sobota, 18 stycznia 2014

RECENZJA FIGURKI - Big O z "THE Big O" od Bandai.


Zgodnie z obietnicą dziś przyjrzymy się bliżej tytułowemu robotowi z rewelacyjnej serii  "THE Big O", której recenzję również na blogu tym możecie znaleźć. 
Jakoże jest to model do własnoręcznego złożenia i pomalowania, to w recenzji uwzględnionych będzie także kilka zdjęć z tegóż procesu właśnie. Do dzieła~!

CAST IN THE NAME OF GOD - YE NOT GUILTY
Tytułowy "Big O" to ogromny czarny "Megadeus" należący do utalentowanego negocjatora znanego jako Roger Smith. Pomaga on naszemu bohaterowi tam, gdzie rozsądek i siła słowa nie wystarczą. Wyposażony w multum rodzajów uzbrojenia, od rakiet, przez lasery, na eksplodujących sierpowych kończąc, robot ten jest świetnie przystosowany do rozprawiania się z bardziej upartymi klientami.

Typ figurki: Model do składania
Seria Modeli: Mechanical Collection
Skala: Brak danych, ale najprawdopodobniej 1/144
Seria: "THE Big O"
Postać: "Big O" oraz "Roger Smith"
Producent: Bandai
Materiały: ABS, PVC
Wysokość: Ok.16 cm
Czas Składania: 8 godzin
Cena: 50zł  (bez wysyłki)
Data wydania: Kwiecień 2000/Sierpień 2011
Nakład:Standardowy
Data zakupu: Grudzień 2013 roku
Sklep: Mandarake

Od dawna już chciałem dopaść figurkę czarnego Megadeusa. Problem tkwił jednak w tym, iż jedyna jaką udało mi się gdziekolwiek wynaleźć, z serii "Max Gokin", kosztowała ok. 20.000JPY. Jakoże jest to wydatek zdecydowanie nie na moją kieszeń, musiałem pogodzić się z faktem, że prawdopodobnie nigdy nie uda mi się czarnego olbrzyma kupić.
Tak mi się przynajmniej wydawało...
W okolicach grudnia zeszłego roku przeglądałem oferty sklepów z figurkami w poszukiwaniu fajnej, aczkolwiek nie nazbyt drogiej figurki, którą rodzice mogliby mi spokojnie sprezentować na święta. No i udało mi się dopaść "Dann of Thursday" z "Gun X Sword" na Mandarake. Pozostało tylko czekać, aż Manda odpisze z potwierdzeniem, czy jest on dalej na stanie, czy nie.
...
Niestety, był już wyprzedany.
Rozczarowany westchnąłem i wróciłem do dalszych poszukiwań. Niestety, większość figurek w adekwatnej cenie raczej mnie nie interesowała. Bodaj jedynie jakieś stare modele Zero i X'a z "Rockman X" przykuły moją uwagę, jednak jakoże na /m/ naczytałem się wielu nieciekawych historii na temat starych modeli, wolałem sobie darować. Nagle doznałem jednak olśnienia i postanowiłem wstukać w wyszukiwarkę "The Big O"... iiii ku mojemu zdumieniu okazało się, iż czarny Megadeus doczekał się... modelu od Bandai. Po szybkim sprawdzeniu jego jakości w filmach na YT i kilku figurkowych witrynach z nieskrywaną radością złożyłem zamówienie. Tym razem jednak miałem 100% pewność, iż model swój dostanę, ponieważ figurka oznaczona była jako przedmiot do stałej sprzedaży internetowej. Pozostało czekać.
Z racji wielkiego zamieszania, jakie z reguły panuje na całym świecie w okresie świątecznym, nie nastawiałem się zbytnio na to, iż mój model dotrze do mnie na święta. Zwłaszcza, że pocztowcy na pewno również chcieliby spędzić święta ze swoją rodziną (i prawidłowo). Ku mojemu zdumieniu jednak, paczka kursowała w święta, w dodatku w tempie ekspresowym i 26go była już u mnie. Airmail jest cudowny~!
 Nie zacząłem modelu składać jednak od razu - najpierw, trzeba było kupić pędzelek i farbki. W związku z tym podpytałem bardziej ogarniętych w modelarstwie znajomych, jakie najlepiej kupić. Po rady udałem się także na /m/, bowiem nikt nie zna się na składaniu Plamo tak dobrze, jak ekipa mechafagów. Po spisaniu wszystkich wartościowych rad i uwag udałem się do poznańskiego "Cube" i nabyłem cztery farbki z serii "Citadel" - czarną, czerwoną, srebrną i złotą - oraz najcieńszy możliwy pędzelek.
Tak wyposazony wróciłem do Głogowa, rozłożyłem graty na kuchennym stole i wziąłem się do roboty.

Składanie i malowanie



Powiem szczerze, że bałem się co z tego wyniknie. Co prawda mam już doświadczenie w budowaniu modeli, jednak nigdy przedtem ich nie malowałem. Co najwyżej ozdabiałem naklejkami dołączanymi do zestawu.
Zgodnie z uwagami znajomych jednak, najpierw postanowiłem obmyć dokładnie wszystkie elementy, by usunąć z nich wierzchnią warstwę ochronną, przez którą farba mogłaby nie chcieć się trzymać. Po dokładnym osuszeniu wszystkich elementów zacząłem pieczołowicie wyłamywać je z siatki i ze sobą łączyć. Pamiętałem także, by każdy element wymagający malowania pobazgrać zanim przyłączę go do całości. Jest to dużo bezpieczniejszy i skuteczniejszy sposób na pomalowanie modelu, aniżeli bazgranie go, gdy jest już całkowicie złożony.
Na pierwszy ogień poszła głowa (co mnie dość zdziwiło, bowiem we wszystkich modelach, które do tej pory składałem głowę wykonywało się niemal na końcu, przed ostatecznym złożeniem wszystkiego w całość)
Przyznam szczerze, że pomalowanie oczu, nauszników jak i śrub na przezroczystej częsci hełmu (ZWŁASZCZA ICH) było nie lada wyzwaniem. Są to elementy tak małe, że potrzeba było nań dużo skupienia i cierpliwości. Nie jestem co prawda w 100% zadowolony z tego jak wyszło, ale nadal uważam iż poradziłem sobie całkiem nieźle.
Niezwykle zdziwił mnie swoją drogą fakt, iż śruby do hełmu trzeba było... przykleić klejem. Wszelkie plamo jakie do tej pory składałem takich trików nie wymagały. Może to być jednak związane z wiekowością tego modelu (bądź co bądź, ma on już 14 lat)


Urwanie głowy z tymi modelami... Trzeba było potem niepotrzebny nadmiar farby wykałaczką zdrapać.

Potem przyszedł czas na nogi. Tu najwięcej krwi napsuło mi zamalowanie jednego z elementów stopy - mianowicie, pomalować musiałem go na czarno, jednak w taki sposób, aby nie maźnąć znajdujących się na nim śrub, które trzeba było pomalować na srebrno. W efekcie nad samymi girami ślęczałem około 2 godziny...
Potem przyszedł czas na ręce. Tu już poszło sprawnej, zwłaszcza że większego malowania wymagały jedynie cylindry. Skoro o nich mowa, umieszczony w nich jest specjalny, sprężynowy mechanizm umożliwiający odtworzenie jednego z ataków Big O, ale o tym więcej za chwilę.



Na sam koniec został korpus. I tu powiem szczerze było najwięcej problemów. Zwłaszcza, z pomalowaniem srebrnych pasów na brzuchu i plecach. Ślęczałem nad nimi niezmiernie długo a i tak nie udało się mi ich perfekcyjnie pomalować. Oh well...
Miałem również drobny problem ze złotą farbą - jej konsystencja, w porównaniu z pozostałymi, była nazbyt wodnista, przez co dużo trudniej było nanieść ją na odpowiedni element. W efekcie na samo pomalowanie jednej złotej części poświęciłem około półtorej godziny...

Koniec końców jednak, udało mi się pomalować i poskładać dumnego Megadeusa. Prezentuje się on naprawdę wspaniale. Ekipa z Bandai po raz kolejny dopięła swego, i świetnie odwzorowała każdy, nawet najdrobniejszy szczegół tego robota.
BIG O! SHOOOOWTIME!

Akcesoria i Pozowalność


Ciężko szczerze mówiąc pisać tu o jakichkolwiek akcesoriach, bowiem Big O w serialu raczej żadnych specjalnych broni, poza wbudowanymi, nie używał. Stąd też nie uświadczymy tu żadnych mieczy, pistoletów, karabinów itd. Jedynym dodatkiem jest minifigurka Rogera Smitha, którą będę musiał jeszcze pomalować (brakuje mi cielistej farbki, stąd tego jeszcze nie zrobiłem)



Pod względem pozowalności Big O wypada... raczej średnio. Z racji nieruchomego korpusu nie może on przyjąć raczej zbyt wielu dynamicznych póz. Z drugiej strony jednak, w serialu też raczej rzadko robił większe wygibasy. Jest to raczej potężny i ciężki, wolno kroczący Super Robot, aniżeli mały i zwinny Gundam. Na dobrą sprawę, najbardziej ruchome są głowa oraz ręce. 
Miłym aspektem modelu jest jednak fakt, iż... posiada otwierany kokpit. Osłonę na kark można bowiem podnieść, ujawniając w ten sposób kabinę, z której Roger kierował swoją maszyną.
Wspomniałem wcześniej, iż cylindry umieszczone są na sprężynowym mechanizmie, prawda? Dzięki temu możemy je nieco odciągnąć, a potem puścić, by odtworzyć najsłynniejszy chyba z ataków Big O, podczas którego nabija on swojego przeciwnika na pięść, po czym z impetem uwalnia nań całą zgromadzoną w cylindrach energię.
Bardzo fajnym akcentem jest również to, że wszystkie palce na dłoniach są ruchome. Dzięki temu Big O może zarówno zaciskać pięści, mieć w pełni otwarte dłonie, a nawet coś wskazywać.
Żałuję jednak niezwykle, iż nie ma możliwości otwarcia korpusu, celem odtworzenia słynnego "FINAL STAGE" z ostatniego epizodu serialu. Cóż, podejrzewam że model byłby wtedy nazbyt skomplikowany...

Kilka przykładowych zdjęć:







Niestety, nie ma możliwości ustawienia Big O w obronnej pozycji znanej z serialu (obie tarcze przed twarzą). To najlepsze, co udało mi się zrobić.




Wspomniany mechanizm sprężynowy. Cylindry można odciągnąć...

Po czym puścić, a same wskoczą na swoje miejsce

Otwierany kokpit

Kabina, z której Roger kieruje Big O




Scena z epizodu "Daemon Seed" odtworzona w moim ogródku (lol)



Oczywiście Big O wychodzi zwycięsko z tego starcia. Jakżeby inaczej.

...

"Hm, hm, hm..."

"D-Dorothy! T-to nie tak jak myślisz! Ja wcale nie lubię komiksów o czarodziejskich dziewczynkach!"

"Normanie, czemu nikt mi nie powiedział, iż "Satelight" bez mej zgody postanowiło wykorzystać sztandarowy atak Big O?"

"W każdym razie, wykorzystali go wyśmienicie.  BROFIST Bikki."

Pudełko i instrukcja


Podobnie jak w przypadku innych modeli od Bandai, raczej wielkiego szału nie ma. Pudełko jest proste, kartonowe i ozdobione zdjęciami i ilustracjami przedstawiającymi Rogera i Big O. Ot, tyle.




Dużo fajniej prezentuje się instrukcja. Te od starych modeli od Bandai miały tę fajną właściwość, że praktycznie ZAWSZE oprócz podstawowych pierdół, takich jak opis złożenia/wskazówki do malowania posiadały różne fajne smaczki dla fanów, dotyczące serii, z której dany robot pochodzi.
A jakby tego było mało, do zestawu dorzucono ulotkę reklamującą wydanie LD/DVD/VHS pierwszego sezonu Big O




Wskazówki dotyczące malowania

Kilka faktów na temat serialu, Rogera, Paradigm City i samego Big O

Wspomniana ulotka, ze świetną ilustracją przedstawiającą Rogera i Big O

Podsumowanie

Czy Big O uważam za udany zakup? Jak najbardziej. Model niezwykle wiernie odwzorowuje znanego z serialu robota, a przy tym wcale nie kosztował tak dużo. Niezwykle podobają mi się również ruchome palce, otwierany kokpit oraz cylindry na sprężynach.
Z drugiej strony jednak, pod względem pozowalności raczej mnie nie oczarował. Jest dość sztywny i nie da się z nim zrobić za wiele (choć jak wspominałem, w serialu też jakichś niesamowicie wyszukanych akrobacji nie robił. Czasami może podskoczył). Żałuję także, że nie ma możliwości odtworzenia FINAL STAGE (choć tutaj usprawiedliwione jest to tym, iż wykonanie otwieralnego korpusu wymagałoby naprawdę mnóstwa ciężkiej roboty a i nie wiadomo, czy dobrze by to działało w przypadku modelu). 
Zdecydowanie nadmienić też trzeba, że nie jest to model dla początkujących "składaczy". Posiada kilka dość skomplikowanych mechanizmów, dużo niewielkich elementów, a jakby tego było mało, wymaga dodatkowego klejenia i malowania.A to wiążę się z dodatkowymi wydatkami, w postaci pędzelka i farbek (w efekcie czego, za samą figurkę dałem owszem, 50zł, ale po doliczeniu przesyłki i farbek wyszło 180zł. Dobrze, że farbki mi starczą jeszcze na kilka następnych modeli)
Czy polecam? Jak najbardziej. Ale tylko tym, którzy w budowaniu modeli są już dobrze obyci.

OCENA KOŃCOWA:
Rzeźba9/10
Malowanie: - (Jak se pomalujesz, tak będzie. Cały model odlany jest w jasnym czarnym kolorze)
Pozowalność: 7/10
Cena/Jakość: 8/10

Na tym kończymy opisywanie czarnego Megadeusa. Następny figurkowy tekst poświęcony będzie najprawdopodobniej Gundamowi Griepe z "G-unit" (chyba że będę tak leniwy, że nie napiszę nic aż przyjdzie moja Noel z "BlazBlue". Wtedy najprawdopodobniej opiszę ją *śmiech*)

Na deser zostawiam wam iście cudny ending anime, z którego opisywany dziś robot pochodzi.

czwartek, 16 stycznia 2014

Jeszcze jeden występ, na śnieżnej planecie w odmętach kosmosu - "Macross 7: Ginga ga Ore o Yonde Iru" (1995)

Hurrr, nie mam ostatnio za cholerę na nic czasu. Nawet na machnięcie jednej recenzji. Wykładowcy się chyba wściekli i zaczęli nam dowalać testy, kartkówki i inne pierdoły jak opętani. A jak jeszcze sobie pomyślę, że za 2 tygodnie czeka mnie sesja... 
Ogółem, żyć nie umierać... całe dnie spędzam nad notatkami, okazjonalnie zaglądając na ryjbuka czy MFC. 

W każdym razie, jakoże udało mi się jakimś cudem znaleźć wolną chwilę *nie na długo, zaraz wracam do lektury, chlip chlip* to postanowiłem zadbać również o to, by i blog nie zmarł śmiercią tragiczną z niedożywienia. A cóż lepiej go podładuje, jak nie recenzja jakiegoś starocia? W dodatku po brzegi napełnionego potężną energią znaną jako "Spiritia"? W ramach "Wolnych 30 minut" bierzemy na warsztat "kinówkę" (powiedzmy...) mojego ulubionego Macrossa - "Macross 7: Ginga ga Ore o Yonde Iru".

Akcja filmu osadzona jest w czasie trwania serii telewizyjnej, prawdopodobnie w okolicach kilku ostatnich epizodów, biorąc pod uwagę fakt, iż bohaterowie używają już "Sound Boosters" dla swoich maszyn. 
Podczas eksperymentu, który ma wykazać jak skuteczna może być "Sound Energy" w starciu z Protodeviln i przywracaniem ich ofiar do stanu normalności, Basara i pozostali bohaterowie wykrywają tajemnicze źródło energii, które zdaje się działać na podobnej zasadzie co piosenki "FIRE BOMBER". Podekscytowany Basara robi to, co umie najlepiej, czyli... "pożycza" sobie detektor fal energetycznych, wsiada do swej Valkyrii i wylatuje w kosmos w poszukiwaniu wspomnianego wcześniej źródła.
Trafia ostatecznie na niewielką śnieżną planetę, zamieszkaną przez biednych wieśniaków. Tam dowiaduje się, iż panicznie boją się oni "potwora" który wyje w pobliskich górach. Zaintrygowany tą historią, postanawia wybrać się na poszukiwania wspomnianego monstrum. To, co jednak w tychże górach znajdzie, całkowicie przekroczy jego najśmielsze oczekiwania.

Kinówka "Macross 7" to tak szczerze powiedziawszy... nie do końca kinówka. Film trwa bowiem zaledwie pół godziny. Co więcej, posiada identyczne opening i ending co seria TV. Osobiście zatem traktowałbym go jako swoistą OVA, bądź jako dodatkowy epizod. 
Historia do najwybitniej napisanych szczerze mówiąc nie należy. Nie jest może niezwykle przewidywalna czy nudnawa, jednak chwilami odnosiłem wrażenie że jest pospieszania, bądź dopatrzyłem się kilku przypadków pójścia na łatwiznę. Pojawiło się bowiem kilka naprawdę ciekawych wątków (wspomniana wioska) które najzwyczajniej w świecie w pewnym momencie olano. A szkoda, bo jakby je trochę lepiej rozwinąć to "film" z całą pewnością sporo by zyskał.
Co mi się jednak podobało to fakt, że mimo iż film kierowany jest bardziej do fanów serii telewizyjnej, to nadal jest na tyle dobrze skonstruowany, iż widz, który z "siódemką" po raz pierwszy obcuje nie będzie się czuł zbytnio zagubiony. Dzięki szczodrym wyjaśnieniom oraz łatwej do zrozumienia historii bardzo szybko zrozumie on zasady, jakimi rządzi się to uniwersum.

Trochu gorzej jest już pod tym względem z charakteryzacją bohaterów. Na pierwszy plan zdecydowanie wysuwają się Basara; chłopczyk, którego nasz bohater poznał w wiosce; oraz trzecia osoba, o której więcej nie napiszę, aby uniknąć spoilerów. Pozostałym postaciom nie poświęcono raczej zbyt wiele czasu, poza okazjonalnymi wzmiankami, czy pojedynczymi występami. Biorąc jednak pod uwagę, iż "film" ten, jak wspomniałem, stanowi raczej swoisty dodatkowy odcinek, umieszczony w całej serii telewizyjnej, to nie traktowałbym tego jako ogromny problem. Zwłaszcza, że interakcje między postaciami grającymi tutaj główne role zostały całkiem dobrze oddane i nie sprawiają wrażenia nadmiernie naciąganych (choć kilka z deka sztucznych momentów się pojawia).

Niczego złego nie mogę  zarzucić oprawie audiowizualnej. Projekty postaci nadal są przyjemne dla oka, a dodatkowo widać iż nieco je dopieszczono, dzięki czemu wyglądają jeszcze schludniej. Swoją drogą, to chyba jeden z nielicznych "siódemkowych" epizodów, gdzie Basara nosi inne codzienne ubranie, niż jego nieśmiertelna zielona koszulka. Zjawiskowo prezentują się również projekty mecha, które także uatrakcyjniono o kilka efekciarskich pierdół.
Niezwykle dobrze wypada także animacja. Zwłaszcza podczas starć. Dzieje się dużo, rozbłysk goni rozbłysk, a eksplozja eksplozję, a świetna praca kamery tylko to wszystko uatrakcyjnia. Brak również największej "Pięty Achillesowej" serii telewizyjnej, czyli nadmiernie powtarzanych ujęć.
Muzyka jest oczywiście genialna. Po "FIRE BOMBER" nie można oczekiwać niczego innego, jak świetnych kawałków. Będzie nam tu dane usłyszeć wiele hitów znanych z serii telewizyjnej, takich jak choćby "Power to the Dream", "Seventh Moon", "Planet Dance". Pojawi się też kilka nowych utworów, z których najlepszym zdecydowanie jest "Heart&Soul" - pełna energii, rytmiczna i błyskawicznie wpadająca w ucho piosenka.
Aktorzy po raz kolejny nie zawiedli i odwalili kawał dobrej roboty, świetnie oddając charaktery swych bohaterów. Każdy brzmi tak jak brzmieć powinien i wyraża swe emocje w naturalny, przekonujący sposób. I to zarówno w piosenkach, jak i normalnych dialogach.

Ogółem rzecz ujmując, "film" ten zły nie jest. Nie nazwałbym go jednak najlepszym, co "siódemka" może zaoferować (to miejsce należy do "Encore" i "Dynamite"). Jest to raczej swoisty smaczek dla fanów/wprowadzenie dla nowych widzów, aniżeli coś naprawdę rewelacyjnego. Oglądało mi się to przyjemnie, jednak zdecydowanie uważam, iż zmarnowano kilka ciekawych wątków, bądź też nadmiernie pospieszano historię. Nadal nie zawodzi jednak oprawa audiowizualna, zwłaszcza genialne piosenki "FIRE BOMBER".
Bardzo dużo zależy szczerze mówiąc od tego, w jaki sposób podejdziemy do tego "Filmu". Jeśli traktować go jako odrębne dzieło to wypada tak trochu średniawo. Jeśli jednak podejdziemy doń jak do dodatkowego epizodu/swoistego trailera serii to jest już lepiej.
Krótko mówiąc - fani powinni zobaczyć, reszta tylko jeśli ma zamiar zapoznać się z całą sagą.

Typ Anime - Film Kinowy
Rok produkcji - 1995
Pełny Tytuł: „Macross 7: Ginga ga Ore o Yonde Iru” ("Macross 7: The Galaxy is calling Me")
 Reżyseria: Tetsuro Amino
Muzyka: "FIRE BOMBER"
Gatunek: Science Fiction, Mecha, Space Opera
Liczba Odcinków: 1
Studio: Ashi Productions
Ocena Recenzenta: 6.5/10

Screeny:








OGŁOSZENIE PARAFIALNE - do recenzji "Macross 7: Plus" wkradł się błąd. Z tego co się ostatnio dowiedziałem, seria ta to nie pojedynczy krótki epizod, a kilka 2 minutowych epizodów. Poprawionej recenzji spodziewać się można przy okazji tekstu o "Macross DYNAMITE 7" który niedługo powinien tutaj "Zawisnąć"

niedziela, 12 stycznia 2014

Trójka uczniów i android z przypadku przeciwko złowieszczej organizacji - "Prefectural Earth Defense Forces" (1986)

Wspominałem już kiedyś, że jednym z powodów dla których uwielbiam przeglądać 4chanowe /m/ i dyskutować z przebywającymi tam ludźmi jest fakt, że można bardzo łatwo w ten sposób natrafić na ciekawe i nietuzinkowe anime z dawnych lat. Udało mi się w ten sposób zapoznać z tak fajnymi klasykami jak "Cream Lemon", "Dream Hunter Rem", "Giant Gorg", czy choćby "Mermaid Forest".
Ostatnio ktoś zarzucił tematem o trailerach ze starych kaset VHS i DVD z anime. Jak nietrudno się domyślić obowiązkowo musiałem do tematu tego zajrzeć. I choć większość podrzuconych tam tytułów dobrze znałem, tak trafił się wśród nich jeden, o którego istnieniu do tej pory nie miałem pojęcia. Anime to zwie się "Prefectural Earth Defense Forces" i powiem szczerze, że jest to chyba jedno z najlepszych znalezisk, jakie udało mi się dorwać na /m/. Ale od początku...

Niedaleka przyszłość. Diaboliczna organizacja o dumnej nazwie "Oddział Słupa Telefonicznego" (co?) postanawia zrealizować swój ambitny plan przejęcia władzy nad światem. Wiedzą jednak, iż do tak ambitnego celu należy dążyć małymi kroczkami, zatem najpierw postanawiają przejąć władzę nad miejscowością, w której mieszkają. W związku z tym telefonują do zarządcy wspomnianej mieściny i wykładają mu swoje warunki. Dumny rządowiec oczywiście nie ma jednak zamiaru poddać się bez walki i w związku z tym postanawia utworzyć specjalną drużynę chroniącą świat (a raczej mieścinę) przed diaboliczną organizacją. W związku z tym prosi dyrektora pobliskiej szkoły, by ten użyczył mu trójki uczniów. Trójka wybrańców jest oczywiście wybitnie zaskoczona, że ktoś powierza im tak istotne zadanie, jednak dyrektor otwarcie ogłasza im, że "jedynie nastoletni bojownicy są w stanie ocalić świat" (hmmmm?). Niedługo potem do naszych bohaterów dołącza także zbuntowany cyborg (znaczy się... "naukowo ulepszony człowiek"), który koniecznie chce zemścić się na "Oddziale Słupa Telefonicznego" za to, że zmienili go w metalowego potwora, z wyrzutniami rakiet wbudowanymi w ramiona.
Czy ta grupka dzielnych śmiałków poradzi sobie z niezwykle poważnym zadaniem obrony ziemi (właściwie to miasta...)? Czy też polegną sromotnie w starciu z pięknymi dziewczętami, sługusami z przypadku (którzy nawet na maskach mają napisane "SŁUGUS") i szalonymi sklepikarzami?

Bez ogródek powiem, że "Prefectural Earth Defense Forces" rozłożyło mnie totalnie na łopatki. Naprawdę już po zaledwie pięciu minutach tego anime ryczałem zdrowo ze śmiechu. OVA ta bowiem nie cacka się z widzem a od razu serwuje mu wszystko co ma najlepsze i nie odpuszcza do samego końca. Po brzegi naładowana jest absurdalnym humorem i wylewa się on z ekranu w praktycznie każdej scenie. Zobaczymy tutaj dosłownie wszystko - twórcy nabijają się z praktycznie każdego utartego schematu, każdej głośniejszej serii lat 80tych oraz każdego charakteru postaci. Ba, w swych żartach posunęli się oni tak daleko, że bohaterowie bardzo często sami otwarcie komentują debilizm co poniektórych sytuacji, w których przyszło im się znaleźć. Nie zawodzą także humor sytuacyjny i przezabawne, rewelacyjnie napisane dialogi.
A jakby tego było mało, w serialu jest pierdyliard nawiązań do innych produkcji, takich jak "Machine Robo", "Hokuto no Ken" i wielu więcej.

Bohaterowie to, jak na komedię przystało, parodie ogranych schematów. W dodatku wykonane z pomysłem, bowiem nie ograniczają się do typowego przejaskrawienia danego typu postaci. Kilku bohaterów bowiem wzbogaconych zostało dodatkowo o kilka cech całkowicie zaprzeczających ich archetypowi. I tak oto główny i heroiczny bohater jest równocześnie idiotą i po części dupkiem, a główny antagonista kretynem i beznadziejnym podrywaczem.
Świetnie wypadają również dialogi między bohaterami (obfitujące nawet chwilami w jajcarskie, choć nieco rasistowskie żarty) oraz inne interakcje między nimi. 

Oprawa audiowizualna nie wyróżnia się niczym nazbyt szczególnym na tle innych produkcji z lat 80tych. Postacie narysowane są charakterystyczną dla tego okresu kreską, podobnie jak i tła czy też maszyny maści wszelakiej. 
Na wielką pochwałę zasługuje jednak animacja. Nie dość, że postacie, nawet podczas bardziej dynamicznych scen, poruszają się niezwykle naturalnie, to jeszcze rewelacyjnie wypada praca kamery i jej przejścia - płynne, gładkie i bez wyraźnych zgrzytów.
Muzyka zaś... szczerze powiem, że o ile bardzo lubię staroszkolne brzmienia, tak ścieżka dźwiękowa w "Prefectural Earth Defense Forces" jakoś do mnie nie przemówiła. Zwłaszcza opening, który szczerze mówiąc brzmi tak... byle jako. I nawet jeśli jest to zamierzone, by spotęgować śmiechowość produkcji, to nadal mnie to jednak jakoś nie przekonało. Podobnie sprawa ma się z endingiem.
Same utwory przygrywające w tle również jakoś szczególnie w pamięć mi niestety nie zapadły. 
Nie narzekałbym jednak na grę aktorów, bo spisali się oni wyśmienicie i swe kwestie wypowiadali w taki sposób, że chwilami nie mogłem się powstrzymać, by nie wybuchnąć szczerym śmiechem. Zwłaszcza, że w świetny sposób przejaskrawiali emocje swoich bohaterów.

"Prefectural Earth Defense Forces" jest zdecydowanie jedną z tych staroszkolnych OVA, o które warto zahaczyć. Fabuła jest bowiem absurdalnie zabawna, bohaterowie również, niezwykle śmieszne są także gry słowne i gagi sytuacyjne. Kreska również winna się spodobać, nawet widzom bardziej obytym z nowoczesnym rysunkiem, bowiem jest niezwykle schludna i przyjemna dla oka. Na dobrą sprawę narzekałbym tylko na wspomnianą muzykę, która jest taka trochę byle jaka i raczej nie zapada w pamięć. Macie wolną godzinę? Obejrzyjcie zatem. Zwłaszcza, jeśli kojarzycie kilka głośniejszych serii z tego okresu. Gwarantuję wam, że zdrowo się uśmiejecie.

Typ Anime - OVA
Rok produkcji - 1986
Pełny Tytuł: „Prefectural Earth Defense Forces”
 Reżyseria: Keiji Hayakawa
Scenariusz: Kazunori Itou
Muzyka: Kentarou Haneda
Gatunek: Komedia, Parodia, Science-Fiction
Liczba Odcinków: 1
Studio: Studio Gallop
Ocena Recenzenta: 8/10

Screeny: