: Sunrise
Ocena Recenzenta: 10/10

-Jak nietrudno się domyśleć, z racji swej nietuzinkowości, anime to nie przyjęło się za dobrze w Japonii. Stąd zakończyło się tam na 13 epizodzie. Za granicą zdobyło sobie jednak tak ogromną popularność, że stacja "Cartoon Network" postanowiła pomóc twórcom i zgodziła się sfinansować następny sezon. Jest to chyba pierwsze (i kto wie, czy nie jedyne) anime, w którym dane mi było zobaczyć notkę "zrealizowano przy współpracy z Cartoon Network".

-"THE Big O" gościło już 3 razy w "Super Robot Taisen". Pojawiło się w D, Z oraz Z2. Prawdopodobnie pojawi się również w Z3, które wedle plotek ma niedługo zostać zapowiedziane. Wart wspomnienia jest fakt, iż w SRW Roger jest jedną z najważniejszych postaci. W Z2 na przykład, wraz z Banjou z "Daitarn 3" są bardzo mocno powiązani z fabułą "Code Geass", dzięki czemu biorą udział w większości ważnych wydarzeń z tego anime. Co więcej, Roger jest jedną z pierwszych osób, które dostrzegają że Zero to tak naprawdę Lelouch.

-Sporo szumu do tej pory wywołuje zakończenie. Jest ono tak intrygujące i trudne do zrozumienia, iż narodziło się wiele teorii z nim powiązanych.
Screeny:







piątek, 13 grudnia 2013

Tryumfalny powrót trzech uroczych Marionetek - "Saber Marionette J to X" (1998)

Pierwsze "Saber Marionette J" było świetnie zrealizowaną bajką, która potrafiła zarówno chwycić za serce, jak i porządnie rozbawić. Wyróżniała się dobrze przemyślaną fabułą, nieustannie rozwijającymi się postaciami i świetnie nakreślonymi między nimi relacjami.
Kontynuacja - "Saber Marionette J Again" - już tak dobra niestety nie była. Z dobrze wyważonej serii, nie tylko dla młodszego widza, uczyniono bowiem przeładowaną fanserwisem głupawkę. Fabuła była też nieco zbyt naciągana, w porównaniu z oryginałem.
Z tego właśnie powodu, podchodząc do trzeciej i ostatniej części sagi - "Saber Marionette J to X" - miałem dość mieszane odczucia. Nie bardzo wiedziałem bowiem, czy spodziewać się mogę po raz kolejny przepakowanej głupawymi podtekstami serii dla dorastających nastolatków, czy też może, na co bardzo liczyłem, dane mi będzie ujrzeć pięknie zrealizowaną bajkę, której bliżej będzie do korzeni serii. Jak zatem sprawa z "J to X" wygląda? Przejdźmy do recenzji...

Po tym, jak nasze urocze marionetki dwukrotnie już ocaliły świat, nikogo nie powinien dziwić fakt, iż stały się swoistymi "Bohaterkami Narodowymi". Ba, postawiono im nawet pomnik i są respektowane przez ludność całej planety. 
Wydawać by się zatem mogło, że Lime, Cherry i Bloodberry nie mają się już czym przejmować i mogą sobie spokojnie mieszkać ze swym ukochanym Otaru, prawda? No, nie do końca.
Dzięki DNA Lorelei na dobre rozpoczął się bowiem proces "Restauracji Kobiet" i klony są już w końcowej fazie rozwoju. W wyniku takiego obrotu spraw Lime zaczyna się martwić, że wkrótce ona, jak i inne Marionetki przestaną być światu potrzebne. A tego typu zmartwienia nie będą jedynym problemem, z jakim przyjdzie się naszym Marionetkom zmierzyć. Oprócz tego bowiem przyjdzie im opiekować się zagubionym niemowlęciem, toczyć bój o stary park, czy też pomóc Hanagacie w problemach rodzinnych. A jakby tego było mało, w wyniku niefortunnego splotu wydarzeń, ich miłość do Otaru wystawiona będzie na naprawdę ciężką próbę. Jak nasze Marionetki poradzą sobie z tak wielkim natłokiem kłopotów? Aby się tego dowiedzieć, będziecie musieli obejrzeć tę serię.

"Saber Marionette J to X" bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Nie dość, że wraca ono do korzeni serii i ponownie stawia na dobry humor połączony z mądrą historią, to jeszcze porusza bardzo istotne i intrygujące zagadnienia. Jak w streszczeniu wspomniałem bowiem, do fabuły wpleciono wiele dość ciekawych tematów, które zdecydowanie działają na korzyść serii. 
Nie narzekałbym również na prowadzenie historii. Rozwija się w odpowiednim tempie i zdecydowanie potrafi utrzymać widza przy ekranie.
Niestety jednak, idealnie nie jest. O ile bowiem faktycznie pojawia się kilka naprawdę świetnie przemyślanych wątków, tak występują również i takie, które nie są zbytnio oryginalne. Zwłaszcza w drugiej połowie serii dopatrzeć się można kilku naprawdę stereotypowych i oklepanych zagrań fabularnych. Szkoda wielka, bowiem serii niedaleko naprawdę do oryginału.

Bohaterowie jednak nie zawodzą. Ponownie dostajemy bardzo rozbudowane postacie, które rozwijają się przez praktycznie cały czas trwania serii. Lime przykładowo przechodzi przez ostatnią fazę swojego dzieciństwa, co możemy zaobserwować m.in w epizodzie z wróżką, który jest świetną metaforą faktu, że dzieci widzą więcej niż dorośli; Cherry dowiaduje się, że bycie mamą to wcale nie taka prosta sprawa i opieka nad maluchem wymaga naprawdę sporego poświęcenia i mnóstwa cierpliwości; Bloodberry zaś przyjdzie zmierzyć się z problemami sercowymi, gdy spotka niezwykle przystojnego cyrkowca.
Co mi się również niezwykle spodobało, Hanagata, który do tej pory grał głównie rolę komediową, dostał w końcu swoją szansę i w "J to X" jest dużo ważniejszą postacią. Strasznie fajnie prezentuje się jego rozwój od egoistycznego nieco snoba, do prawdziwego przyjaciela, który gdy sytuacja tego wymaga, potrafi naprawdę stanąć na wysokości zadania.
Antagoniści ponownie nie są źli jedynie dla zasady. Mają swoje własne, dość logiczne motywacje, które popychają ich ku temu co czynią. By jednak nie spoilerować, więcej nie wyjawię. Sami musicie to anime obejrzeć, by przekonać się o co dokładnie chodzi.

Oprawa audiowizualna nadal prezentuje się niezwykle uroczo. Nie podobało mi się jednak kilka drobiazgów. Po pierwsze - zmiana designu postaci. Nie jest ona może jakaś drastyczna, jednak mimo wszystko rzuca się w oczy. Postacie mają bardziej spłaszczone głowy, oraz widać na nich mniej cieniowania, niż w poprzednich seriach. Nieszczególnie pochwalam takie uproszczenie, zwłaszcza że wygląd bohaterów w dwóch pierwszych seriach niezwykle mi się podobał i nie wymagał, moim skromnym zdaniem, żadnego "usprawniania".
Animacja zniosła dobrze próbę czasu i dalej patrzy się na nią z przyjemnością. Postacie poruszają się płynnie i naturalnie, kamera zaś nie trzeszczy. Jedyny problem, jaki rzucił mi się w oczy, to występujące okazjonalnie spadki w jakości animacji (uproszczone twarze bohaterów, uproszczenia rysunku w przypadku bardziej dynamicznej sceny).
Muzyce nadal jednak nie mam nic do zarzucenia. Pani Hayashibara spisała się wyśmienicie, dzięki czemu wszystkie wokalne piosenki w anime, w jej wykonaniu, brzmią rewelacyjnie i słucha się ich z nieskrywaną przyjemnością. Niezwykle do gustu przypadł mi zwłaszcza ending "Lively Motion" - piękna, rytmiczna i natychmiastowo zachęcająca do śpiewania piosenka.
Same motywy przygrywające w tle wydarzeń również sprawdzają się wyśmienicie i idealnie podkreślają nastrój każdej ze scen.
Aktorzy również znowu dali piękny popis swoich możliwości i idealnie oddali charaktery swoich bohaterów. Nikt nie brzmi nader sztucznie i słuchając głosów postaci odnosi się wrażenie, iż faktycznie są to żywi ludzie.

Ogółem rzecz ujmując, "Saber Marionette J to X" jest serią nad wyraz udaną. Nie dorównuje co prawda oryginalnej serii, jednak nadal bawiłem się przy niej naprawdę wyśmienicie. Byłem zachwycony zwłaszcza faktem, że w przeciwieństwie do nad wyraz sprośnego chwilami "Again" w "J to X" scen kontrowersyjnych praktycznie nie ma. Ponownie dano nam świetnie napisaną bajkę, która nadaje się zarówno dla młodszego jak i tego starszego widza.
Oprawa audiowizualna dobrze zniosła próbę czasu i powinna się spodobać nawet tym widzom, którzy na kreskę sprzed roku 2000 reagują z reguły odrazą. Osobiście, jak wspomniałem, narzekałbym jedynie na nieco nadmiernie uproszczone projekty postaci.
Zdecydowanie warto obejrzeć, najlepiej z całą rodziną. Jest to bowiem zdecydowanie jedno z tych anime, w którym każdy, bez względu na wiek, znajdzie coś dla siebie.

Typ Anime - Seria Telewizyjna
Rok produkcji - 1998
Pełny Tytuł: „Saber Marionette J to X”
 Reżyseria: Kiyoko Sayama, Masami Shimoda
Scenariusz: Ken'ichi Kanemaki, Masaharu Amiya, Masashi Kubota, Mayori Sekijima, Sumio Uetake
Muzyka: Megumi, Parome
Gatunek: Komedia romantyczna, obyczajowy, science-fiction
Liczba Odcinków: 26
Studio: Hal Film Maker, Sotsuseizo
Ocena Recenzenta: 8/10

Screeny:







wtorek, 10 grudnia 2013

O legendzie anime słów kilka - "Neon Genesis Evangelion" (1995)

Dziś robimy sobie przerwę od serii obskurnych i mniej znanych i bierzemy na warsztat staroć, o którym głośno jest do tej pory. Tak, moi drodzy, dziś złapiemy się za prawdziwą legendę anime - "Neon Genesis Evangelion". Serii tej nie trzeba raczej nikomu bliżej przedstawiać, bowiem cieszy się ona tak olbrzymią popularnością, że dziś praktycznie każdy już o niej słyszał, nawet jeśli osobiście nie miał okazji jej obejrzeć. Czy jednak dzieło Hideakiego Anno faktycznie zasługuje sobie na aż taką sławę? Na to pytanie spróbuję wam, drodzy czytelnicy, odpowiedzieć w dzisiejszym tekście właśnie.

Rok 2000. W wyniku olbrzymiej tajemniczej katastrofy ginie ponad połowa ludzkości. Skażeniu ulega również spora część planety, przez co wiele regionów Ziemii praktycznie nie nadaje się jako środowisko dla jakiegokolwiek życia. Katastrofa ta nazwana zostaje "Drugim Uderzeniem".
Mija 15 lat...
Ludzkości częściowo udaje się odbudować po zniszczeniach, jakie wywołało "Drugie Uderzenie". Niestety, spokojny okres odbudowy przerwany zostaje nagłym atakiem ogromnych, dziwacznych istot zwanych "Aniołami". Do walki z nimi zostaje powołana specjalna organizacja NERV.
Do miasta Tokyo-3 przybywa 14 letni Shinji Ikari. Jak się okazuje, został tu wezwany przez swojego ojca, głównodowodzącego NERVu. Nie zaprasza on jednak Shinjiego tylko po to, by powspominać "stare dobre czasy". Syn jest mu najzwyczajniej w świecie do czegoś potrzebny. A do czego? A no do pilotowania ogromnej maszyny - potężnego Super Robota zwanego "EVANGELION". Przerażony i zdezorientowany Shinji oczywiście początkowo odmawia, będąc pewnym iż ojciec chce go po prostu posłać na pewną śmierć. Gdy jednak widzi, że jeśli nie podejmie się tego zadania, to jego miejsce zajmie ciężko ranna dziewczynka, postanawia wziąć się w garść i siada za sterami maszyny. Nawet nie zdaje sobie sprawy, że decyzja ta wpłynie na jego życie dużo bardziej, niż mógłby to sobie wyobrażać.

Początek historii ukazanej w "Neon Genesis Evangelion" niewiele różni się od tych, znanych z innych anime z gatunku Super Robot. Po raz kolejny mamy dzieciaka, który za sprawą dziwnego splotu wydarzeń ląduje za sterami ogromnej maszyny; znowu mamy schemat "Potwora Tygodnia" (bohaterowie w swych maszynach zwalczają coraz to kolejnych kosmitów); znowu mamy także schemat "od zera do bohatera". Pojawia się w niej również mnóstwo elementów komediowych typowych dla tego gatunku. Dlaczego zatem NGE obrosło takim kultem, skoro pozornie niczym nie różni się od innych serii ze swojego gatunku? A no bo w okolicach 14tego odcinka, cała Super Robotowa otoczka schodzi na drugi plan i anime zaczyna bardziej koncentrować się na bohaterach. A jakby tego było mało, po pamiętnym odcinku z Zeruelem seria nabiera znacznie mroczniejszego klimatu, bowiem akurat w tym momencie Anno popadł w depresję, co odcisnęło wyraźne piętno na dalszej części serii. Jak nietrudno się domyślić, tak nagłe przejście z typowego anime o mecha do głębokiej analizy psychiki bohaterów nie przeszło bez echa - i to jest właśnie głównym powodem, dla którego seria ta otoczona jest dziś takim kultem. Przejście to było tak gwałtowne i niespodziewane, że wywołało iście mieszane reakcje u widzów. Część serię pokochała, inna, rozczarowana zrezygnowaniem ze sztandarowego schematu, zaczęła darzyć nienawiścią. Aby było jeszcze śmieszniej, subtelne do tej pory, często przypadkowe odniesienia do religii judeo-chrześcijańskiej nasiliły się i zaczęły pojawiać się w coraz bardziej absurdalnych, chwilami rzekłbym nawet kontrowersyjnych ujęciach. To również przypieczętowało sukces NGE. Nie można zapominać również o nietypowym, jak na anime o super robotach bohaterze, ale o nim za chwilę...

Bardzo mocną stroną tego anime są jego bohaterowie. Choć na pierwszy rzut oka jest to w miarę typowy zestaw postaci (dorastający chłoptaś, cicha panienka, wybuchowa tsundere, nonszalancki uwodziciel, klasowy chuligan i nerd) tak szybko okazuje się, że ich charaktery są dużo głębsze, niż mogłoby się wydawać. Bardzo uwydatnia się to zwłaszcza po wspomnianym 14tym epizodzie. Okazuje się bowiem nagle, iż każdy z bohaterów kryje w sobie coś niezwykle intrygującego. Każdy ma jakiś problem, z którym się zmaga. 
Rozwój ich charakterów jest również bardzo dobrze rozplanowany i nie sprawiają oni wrażenia sztucznych kukiełek, którym na siłę nadaje się odpowiednie emocje, gdy wymaga tego dany epizod. Co więcej, w przypadku głównych bohaterów, dane jest nam również dokładnie wniknąć w ich psychikę i lepiej ich zrozumieć. Szkoda jedynie, że nie pokuszono się o taki zabieg w przypadku kilku pobocznych postaci, które prezentują się nie mniej ciekawie.
Najciekawiej prezentuje się swoją drogą postać Shinjiego, która jest jednym z powodów, dla którego NGE uważane jest za produkcję niezwykle oryginalną. Młody Ikari bowiem nie jest typowym, w gorącej wodzie kąpanym pilotem Super Robota, który z okrzykiem "GETTER TOMAHAAAAWK!" rzuca się w sam środek bitwy. Panicz Ikari, owszem, potrafi pokazać że umie dzielnie walczyć, jednak nadal pozostaje nastoletnim chłopcem, któremu często przyjdzie upaść pod ciężarem ogromnego obowiązku obrony świata, jaki spoczywa na jego młodych barkach. Zwłaszcza w drugiej, bardziej depresyjnej połowie serii.
O antagonistach z samej serii TV niestety nie dowiemy się jednak zbyt wiele. Wiemy jedynie, iż ludzkość za wszelką cenę musi ich zwalczyć i... w zasadzie to tyle. By lepiej poznać motywacje kierujące Aniołami (a zapewniam, że takowe są) i innymi antagonistami, widz musi zapoznać się z różnorakimi materiałami dodatkowymi. Nie najlepsze posunięcie, ale cięcia kosztów nie pozwoliły tego inaczej zrealizować...

Oprawa audiowizualna raczej nie powala. Nie oznacza to jednak, że jest zła. Jest po prostu na takim samym poziomie, jak w wielu innych seriach telewizyjnych z okresu lat 90tych. Spodziewać się możemy zatem przyjemnych dla oka, schludnych projektów postaci, przejrzystych, aczkolwiek nie nazbyt udziwnianych teł (choć Tokyo-3 chwilami robi bardzo ładne wrażenie) i płynnej, choć obfitującej chwilami w spadki jakości, animacji. Skoro o animacji mowa, to warto wspomnieć, że z racji kłopotów finansowych, ostatnie 2 odcinki serii telewizyjnej są bardzo oszczędne i niezwykle mocno rzuca się w nich w oczy cięcie kosztów (animacja zastąpiona rysunkami poglądowymi, powtarzane pierdyliard razy ujęcia itd.)
Na pochwałę i to wielką zasługują jednak projekty maszyn. Evangeliony to roboty niezwykle oryginalne, w niczym praktycznie nie przypominające większości innych Super Robotów. Nie są przeładowane atrakcyjnymi pierdołami, nie posiadają wymyślnych rodzajów uzbrojenia. Nie są też tak kanciaste jak choćby GaoGaiGar, czy Voltes. Swymi kształtami zdecydowanie bardziej przypominają faktycznych ludzi. Pod względem "napędu" jednak są to typowe supery. Dlaczego jednak nie zdradzę, gdyż jest to dość istotny element fabuły.
Niezwykle zjawiskowo prezentują się również walki Evangelionów z Aniołami. Ich choreografia jest świetnie przemyślana i ogląda się je z niesamowitą przyjemnością.
Muzyka jest świetna. Shiro Sagisu spisał się wyśmienicie i udało mu się stworzyć niesamowitą ścieżkę dźwiękową, która po tak wielu latach nadal tkwi w pamięci wielu fanów. Utwory takie jak "A Step Forward into a Terror", "Rei", "BEAST II", "Decisive Battle" czy też "Angel Attack" to piosenki naprawde wspaniałe, idealnie podkreślające nastrój scen, w których są użyte. Opening serii zaś to chyba jedna z najbardziej znanych na świecie piosenek, pochodzących z japońskiej animacji - "Cruel Angel Thesis" w wykonaniu Yoko Takahashi do tej pory cieszy się niesłabnącą popularnością.
Wypada pochwalić również grę aktorską.  Usłyszymy tu samą śmietankę - Megumi Hayashibara, Megumi Ogata, Tomokazu Seki, Yuuki Hiro - to tylko kilka nazwisk, które się w tym anime przewijają. Spodziwać się możemy zatem rewelacyjnie odegranych ról. Każda kwestia wypowiedziana jest z odpowiednim zabarwieniem emocjonalnym, niezależnie od tego, czy jest to spokojny szept, czy też przeraźliwy krzyk rozpaczy.

Podsumujmy zatem. Czy "Evangelion" cieszy się zasłużoną sławą? Moim zdaniem tak, aczkolwiek nadal uważam, że chwilami seria ta jest hardo przewartościowywana. Mówi się, iż jest to pierwsze tak nietuzinkowe anime z gatunku Super Robot. Nie mogę się z tym stwierdzeniem jednak do końca zgodzić, bowiem bardzo podobne motywy poruszył już wcześniej, w latach 70tych "Zambot-3". Stanowczo nie pochwalam także hardego cięcia kosztów w ostatnich epizodach. Oprawa wizualna zaś jest dobra, jednak nadal nie nazwałbym jej czymś niezwykle zjawiskowym, bowiem widziałem w swoim życiu już wiele dużo ładniejszych serii.
By jednak nie było, że tylko rzempolę... Evangelion ma w sobie naprawdę sporo rzeczy, które mnie zauroczyły.
Aktorzy spisali się wyśmienicie, muzyka jest wspaniała, bohaterowie ciekawi, a fabuła, mimo że chwilami totalnie zagmatwana, to potrafi naprawdę wciągnąć i zaintrygować nietuzinkowymi tematami, po które sięga. Nie ukrywajmy, nie ma zbyt wielu tego typu mecha anime, zwłaszcza w gatunku Super Robot. Co również warte uwagi, mimo całego tego poważniactwa, jakie serwuje nam druga połowa serii, to w całym anime można uświadczyć wiele naprawdę śmiesznych momentów, tak typowych dla studia GAINAX, które istotnie potrafią rozbawić.
Krótko mówiąc - seria świetna, godna swojej sławy, aczkolwiek niektórzy jej psychofani mogliby dać sobie nieco na wstrzymanie. Tyle ode mnie.

Typ Anime - Seria Telewizyjna
Rok produkcji - 1995
Pełny Tytuł: „Neon Genesis Evangelion” ("Shin Seiki Evangelion")
 Reżyseria: Hideaki Anno
Scenariusz: Akio Satsukawa, Hideaki Anno, Mitsuo Iso, Shinji Higuchi, Youji Enokido
Muzyka:
 Shiro Sagisu
Gatunek: Psychologiczny, Super Robot, Komedia
Liczba Odcinków: 26
Studio: GAINAX, Tatsunoko Productions, Production I.G.
Ocena Recenzenta: 8/10

-Evangelion jest jedną z najczęściej goszczących w "Super Robot Taisen" serii. Nie ukrywam, że bardzo mnie ten fakt cieszy, zwłaszcza że zdecydowanie preferuję wersję NGE przedstawioną w tych grach właśnie. Do najciekawszych zmian, jakie SRW wprowadza w NGE należą:

*Shinji dzięki wsparciu takich przyjaciół jak Goh Saruwatari (Godannar), Gai Shishioh (GaoGaiGar), czy też Ryouma Nagare (Getter Robo) dostrzega swą wartość i wyrasta na odważnego młodziana, któy wie o co w życiu trzeba walczyć

*Bardzo odmiennie prezentują się wydarzenia z End of Evangelion. O tym jednak więcej w recenzji tegóż filmu.

*Kaworu Nagisa gra bardzo istotną rolę. Dużo większą, niż w samym anime

*Według teorii "Pętli Czasowej" SRW należy do jednego z możliwych scenariuszy NGE. Najbardziej widoczne jest to w SRW MX, gdzie Kaworu, podczas ostatniej walki z serii TV dobitnie stwierdza iż "Ta walka rozegrała się już kiedyś i miała inne zakończenie". Dalej, wspomina on o istnieniu wielu alternatywnych wymiarów.

Screeny: