czwartek, 29 sierpnia 2013

Waleczny mutant i dziewczynka z sierocińca kontra złowroga organizacja - "Baoh the Visitor" (1989)

Dziś zajmiemy się kolejnym, dziwacznym i obskurnym anime, które Goge wykopał z czeluści internetu. "Genocyber" opisywany tu już był, "Apocalypse Zero" też... cóż zatem tym razem dorwałem? Stare anime z lat 80tych o co najmniej dziwnie brzmiącym tytule - "Baoh the Visitor". Seria powstała na bazie podobno całkiem niezłej mangi (nie miałem okazji przeczytać jeszcze, aczkolwiek na /m/ mi ją rekomendowano), tak więc możnaby przypuszczać, że anime również okaże się być całkiem dobre, prawda? No, niestety nie do końca tak jest...

Akcja zaczyna się od sceny pościgu. Oto mała dziewczynka i jej urocze zwierzątko (przypominające połączenie wiewiórki i szynszyli) uciekają przed jakąś agentką i jej bandą goryli. W pewnym momencie nasza mała bohaterka dzięki swej niezwykłej mocy łamie tajny kod blokujący drzwi do jednego z wagonów. Wewnątrz znajduje się grupa naukowców oraz tajemniczy sarkofag. Jak nietrudno się domyślić, sarkofag ten musi kryć w sobie coś niezwykle ważnego. I faktycznie - wewnątrz uśpiony jest tajemniczy twór zwany "Baoh". W pewnym momencie wybudza się on ze swojego snu, w brutalny sposób pokonuje ścigających dziewuszkę oprawców i wraz z naszą małą bohaterką uciekają z pociągu. Jak nietrudno się domyślić, nie będzie im dane żyć w spokoju, bowiem ścigani są przez niezwykle niebezpieczną i okrutną organizację, która nie cofnie się przed niczym, aby odzyskać, bądź zniszczyć Baoha.

Fabuła wydaje się być do bólu sztampowa i schematyczna prawda? Ot, dziewczynka poznaje tajemniczego faceta, będącego ofiarą szalonego eksperymentu i razem uciekają przed kolejną "Mroczną i Złą" (tm) organizacją, która nie ma zamiaru pozwolić, by jej największe arcydzieło szwędało się po świecie i wiodło spokojny żywot. Organizacja ta oczywiście będzie nasyłać na naszą parkę różnorakich asasynów, którzy jednak okażą się zbyt słabi, by podołać zadaniu pokonania Baoha itd itp. Będzie nam również dane ujrzeć mnóstwo brutalnych scen walki, podczas których poleje się mnóstwo czerwonej  farby emulsyjnej... och? To nie farba, tylko krew? Mój błąd, takie gęste się to zdawało...

Postacie są równie naciągane i nudne. Mało wyraziste, słabo nakreślone i nie wiemy o nich praktycznie nic. Co prawda nasz główny bohater (Iikuro) miewa jakieś tam przebłyski i przypomina sobie co nieco ze swojej przeszłości, jednak przebłyski te są tak losowe i sporadyczne, że niewiele do historii wnoszą.
Nie lepiej wypadają czarne charaktery. Nudne, bez wyraźniejszych motywacji, ich jedyny cel "zgładzić Baoha". Niewiele pomaga fakt, że na odwal się starają się nam wyjaśnić na jakiej zasadzie Baoh działa i jak powstał.

Oprawa audiowizualna zaś jest całkiem udana i praktycznie tu nie mam do czego się przyczepić. Projekty postaci są schludne i szczegółowe, tła zaś malowane w odpowiednio stonowanych barwach. Animacja również nie trzeszczy i sceny starć, mimo chwilami groteskowych, zaprzeczających prawom fizyki scen mordów, wyglądają bardzo dobrze i efektownie.
Muzyka również jest świetna. Rytmiczne, żywe piosenki przygrywające w tle podczas starć bardzo przypadły mi do gustu i przyłapałem się na wystukiwaniu palcem ich rytmu podczas seansu.
Głosy postaci niestety do najlepszych już nie należą. Aktorzy brzmią drętwo, sprawiają wrażenie, jakby ktoś ich przymuszał do zagrania w tym anime. Nie przekonują zbytnio i zdecydowanie uważam, że mogli się bardziej postarać.

"Baoh" to taki średniak. Nie jest to anime fatalne, ale też nie jest czymś niezwykle zjawiskowym. Z pewnością spodoba się fanom serii obfitujących w wartką akcję i brutalniejsze bitwy. Widzom, którzy jednak oczekują ciekawej historii i łatwych do polubienia postaci seans z tym anime odradzam. Raczej się oni nań niestety wynudzą, mimo że trwa ono zaledwie 45 minut.
Krótko mówiąc - jesteś czytelniku fanem serii, w których nie liczy się fabuła, tylko bijatyka? Możesz zatem podnieść ocenę o jedno oczko. Jeśli jednak nie, serię radzę omijać szerokim łukiem. Poza bitwami bowiem nie ma ona raczej nic do zaoferowania.
Typ Anime - OVA
Rok produkcji - 1989
Pełny Tytuł: „Baoh Raihousha” ("Baoh the Visitor")
 Reżyseria: Hiroyuki Yokoyama
Scenariusz: Kenji Terada
Muzyka: Hiroyuki Nanba
Gatunek: Science Fiction, Akcja, Gore
Liczba Odcinków: 1
Studio: Pierrot
Ocena Recenzenta: 3.5/10

-Mangowy pierwowzór składał się z dwóch tomów i miał dużo ciekawszą, bardziej rozbudowaną historię. Podobno charaktery postaci były również dużo lepiej nakreślone. Stąd fani serii najczęściej rekomendują prędzej jej mangowy pierwowzór, aniżeli serię animowaną.
Anime podobno ekranizuje bowiem zaledwie kilka pierwszych rozdziałów i wciśnięte na siłę jej zakończenie.
Warto nadmienić, że za mangowy pierwowzór odpowiada Hirohiko Araki, znany polskiemu fanowi m.in ze względu na "JoJo Bizzare Adventure".
Screeny:






niedziela, 25 sierpnia 2013

Tokusatsu w krzywym zwierciadle - "Kakugo no Susume" (1996)

Tokusatsu to gatunek w Japonii niezwykle popularny. Jego bohaterami są dzielni, zamaskowani herosi, ubrani w pełne nowinek technologicznych superpancerze. Obowiązkowo muszą mieć także szybki, zarąbisty motocykl, albo robota. Do najsłynniejszych przedstawicieli tego gatunku należy saga "Kamen Rider" opowiadająca o wystrojonych w świerszczopodobne kombinezony wojownikach, którzy stawiają czoła coraz to kolejnym okrutnym istotom, chcącym zagarnąć ziemię dla siebie.
Gatunek ten zyskał sobie całkiem sporą popularność również poza Japonią, dzięki czemu poza kraj kwitnącej wiśni zaczęły trafiać najrózniejsze seriale o zamaskowanych herosach. Część z nich była naprawdę dobra, część przeciętna, a część... taka, że zdecydowanie lepiej by było, by nigdy nie ujrzała światła dziennego. I właśnie serią należącej do tej trzeciej kategorii się dziś zajmiemy. Serią tak niesmaczną, paskudną i badziewną, że oglądać ją będą w stanie jedynie widzowie o iście stalowych nerwach albo tacy, co na dziwadła Japończyków są uodpornieni - oto przed państwem "Kakugo no Susume", znane też jako "Apocalypse Zero".

W bliżej nieokreślonej przyszłości nastąpiła wielka katastrofa, w wyniku której wszelkie metropolie legły w gruzach. W wyniku tego kataklizmu narodziły się paskudne mutanty, które całymi dniami polują na ocalałych przedstawicieli rasy ludzkiej. Ludzkość oczywiście nie zamierza poddać się bez walki i dlatego postanawia zorganizować oddział zwalczający złowrogie bestie... NIE. Zamiast tego żyją jak gdyby nigdy nic się nie stało. Dorośli nadal pracują, dzieci nadal uczęszczają do szkoły. A to że tam codziennie następuje kilkadziesiąt zgonów z powodu ataku mutantów to tam pikuś, kto by się tam w końcu tym przejmował... Zdążyło się już przywyknąć do postapokaliptycznej rzeczywistości.
Pewnego dnia do jednej z ocalałych szkół w Tokio przybywa tajemniczy młodzian imieniem Kakugo. Jak się niedługo potem okaże, jest on w posiadaniu potężnej broni - Pancerza Zero Form, który umożliwia mu przeistoczenie się w potężnego zamaskowanego wojownika, stawiającego czoła mutantom. Przy pomocy tejże zbroi Kakugo w bezlitosny i niezwykle krwawy sposób rozprawi się z każdym potworem, który wejdzie mu w drogę.
Okazuje się jednak, że nasz bohater nie przybył do tej szkoły jedynie celem ochrony uczniów do niej uczęszczających. Ma on swoje własne, dość istotne powody, które go tu przygnały.

"Kakugo no Susume" należy zdecydowanie do najdurniejszych anime, z jakimi miałem do czynienia. Już nie chodzi mi tu nawet o bezsensowną fabułę, bo to było całkowicie zamierzone, biorąc pod uwagę fakt, że jest to pastisz wszelkich serii z gatunku tokusatsu. Bardziej idzie mi tu o fakt, że seria ta jest niezwykle brutalna i chwilami stanowczo za daleko posuwa się przy przekraczaniu granic dobrego smaku. Ja rozumiem, że krew i flaki są takie "Kul i Ewsum", ale czy serio rajcują one kogokolwiek poza niedojrzałymi nastolatkami, dla których oglądanie efektownych scen mordu wydaje się być czymś niezwykle dorosłym? 
No bo serio - każda, dosłownie KAŻDA walka w tym anime obowiązkowo musi obfitować w hektolitry krwi i wiadra wyrywanych wnętrzności.  Ja naprawdę rozumiem, że ta groteska miała być dla śmiechu, jednak stanowczo moim zdaniem za daleko się tutaj twórcy posunęli i miast bawić, jest to po prostu żenujące.

Bohaterowie. Tak, no więc... co dobrego można o nich powiedzieć... nic. Schemat pogania schemat, a stereotyp ściga stereotyp. Tajemniczy, przystojny młodzik, przeistaczający się w walecznego herosa? Jest; Urodziwa, zakochana w nim po uszy dziewuszka? Jest; Rywalizujący z głównym herosem o względy wspomnianej panny szkolny osiłek? Jest, a jakże;
Nikt z bohaterów nie wyróznia się praktycznie niczym ciekawym. Skoro miała to być komedia, to można było się choćby pokusić o użycie postaci do wyśmiania typowych charakterów, ale tego nie zrobiono.
Dialogi między bohaterami są nudne i nie bawią, relacje między nimi zaś, nawet jak na parodię, są po prostu fatalne.
Czarne charaktery spytacie? No tu jest trochę "lepiej". Akurat przeciwników dla herosa zaprojektowano w taki sposób, że są  pastiszem typowych monstrów, z jakimi zmagać się muszą bohaterowie serii z gatunku tokusatsu. Kakugo przyjdzie bowiem walczyć m.in z gigantyczną grubą kobietą, która pożera swoich kochanków a zerwane z nich twarze nosi na swojej lewej piersi; starcem walczącym przy użyciu śliny i wężopenisa; czy też demoniczną pielęgniarką, która niczym Aphrodita A z "Mazinger Z" walczy strzelając swymi piersiami jak rakietami. Go Nagai byłby dumny.
Oczywiście za tymi wszystkimi mutantami stoi ten "Główny zły" pociągający za sznurki. Jego motywy jednak są równie durne, jak całe to anime - chce bowiem stworzyć utopię, poprzez... wymordowanie wszystkich ludzi. To tak chyba nie działa...
No chyba że chce stworzyć utopię dla mutantów... ale po co, skoro wyraźnie widać, że to one wygrywają z ludźmi, którzy jakoś nie kwapią się by stawić im czoła?

Co śmieszne - seria ta ma jednak coś dobrego. Oprawę audiowizualną. Projekty postaci są całkiem ładne i przyjemne dla oka (no, pomijając chore mutanty), również projekty pancerzy, pełne najdrobniejszych, pieczołowicie dopieszczonych detali wyglądają rewelacyjnie. Animacja także nie trzeszczy - wszystko tu rusza się całkiem płynnie, choć czy jest to w 100% zaleta to bym spekulował, biorąc pod uwagę fakt, że większość tych świetnych animacji to chore, wykwintne wręcz sceny mordu.
Co do muzyki mam mieszane odczucia. Szybkie, rytmiczne kawałki wykorzystane podczas starć brzmią świetnie i podkreślają dynamikę bitwy... z drugiej strony jednak, motywy grające podczas "normalnych" dialogów są nudne i niemal niezauważalne, w wyniku czego jednym uchem wpadają, drugim zaś już wypadają.
Głosy postaci wypadają całkiem dobrze, choć zdarzają się takie nieco nijakie. Kakugo na przykład podczas starć brzmi średniawo. Tutaj akurat powiem szczerze, że angielski dubbing wypadł lepiej, bowiem tam nazwy ataków wypowiadane przez naszego bohatera brzmią naprawde świetnie i idealnie pasują do odważnego wojownika.
 Najlepiej bez dwóch zdań spisali sie aktorzy użyczający głosów mutantom - brzmią jak faktyczne bezlitosne chore potwory, opanowane rządzą mordu.

"Kakugo no Susume" ląduje w tej samej kategorii, co recenzowany już przeze mnie "Genocyber" - jest to szajs, który nadaje się tylko i wyłącznie do obejrzenia na imprezie ze znajomymi, celem totalnego wyśmiania. Normalnie anime tego nie da się oglądać, no chyba że jesteście masochistami, którym do szczęścia wystarczy jedynie kilkanaście scen wymyślnych mordów i chorych dewiacji. Humor wcale a wcale nie bawi, a jedynie żenuje, podobnie jak bohaterowie. Oczywiście znajdą się tacy, co powiedzą "no ale muzyka była dobra". A ja na to powiem, że muzyki można sobie posłuchać na "Youtube" czy innej witrynie, bez potrzeby katowania się całą resztą tego badziewnego anime. Odradzam stanowczo. Zróbcie sobie przysługę, i zamiast oglądać 2 odcinki animowanego gówna poświęćcie ten czas na coś bardziej kreatywnego, jak np. wyjście ze znajomymi na dwór, albo choćby naukę japońskiego.
Typ Anime - OVA
Rok produkcji - 1996
Pełny Tytuł: „Kakugo no Susume” ("Apocalypse Zero - Kakugo the final soldier")
 Reżyseria: Toshihiro Hirano
Scenariusz: Akiyoshi Sakai
Muzyka: Takashi Kudou
Gatunek: Tokusatsu, Parodia, Gore
Liczba Odcinków: 2
Studio: Big West, Tomy, Victor Entertaiment
Ocena Recenzenta: 2/10

-Seria powstała na podstawie mangi pod tym samym tytułem. Co ciekawe, manga ta jest nadal kontynuowana. Jak nietrudno się domyśleć, dewiacji i chorych scen jest tam jeszcze więcej. Jak dobrze, że anime okazało się taką szmirą, że twórcom nie opłacało się zrobić więcej, jak 2 odcinki.

-Mimo że seria okazała się totalną porażką, doczekała się kilku naprawde niezłych figurek. Bądź co bądź, designy pancerzy były naprawdę fajne. Jeśli rajcują was futurystyczne zbroje super bohaterów, możecie się za figurkami z tej serii rozejrzeć.

-Powstała także gra na PlayStation - jak nietrudno się domyśleć bijatyka. Graficznie jednak nie powalała, a i sterowanie podobno do najwygodniejszych nie należało. Dla fanów może to być jednak całkiem niezła gratka.

Screeny:



środa, 21 sierpnia 2013

Magią i Mechem - "Vision of Escaflowne" (1996)

Dziś przyjrzymy się serii, która swego czasu cieszyła się w Polsce niemałą popularnością. Starsi fani z pewnością do tej pory bardzo dobrze ją pamiętają. O czym dziś będzie mowa? A no o jednym z najlepszych anime z gatunku mecha fantasy - świetnej, porywającej opowieści o miłości, magii i potężnych robotach, umieszczonej w nie mniej fantastycznym świecie - "Vision of Escaflowne".

Hitomi Kanzaki to śliczna, wysportowana uczennica liceum. Jak każda dziewczyna w jej wieku spędza czas na spotkaniach z przyjaciółkami i rozmowach o chłopcach. Hitomi ma jednak dość ciekawe hobby - układanie tarota. Koleżanki bardzo często korzystają z jej przepowiedni, bowiem dziwnym trafem często okazują się być bardzo trafne.
Podczas jednej z lekcji z W-Fu Hitomi doświadcza dziwnej wizji. Oto w strumieniu światła pojawia się przed nią piękny, tajemniczy chłopak. Dziewczyna mdleje.
Budzi się niedługo potem w skrzydle szpitalnym. Przy jej łóżku siedzi  przystojny kapitan męskiej drużyny sprinterów - Amano - jej obiekt westchnień. Podczas rozmowy oboje zbliżają się do siebie, jednak zanim dojdzie do czegoś poważniejszego, ich prywatność zostaje zakłócona przez koleżankę Hitomi.
Pewnego dnia nasza bohaterka dowiaduje się, że Amano ma wyjechać z kraju. Dziewczyna ma zatem ostatnią szansę, by wyznać mu swoje prawdziwe uczucia! Nasza bohaterka nie może zatem marnować ani chwili i postanawia się spotkać ze swoim ukochanym.
Zawiera z nim umowę - jeżeli przebiegnie w odpowiednim czasie wyznaczoną trasę, otrzyma od niego swój pierwszy pocałunek. Amano przystaje na tę propozycję. Bierze od dziewczyny jej naszyjnik-wahadło, by przy jego pomocy odmierzać czas.
Hitomi startuje i biegnie co sił w nogach. Gdy jednak dociera do połowy trasy... dzieje się coś nieoczekiwanego. Oto tuż przed nią w strumieniu światła pojawia się ten sam chłopak, którego wcześniej widziała w swej wizji. Chwilę po nim pojawia się również ogromne smoczysko. Tajemniczy młodzian nakazuje Hitomi i jej przyjaciołom uciekać - sam rozprawi się z bestią. Jednak wbrew jego planom, potwór postanawia ruszyć w pogoń za licealistami. Nasz młodzik rusza oczywiście za bestią.
W trakcie starcia chłopaka ze smokiem, Hitomi doznaje kolejnej wizji - widzi, jak chłopak zostaje zgładzony przez monstrum. Ostrzega ona go w ostatniej chwili, dzięki czemu udaje się mu uniknąć ataku i zabić smoka. Po wygranej walce, wyciąga z bestii jej serce. Po chwili dzieje się coś nieoczekiwanego - oto naszyjnik dziewczyny reaguje na smocze serce, w wyniku czego ona i tajemniczy chłopak zostają otoczeni strumieniem światła i znikają.
Hitomi budzi się i rozgląda dookoła. Znajduje się w jakimś dziwnym, całkiem obcym miejscu. Co więcej, w ciemnościach naokoło pobłyskują złowrogo jakieś ślepia. Jak się niedługo potem okaże, nasza bohaterka trafiła do fantastycznego świata zwanego "Gaea", w którym obok magii spotkać można potężne maszyny zwane Guymelefami czy też latające fortece. Świata, w którym to przyjdzie jej stawić czoła złowrogiemu imperium Zaibachu. Jak Hitomi poradzi sobie z tak wielkim niebezpieczeństwem? W końcu jest tylko licealistką w całkiem obcym sobie świecie...


"Vision of Escaflowne" to iście niezwykła seria. Świat w niej ukazany nie należy do wykonanych po łebkach i naprawdę chwilami zaskakuje swoim ogromem. W Gaei bowiem znajduje się wiele róznych państw i państewek połączonych zależnościami politycznymi. Dodajmy do tego jeszcze fakt, że prócz przedstawicieli rasy ludzkiej pojawiają się tu też istoty fantastyczne, takie jak doppelganger, ludzie wilki, czy też ludzie koty. Warto nadmienić także, że mitologia świata, w którym dzieje się akcja tego anime, jest również niezwykle rozbudowana i ma spory wpływ na historię w nim ukazaną.
Tutaj pojawia się jednak problem - twórcom owszem, udało się stworzyć naprawdę ogromny, skomplikowany świat, jednak nie udało im się dostatecznie dobrze go widzowi przybliżyć. Niektóre zależności polityczne nie zostają dokładnie wyjaśnione, o niektórych państwach nie dowiadujemy się więcej jak tylko to, że gdzieś tam sobie istnieją, a z co poniektórych ras nie ujrzymy więcej, niż jednego osobnika, mimo że podobno są ich setki...
Chwilami kuleje również fabuła. Nie chodzi o to, że jest niespójna... bardziej o fakt, że czasami odnosiłem wrażenie, że twórcy po macoszemu potraktowali niektóre wątki, albo też na zasadzie "To magia, nic nie muszę wyjaśniać" wprowadzali dziwne chwilami naprawdę zwroty akcji. Widza, który nie wychwytuje każdego głupkowatego zagrania nie powinno to co prawda zrazić, ale chwilami sprawić to może, że trochę się on pogubi.
Na całe szczęście, wytłumaczono nam przynajmniej i to całkiem zgrabnie, na jakiej zasadzie działają wszelkie mechy, czy też latające statki i inne osiągnięcia technologiczne.

Postacie to mocna strona tej produkcji. Na pochwałę zasługuje zwłaszcza fakt, że zrezygnowano tym razem z typowego dla mecha anime zagrania, gdzie byle głuptak siada za sterami mecha i mimo że nie ma pojęcia jak całym tym ustrojstwem kierowac, jakimś dziwnym cudem świetnie radzi sobie w boju nawalając w losowe guziki. Książę Van Fanel bowiem to świetnie wyszkolony szermierz, który zna parę całkiem skutecznych w boju chwytów, stąd fakt, że jest w stanie świetnie pilotować Escaflowne nie powinien dziwić. Co mi się też bardzo podobało to fakt, że bohater nie jest stereotypowym herosem, który gna na ratunek światu tylko i wyłącznie z bezinteresownej dobrej woli. Van kieruje się szczerze powiedziawszy bardziej chęcią zemsty, aniżeli chęcią ratowania świata, co pozwoliło twórcom na wprowadzenie kilku naprawdę ciekawych zagrań fabularnych.
Hitomi również bardzo mi się podobała. Zachowuje się dokładnie tak, jak dziewczyna w jej wieku - czasem kieruje się bardziej sercem niż rozumem, nie potrafi chwilami poradzić sobie z buzującymi hormonami, zdarza jej się też być nieszczerą, co zostało w naprawdę bardzo dobry sposób przedstawione w jednym z odcinków.
Również postacie drugoplanowe wypadają całkiem nieźle. Dla co poniektórych pokuszono się nawet o nieco dokładniejsze przybliżenie ich charakterów czy historii.
Czarne charaktery wypadają już jednak średniawo. Część z nich ma jakieś drugie dno, poważniejsze motywy pchające je ku temu, co czynią; część zaś to typowi "Ci źli" z anime, którzy czynią zło, bo są tak bardzo źli i w zasadzie tyle.
Na pochwałę jednak zdecydowanie zasługują relacje między bohaterami. Są realistyczne, nie sprawiają wrażenia wymuszonych czy naciąganych. Również dialogi są napisane w wyśmienity sposób i brzmią naprawdę autentycznie.

Oprawa audiowizualna zaś, to zdecydowanie kawał dobrej roboty. Piękne, szczegółowe tła, przyjemne dla oka projekty postaci (aczkolwiek co poniektórych mogą zrazić wielkie nosy), rewelacyjne projekty mecha, które swoim wyglądem przypominają fantastyczne pancerze rycerskie. Animacja jest również bardzo płynna i bardzo rzadko zdarzyło mi się dopatrzeć się uproszczeń, czy też wyraźniejszych chrupnięć.
W sumie o muzyce wystarczyło by powiedzieć tylko tyle, że skomponowała ją legendarna Yoko Kanno - to tłumaczy się samo przez się. Dla tych, którzy jednak z twórczością tej pani styczności nie mieli wspomnę, że muzyka w Escaflowne jest po prostu niesamowita. Piękne, pełne epickości utwory muzyczne, wykonywane na prawdziwych instrumentach naprawdę rewelacyjnie podkreślają fantastyczny klimat świata Escaflowne. Niezależnie od tego, czy na ekranie akurat rozgrywa się spektakularna bitwa, czy pokazane są kolejne niecne knowania Zaibachu, czy też postacie wyznają sobie swoje uczucia - muzyka zawsze idealnie wpasowuje się w tło wydarzeń i idealnie potęguje emocje, które dana scena wywołuje u widza.
Wartym uwagi jest fakt, że słowa wielu utworów to po prostu powtarzane w kółko, w rózny sposób słowo "Escaflowne" przeplatane innymi, pojedynczymi zdaniami. Zabieg to dość ciekawy, jednak naprawdę udany.
Głosy postaci dobrano rewelacyjnie. Już sam fakt, że w rolę Van'a wciela się nikt inny, jak legendarny Tomokazu Seki (Domon z "G Gundam", Gai z "Nadesico" czy też Touji Suzuhara z "Neon Genesis Evangelion) powinien przekonać, że spodziewać się możemy świetnie oddanych charakterów postaci oraz kwestii wypowiadanych w taki sposób, że nie będzie w nich czuć ani krzty sztuczności. I tak właśnie jest - aktorzy spisali się wysmienicie i naprawdę słychać, że przyłożyli się do swoich ról. W ich głosach idealnie czuć każdą emocję, nieważne czy jest to strach, gniew, czy też rozpacz.

Jak zatem "Vision of Escaflowne" wypada w ostatecznym rozrachunku? Chciałbym rzec, że bezbłędnie, jednak niestety tak nie jest. Seria ta posiada kilka wad, jak na przykład nieco zbyt po macoszemu potraktowana kwestia przybliżenia widzowi świata przedstawionego, jednak posiada również mnóstwo zalet, które wszelkie wpadki równoważą. Mamy świetną muzykę, rewelacyjnie dobrane głosy postaci, przepiękną grafikę. Jakby tak jeszcze trochę lepiej przedstawić świat i pokusić się o lepiej przemyślane chwilami zagrania fabularne, to seria ta byłaby naprawdę nieskazitelnym arcydziełem.
Mimo wszystko jednak uważam, że "Escaflowne" zdecydowanie należy do tych serii, które wypada obejrzeć. To naprawdę fantastyczna baśń, opowiedziana w naprawdę ciekawy i wciągający sposób. Jeśli nie macie alergii na mechy i jesteście w stanie przymknąć oko na kilka "wypadków przy pracy" to gorąco to anime polecam. Będziecie się bawić naprawdę wyśmienicie.
Typ Anime - Seria Telewizyjna
Rok produkcji - 1996
Pełny Tytuł: „Tenkuu no Escaflowne” ("Vision of Escaflowne")
 Reżyseria: Kazuki Akane
Scenariusz: Shouji Kawamori
Muzyka: Yoko Kanno
Gatunek: Super Robot, fantasy, romans
Liczba Odcinków: 26
Studio: Sunrise
Ocena Recenzenta: 8/10

-Escaflowne miało już okazję wystąpić w "Super Robot Taisen". W dodatku w jednej z bardzo ciekawych odsłon - "Compact 3" na Wonderswan color. Wystąpiło tam u boku takich rarytasów dla SRW jak "Betterman", "Mechander Robo" czy też "Acrobunch". Niestety, od tamtej pory nie pojawiło się w sadze. Fani spekulują, że być może pojawi się w najnowszej odsłonie SRW - OE - biorąc pod uwagę fakt, że w grze tej pojawia się mnóstwo mecha fantasy (Ryu Knight, Lamune, Dunbine)

-Powstał również pełnometrażowy film animowany opowiadający tę samą historię, co anime, jednak z paroma dość istotnymi zmianami. Wśród fanów istnieje wyraźny podział na zwolenników serii TV oraz filmu właśnie.

-Na /m/ seria ta cieszy się niesłabnącą popularnością. Obok "Gun X Sword", "Patlabora" czy też
"Zeta Gundama" jest to jedna z najlepiej odbieranych przez fanów mecha serii.

Screeny:







Warszawski Zlot Figurkowiczów 16.08.2013-18.08.2013

W dniach 16.08-18.08 tego roku odbył się w Warszawie pierwszy polski zlot kolekcjonerów figurek z "Figurkowa". Nie mogłem oczywiście przegapić tak istotnego wydarzenia, toteż odłożyłem trochu kasy i do Warszawy pojechałem. I muszę przyznać, że było naprawdę rewelacyjnie! Ale po kolei:

Podróż


Z Głogowa wyjechałem o godzinie 23:10 autobusem pospiesznym do Warszawy. Podróż trwała ok. 7 godzin, toteż zmuszony byłem spędzić noc w autokarze, co do najprzyjemniejszych doświadczeń nie należy (spróbujcie się, mając ponad 180cm wzrostu wygodnie ułożyć na tych fotelikach... IMPOSSIBRU).
W każdym razie...
Na Dworzec Zachodni w Warszawie dotarłem ok. godziny 6:30. Początkowo próbowałem znaleźć autobus, który zawiózłby mnie w okolice ulicy "Zajezdnia Wola"  jednak z mizernym skutkiem. Ostatecznie zatem postanowiłem postawić na swoją orientację w terenie (Jak dobrze, że jest lepsza niż ta Masakiego Ando z SRW) i dotrzeć tam na piechotę. Dzięki mapce i pomocy przechodniów udało mi się dotrzeć do swojego schroniska w okolicach 7:30. Okazało się jednak, że pokój, w którym miałem nocować, jest niestety niedostępny, bowiem został zamknięty celem wysprzątania. Na szczęście, zamiast niego zaoferowano mi duży pokój 3-osobowy, tylko dla mnie samego. Jakoże miałem zapłacić tak, jak za pokój jednoosobowy, na propozycję tę przystałem.

Dzień I


Po zakwaterowaniu postanowiłem się skontaktować z resztą ekipy i dowiedzieć się, na którą i gdzie dokładnie planowane jest spotkanie. Miało to być o 15tej na tzw. "Patelni".
W okolicach 15tej wybrałem się na tramwaj... dobrze, tylko gdzie ta cała Patelnia się znajduje? Skontaktowałem się ponownie z Agon i zapytałem, czy jechać mam w kierunku centrum czy starówki. Centrum.
Gdy do Centrum już dotarłem, zacząłem rozglądać się za resztą ekipy. Niestety, nawet po 30 minutach tułaczki nie udało mi się ich namierzyć. Stąd też ponownie napisałem do Agon, by dopytać się dokładnie gdzie są (przepraszam ją od razu i dziękuję bardzo za cierpliwość). Dostałem od niej numer do hipo i dalej już wszystko poszło łatwo. Hipo bardzo ładnie naprowadziła mnie na właściwą drogę, dzięki czemu szybko udało mi się dotrzeć do reszty. Czekali w pasażu handlowym, w "Komikslandii".
Po zapoznaniu się ze wszystkimi postanowiłem spytać jeszcze, czy jest możliwość wyrobienia sobie przypinek z własną grafiką. Okazało się, że jest, ale obecnie nie ma w sklepie osoby tym się zajmującej. Podziękowałem zatem uprzejmie i wraz z resztą grupy opuściliśmy sklepik.
Pierwszym miejscem, jakie wspólnie odwiedziliśmy były "Złote Tarasy". Udaliśmy się tam celem wszamania czegoś dobrego. Większość wzięła sobie mini zestawy sushi, pozostali zaś chiński makaron.
Also - uczyłem się jeść pałeczkami. To niezmiernie trudne i wymagające skupienia zajęcie... rzekłbym, że trudniejsze, niż budowanie Gunpla... Koniec końców, jakoś sobie poradziłem. Jestem z siebie tak bardzo dumny *śmiech*.
Przy stole czas płynął nam na radosnych rozmowach na temat gier, anime, pairingów itd. Powymienialiśmy się opiniami na temat poszczególnych postaci, zastanawialiśmy się czemu Nintendo wprowadziło durnego region blocka na 3DSa, czemu Ace Attorney 5 doczeka sie tylko wydania jako DLC, czy też z jakiej racji Hatsune Miku pojawia się w "Super Robot Taisen UX" Miałem też okazję zobaczyć, jak wyglądają gry pokroju "Project Diva" czy "Project X Zone". Dowiedziałem się również od frickenchicken, że Zengar Zonvolt z "Super Robot Taisen" jest w istocie nazywany przez wszystkich w "PxZ" "Szefem" i że z większością postaci ma rewelacyjne dialogi.
Kolejnym punktem programu był wypad do Carrefoura, celem zakupu żarełka na drogę itd. Sam osobiście nic nie kupiłem (wszystko na gadżety chomikowałem), ale potowarzyszyłem Unnunoctium w jego zakupach.
Potem postanowiliśmy wybrać się na miasto, połazić trochę, a przy okazji zahaczyć też o sklep "Yatta".
"Yatta" okazała się być dużo mniejsza, niż się spodziewałem. Myślałem, że rozmiarami będzie zbliżona do porządnego empika, a tymczasem okazała się być niewielkim sklepikiem rozmiarów niedużej apteki. Okazało się też, że nie mają jak wyrobić przypinek z własną grafiką... nie mieli też Alteisena z "Super Robot Taisen", którego tak bardzo chciałem kupić. Mieli jednak parę innych rzeczy, które mnie zainteresowały. Kupiłem kilka tomików mang - "Spice and Wolf" tom 1, "Slayers" tom 1, "Cowboy Bebop" tom 1 oraz "Neon Genesis Evangelion" tom 2.
Miałem też okazję odbyć całkiem przyjemną rozmowę ze sprzedawcą. Zaskoczył mnie bardzo pozytywnie tym, że kojarzył kilka starszych, mniej znanych serii, jak choćby "All Purpose Cultural Cat Girl Nuku Nuku". Wychodząc zapytałem go jeszcze, czy nie kojarzy może Dangaioha albo GaoGaiGara. Okazało się jednak, że nie.
Wychodząc minęlismy dwóch fanów, którzy akurat przyszli do Yatty rozejrzeć się za czymś ciekawym. Jak się później okazało, byli to Ska-Cze i Szczekus. Najbardziej rozbawił mnie fakt, że udało im się nas rozpoznać przez to, że usłyszeli jak rozmawiałem ze sprzedawcą Yatty o tak obskurnych w Polsce seriach jak Dangaioh, czy GaoGaiGar właśnie. Cofnęliśmy się więc szybko do Yatty, by się z nimi spotkać i razem ruszyliśmy w kierunku KFC.
Tam ponownie rozsiedliśmy się całą ekipą przy jednym stoliku i prowadziliśmy rozmowy na temat róznorakich anime, figurek, gier itd. Postanowilismy w pewnym momencie powyciągać figurki i pluszaki, które mieliśmy przy sobie i zmontować z nich swoisty "Ołtarzyk". Mieliśmy tam nendoroida Homury, pluszowego Aladyna, petity róznorakich postaci... sam wyciągnąłem swoją EVĘ-01 od YAMATO... wyobraźcie sobie moje zdumienie, kiedy niemal wszystkie dziewczyny na widok robota stwierdziły, że chcą go pomacać *śmiech*. Udostępniłem im Evangeliona do "badania". Ale był szał... Najbardziej zniszczył mnie moment, w którym dziewczęta postanowiły ustawić ręcę 01ki w taki sposób, by utworzyły one serduszko... Shinji byłby zdruzgotany *śmiech*
Wyobraźcie sobie jeszcze, jak wyglądał cały ten ołtarzyk... wszędzie figurki moe dziewczątek, a pośród nich... EVA. Wyglądało to do tego stopnia komicznie, że aż nie mogłem się powstrzymać, i stwierdziłem "EVA zgarnia wszystkie laski".
Nie muszę chyba mówić, że nasze cudaczne wygłupy przyciągały spojrzenia siedzących naokoło klientów? Najbardziej w pamięć zapadło nam, w jaki sposób jedna z babuń przebywających aktualnie w KFC określiła nasze ołtarzyki - "Ale to jest... WSPANIAAAAŁE".
W okolicach godziny 22giej ekipa odprowadziła mnie na tramwaj, po czym rozeszliśmy się.
W schronisku przeczytałem sobie jeszcze Evangeliona i Spice and Wolf, po czym poszedłem w kimę. Następnego dnia mieliśmy spotkać się ponownie na patelni, w okolicach 14tej. Zaplanowałem sobie przybyć tam wcześniej, aby wyrobić sobie swoje przypinki.

Dzień II


Następnego dnia obudziłem się w okoliach 10tej nad ranem. Wstałem, ogarnąłem włosy, ubrałem się i szybko coś zjadłem. O godzinie 12tej byłem już gotowy do wyjścia i udałem się na tramwaj.
Do "Komikslandii" przybyłem w okolicach 12:45. Ku mojemu zaskoczeniu, prócz mnie wcześniej postanowili przybyć również Szczekus, Ska-Cze i Unnunoctium. Wraz z nimi przybył też brut_all, który dotarł do Warszawy zeszłej nocy. Razem weszliśmy do Komikslandii.
Tym razem miałem więcej szczęścia, bowiem osoba wyrabiająca przypinki była akurat w sklepie. Poprosiłem zatem, czy nie mógłbym wraz z nią udać się na zaplecze, celem wskazania, jakie ilustracje na przypinkach chciałbym mieć. Dowiedziałem się, że klientom na zaplecze wchodzić nie wolno, ale że tym razem zrobi ona wyjątek i pozwoli mi wleźć i pomóc w tworzeniu przypinek. Oddałem zatem pendrive i weszliśmy na zaplecze.
Pani wyrabiająca przypinki była niezwykle zaskoczona, gdy zobaczyła, jakie postacie na nich chciałbym mieć. Na widok Lime i Cherry z "Saber Marionette J", Galdena z "Ryu Knighta", czy też Guyvera stwierdziła, że już dawno nie spotkała osoby, która by kojarzyła tak stare i niszowe serie, z jej dzieciństwa. Mogłem dzięki temu poprowadzić z nią bardzo przyjemną i ciekawą rozmowę na temat staroszkolnych serii właśnie. Co jeszcze fajne, po tym jak oddała wydrukowane obrazki swojemu współpracownikowi, by zrobił z nich przypinki, powiedziała nawet "Masz tutaj prawdziwe przypinki z mojego dzieciństwa".
Inni klienci widząc, że nakupiłem aż tyle przypinek byli pod niemałym wrażeniem... naprawdę tak rzadko zdarza się, żeby ktoś kupował 18cie Custom przypinek?
Po tym jak wyrobiłem sobie przypinki zaczekaliśmy jeszcze na Szczekusa, który postanowił kupić sobie tomik mangi.
Na zewnątrz sklepu czekała już na nas reszta ekipy z hipo na czele. Dołączyła do nas również Alzhara. Hipo przyniosła mi zamówione u niej wcześniej trzy tomiki mangi ".hack Bransoleta zmierzchu" oraz figurkę "Petit Nendoroid - Phantasmoon Eclipse". Za cały zestaw zapłaciłem 70zł.
Dałem ekipie do obejrzenia również przypinki, które sobie wyrobiłem. Po czym ruszyliśmy w drogę.
Tym razem pierwszym punktem programu było KFC. Co poniektórzy dopiero teraz bowiem mieli jeść śniadanie. Tym razem furorę robiła figma Labrys z "Persony" oraz nendoroid Nozomu z "Sayonara Zetsubou Sensei" należące do frickenchicken. Bardzo dużym wzięciem cieszyła się też Reimu z "Griffon Enterprises" należąca do Szczekusa. Wszyscy byli nią niezwykle oczarowani tym bardziej, że jak na figurkę od Griffona wyglądała naprawe cudnie. Ponownie oczywiście zmontowaliśmy z nich ołtarzyk i swoimi wygłupami przyciągnęliśmy mnóstwo spojrzeń.
Ska-Cze pokazał mi również zdjęcie na którym jego znajomy, pracujący dla Mecha Damashii, miał pokazaną całą swoją kolekcję robotów. Nieźle zaskoczyłem ekipę faktem, że potrafiłem nazwać każdego spośród ponad 70 robotów znajdujących się na obrazku. Goge Yea.
Po wyjściu z KFC udaliśmy się ponownie w kierunku Yatty. Postanowiłem zapytać tam o płytę zespołu "Fire Bomber" z "Macross 7". Jak się niestety jednak okazało, nie mieli oni tej płyty na stanie... W związku z tym postanowiłem kupić sobie trójpłytowe wydanie anime "Puella Magi Madoka Magica" za 130zł. Całkiem dobra cena, za całą serię, biorąc pod uwagę, że płytki z 4, 5 odcinkami chodzą u nas bardzo często za 50zł sztuka.
Po wyjściu z Yatty ekipa nam się nieco podzieliła i pogubiła. Na szczęście szybko udało nam się ponownie zebrać do kupy i razem ruszyliśmy do "Bubble Tea" spróbować słynnej "Bąbelkowej Herbatki".
Muszę powiedzieć, że całkiem to dobre. Może nie jest to coś AŻ  TAK dobrego, jak co poniektórzy zachwalają, ale smakuje całkiem dobrze.
Dziewczyny oczywiście niezwykle rajcowały się ślicznymi obrazkami z shotami, umieszczonymi na wieczkach od kubeczków z herbatą. Nie dziwię im się w sumie, bo całkiem ładne te ilustracje były.
Kolejnym punktem programu był wypad do Łazienek Królewskich, gdzie mieliśmy porobić sobie kilka "poważniejszych" zdjęć grupowych. Po drodze część ekipy narzekała strasznie na to, że tyle łazić trzeba. Zaskoczyło mnie to nieźle, bowiem myslałem, że ludzie przyjechali na ten zlot celem wspólnego chodzenia i wygłupiania się po całej Wawie... a może to tylko ja jestem przyzwyczajony do takiego sposobu spędzania czasu na zlotach?
W każdym razie, gdy dotarliśmy już do Łazienek, część ekipy musiała... udać się do łazienki właśnie. Zatem posłaliśmy tych co trzeba do kibelka, a sami usiedliśmy na trawie by na nich poczekać... z trawy niestety bardzo szybko nas wygoniono i musieliśmy poszukać sobie innego miejsca na siedzenie... Zdążyliśmy przynajmniej obejrzeć epicką scenę z parówką z Nichijou.
Gdy już wszyscy zrobili co trzeba, zaczęliśmy rozglądać się za dogodnym miejscem do robienia zdjęć. Postanowiliśmy strzelić sobie grupówkę na ulicy chińskiej obwieszonej ze wszystkich stron pięknymi lampionami. Zaczęliśmy więc masowo wypakowywać nasze figurki... ludzie na nas strasznie krzywo się patrzyli swoją drogą...ciekawe dlaczego *śmiech*
Udało nam się na szczęście znaleźć kogoś, kto nie przestraszył się bandy cudaków z zabawkami i podjął się misji zrobienia nam wspólnego zdjęcia.
Zrobiliśmy również zdjęcie nieszczęsnemu Nozumiemu z Zetsubou Sensei. Postanowiliśmy jednak, celem uatrakcyjnienia zdjęcia, powiesić go na drzewie. Efekt okazał sie na tyle świetny, że zdjęcie doczekało się zaszczytu bycia jednym ze "Zdjęć Dnia" na MFC.
Link o tutaj:
Nozomi wiszący
Na tym wygłupów nie koniec. Udało nam się bowiem uprosić jednego z ochroniarzy, by pozwolił nam ustawić nasze figurki na jednym z trawników i cyknąć im śliczne fotki. Ponownie EVA-01 w zestawieniu z bandą moe dziewczynek wyglądała przekomicznie.
Nasz ołtarzyk trawnikowy przyciągnął oczywiście masę spojrzeń. Ludzie byli naprawdę zainteresowani tym, co wyprawiamy... cóż, nie często można zobaczyć bandę cudaków z zabawkami na świeżym powietrzu.
Następnym punktem programu było zwiedzanie starówki. Zatrzymaliśmy się na chwilę pod Kolumną Zygmunta, bowiem jak się okazało, minęliśmy się w Łazienkach z Silvery, która również chciała dołączyć do wspólnego łażenia po Warszawie. Gdy już do nas dotarła, ruszyliśmy razem w stronę rynku. Przez całą drogę oczywiście nadal prowadziliśmy rozmowy na temat wszystkiego dosłownie. Cieszyłem się, że dołączyła do nas Silvery, bowiem w końcu miałem z kim poważniej pogadać na temat Gundamów, SRW i innych robotów.
 Po drodze musielismy w pewnym momencie pożegnać się z Fugu, bowiem odjeżdżał jej ostatni autobus. Po tym jak już wszyscy ją wyhugali, ruszyliśmy w dalszą drogę.
Kolejnym miejscem, które chcieliśmy odwiedzić, był klub "Level Up". Tutaj jednak pojawił się kłopot - do klubu mogli wejść tylko pełnoletni. Z racji tego, że część ekipy była jednak nieletnia, postanowiłem darować sobie wejście do klubu i dotrzymać im towarzystwa. To samo zrobiły także hipo i Silvery. Początkowo pozostałą częścią grupy planowaliśmy wybrać się do baru sushi, jednak było tam dla nas za mało miejsca. Ostatecznie zatem posiedzieliśmy chwilę na dworze przed klubem i pogadaliśmy, po czym ruszyliśmy w kierunku centrum. Planowaliśmy z początku udać się do Złotych Tarasów, jednak ostatecznie nie starczyło nam na to czasu, postanowilismy zatem zahaczyć o jakiś spożywczak i rozejść się do domów. Następnego dnia postanowiliśmy spotkać się wcześniej z racji tego, że duża część grupy miała mieć transport powrotny w okolicach 15tej.


Dzień III



Spakowałem się, oddałem klucz do pokoju i wyszedłem. Na "Patelni" byłem w okolicach umówionej godziny 10tej... problem w tym, że nikogo poza mną nie było. Jak się potem okazało, ekipa najzwyczajniej w świecie trochę się spóźniła. Dotarli ok. godziny po mnie i ruszyliśmy w kierunku KFC.
I tak, oczywiście znowu było budowanie ołtarzyków i cudowanie z figurkami, a jakże. Tym razem jednak mieliśmy dodatkową atrakcję w postaci chatki z "Shingeki no Kyojin", którą Yavi dostała na urodziny. Jajcarski był Rivaille (czy jak go tam zwą) wyglądający z okienka.
Cały pozostały czas do wyjazdów spędziliśmy siedząc, gadając i rysując. Ileż arcydzieł żeśmy natworzyli. Widząc jak rysuje Kuro np. stwierdzam oficjalnie, że moje bazgrolenie to zaledwie zabawy raczkującego dziecka...
W okolicach godziny 14tej zaczęliśmy się zbierać. Zostałem odprowadzony przez ekipę na przystanek autobusowy i po czułym pożegnaniu ruszyłem w swoją stronę.


Burżuj Tiem! - zdjęcia łupów


Phantasmoon Petit Nendoroid

Madoka Magica - wydanie 3-płytowe




Mangi

Przypinki
 Wszystkie 19
 Basara, Arcueid, Paffy, Eila
 Cherry, Gai&Mikoto&Genesic GaoGaiGar, Guyver, Galden
 Iczer-1&Iczer-2, Big O, Lime, Mylene F. Jenius
 Ayanokouji Rem, Makoto, Ruri, Zero&Ciel&Kopia-X
Devilman, Noel, Ayanokouji Rem

Kilka zdjęć ze zlotu:


EVA ZGARNIA WSZYSTKIE LASKI!!!




Harem Aladyna



DAT FACE

Herbata Bąbelkowa

Grupowe zdjęcia
 EVA tak bardzo pasuje...

PICTURE IS UNRELATED!












poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Surrealistyczna przypowieść oparta na motywach Biblijnych - "Angel's Egg" (1985)

Religia chrześcijańska nie od dziś niezwykle pasjonuje Japończyków. Losy Jezusa Chrystusa, jego przypowieści, czy też starotestamentalne opowieści o Narodzie Wybranym to dla nich iście egzotyczne historie. Nic zatem dziwnego, że tak często adaptują je oni w swych anime. Jak do tej pory powstało naprawdę mnóstwo serii, w których dopatrywać się możemy licznych inspiracji religią chrześcijańską, czy wręcz takich, które na nowo próbują opowiedzieć co poniektóre opowieści znane z Biblii. Do najpopularniejszych takich serii należą zdecydowanie "Devilman", "Neon Genesis Evangelion", "Chrno Crusade", czy też kontrowersyjny "Hellsing".
Dziś przyjrzymy się jednak anime bardzo niszowemu, przeznaczonemu głównie dla bardzo wąskiej grupy odbiorców. Zajmiemy się bowiem bardzo dziwną, pełną alegorii produkcją pod tajemniczą nazwą "Angel's Egg".

Anime opowiada historię małej dziewczynki. Nie wiemy o niej zbyt wiele poza faktem, że mieszka całkiem sama i że wszędzie nosi ze sobą tajemnicze, dość sporych rozmiarów jajo.
Pewnego dnia nasza mała bohaterka budzi się, bierze jajo ze sobą i wychodzi. I tak przez cały film śledzimy jej podróż przez tajemniczy, niezwykle surrealistyczny świat.
Na swej drodze napotka ona tajemniczego człowieka noszącego przy sobie dziwny przedmiot, wyglądem przypominający krucyfiks. Kim jest i jakie ma zamiary? By się tego dowiedzieć, będziecie musieli zapoznać się z tym anime.

Niezwykle krótkie streszczenie fabuły tego anime wynika m.in właśnie z dziwności tej produkcji. Ciężko bowiem jest dokładniej rozpisać na temat historii, której bliżej do surrealistycznego snu, aniżeli sensownej opowieści. Niezmiernie trudno jest też opisać wydarzenia, jakie zachodzą w tym anime, bez nadmiernego spoilerowania.
"Angel's Egg" bowiem nie jest typowym anime. Historii w nim ukazanej daleko do niezwykle pasjonujących opowieści, do których przyzwyczajony jest typowy widz. Nie ma w niej licznych zwrotów akcji, efektownych walk, itd. Niezwykle mało w niej również dialogów między bohaterami. Pierwsza ważniejsza kwestia w tym anime pada bodaj dopiero w okolicach 30tej minuty.
Jak na początku wspomniałem, "Angel's Egg" pełne jest symboliki chrześcijańskiej. Co więcej - nie ma dla tej symboliki jednoznacznej interpretacji. Każdy może dostrzec w niej całkowicie inne znaczenie. Twórcy bowiem nie silili się zbytnio na wskazywanie nam właściwej interpretacji, a pozostawili nam wolną rękę.

Postacie występujące w tym anime mają również charakter symboliczny. Nie znamy nawet ich imion, pochodzenia, wieku... niczego. Podobnie jak ukazana w tym anime historia zostają one oddane do osobistej interpretacji widza. Stąd ciężko raczej powiedzieć o nich coś więcej. Każdy bowiem w ich zachowaniach dopatrzy się zapewne czegoś całkiem innego.
Jedyną postacią, o której można powiedzieć coś więcej jest bezimienny mężczyzna, którego dziewczynka poznaje podczas swojej podróży. Według najpopularniejszej teorii ma on symbolizować Jezusa Chrystusa, co w sumie brzmi całkiem rozsądnie biorąc pod uwagę przedmiot, który bohater ten ze sobą wszędzie nosi (wspomniany krucyfiks).

Oprawa audiowizualna  idealnie oddaje surrealistyczny klimat produkcji. Projekty postaci są szczegółowe i bardzo dopracowane, w niczym nie przypominają typowych twarzy, jakie możemy zobaczyć w większości anime. Tła utrzymane są w ciemnych, stonowanych barwach, dzięki czemu świetnie potęgują tajemniczą atmosferę tego anime.
Animacja jest płynna, choć zdarzają jej się delikatne zgrzyty. Nie są to jednak jakieś niezwykle widoczne wpadki.
Muzyce raczej daleko do jakichś wpadających w ucho, szybkich motywów. W anime tym uświadczymy raczej tajemnicze, chwilami nawet niepokojące utwory, które bardzo dobrze wpasowują się w dziwny całokształt produkcji.
O grze aktorów za dużo powiedzieć raczej nie można, bowiem jak już wspomniałem, dialogów w tym anime nie ma raczej zbyt wiele. Wspomnieć można tylko tyle, że bohaterowie nie brzmią jakoś szczególnie wybitnie. Ot, dziewczynka brzmi jak dziewczynka, a mężczyzna jak mężczyzna. I tyle, bo więcej tu w sumie nie trzeba.

"Angel's Egg" to produkcja niezwykle dziwna i zdecydowanie nie dla każdego. Przyjemność z oglądania tego anime czerpać będą bowiem tylko tacy widzowie, którzy lubują się w tajemniczych, alegorycznych obrazach. Pozostali raczej na seansie z tym anime nieźle się wynudzą, bowiem jak wspomniałem, jest ono zgoła odmienne od innych.
Spotkałem się z opiniami, iż anime to jest "ponadczasowym, niezwykłym arcydziełem". Czy jednak rzeczywiście tak jest, to bym spekulował. Bowiem moim skromnym zdaniem, są inne anime, które w dużo lepszy, bardziej przystępny dla widza sposób podejmują tematykę symboliki chrześcijańskiej.

Najprościej mówiąc, do "Angel's Egg" trzeba podejść tak, jak do Biblijnych przypowieści - nie widzieć wszystkiego dokładnie takim, jakim jest, a próbować znaleźć drugie, ukryte dno. Jeżeli lubisz, drogi czytelniku, bawić się w poszukiwanie takowego drugiego dna właśnie, to jest to anime dla Ciebie. Jeśli jednak nie, zalecam Ci rozejrzeć się za czymś innym.
Typ Anime - OVA
Rok produkcji - 1985
Pełny Tytuł: „Tenshi no Tamago” ("Angel's Egg")
 Reżyseria: Mamoru Oshii
Scenariusz: Mamoru Oshii
Muzyka: Yoshihiro Kanno
Gatunek: Alegoria, Psychologiczny
Liczba Odcinków: 1
Studio: Studio DEEN
Ocena Recenzenta: 7/10
Screeny:





piątek, 9 sierpnia 2013

"The Five Star Stories" (1989) - Czyli jak w ciągu godziny narobić widzowi smaku na resztę sagi...

Mecha Fantasy to iście czarodziejski mix w anime. Połączone w nim zostają dwa, pozornie całkowicie nie pasujące do siebie światy, które jednak jak się okazuje potrafią współgrać ze sobą naprawdę świetnie. Z gatunku tego polskiemu widzowi zdecydowanie najbardziej znane są "Magic Knight Rayearth", czy też "Vision of Escaflowne".
Dziś jednak przyjrzymy się serii dużo mniej znanej, niż te wymienione powyżej - "The Five Star Stories".
Na tytuł ten natknąłem się po raz pierwszy, podczas przeglądania tzw. "Losżki Szyderców" w magazynie "Arigato". Uwagę mą przyciągnęły dość oryginalne projekty postaci oraz ciekawie zapowiadająca się fabuła. A że dodatkowo jest to Super Robot, to nie mogłem sobie odpuścić obejrzenia kolejnej serii z uwielbianego tak bardzo przeze mnie gatunku.

Przyszłość, rok 2988.
Fatimy to wyglądające jak kobiety androidy, stworzone by wspomagać ludzi w pilotowaniu potężnych mechów zwanych "Mortar Headd". Stąd raz do roku ogranizowane są specjalne "Wybory" podczas których nowo powstałe Fatimy wybierają sobie "Head Linnera", któremu chcą służyć.

Ladios Sopp to młody i niezwykle piękny mężczyzna. Naszego bohatera poznajemy w momencie, gdy zmierza do miejscowości Bastogne gdzie mają się odbyć kolejne wybory Head Linnerów. Niestety, jego pojazd rozbija się na pustkowiu. Nasz piękniś zapewne tułałby się po nim przez długi czas, ale na jego szczęście akurat mija go statek, kierujący się właśnie do Bastogne. Podróżuje nim niejaki Voards Viewlard - bardzo sympatyczny, podchodzący do życia z dystansem mężczyzna. Natychmiastowo zaprzyjaźnia się on z Soppem i razem wyruszają do Bastogne.
Podczas swojego pobytu w mieście Sopp i Voards są świadkami nietypowego wydarzenia - otóż jedna z Fatim, która miała wybierać Head Linnera, zbuntowała się i postanowiła uciec z miasta. Nasi bohaterowie ruszają za nią w pogoń. Jak się podczas niej okaże, Sopp przybył do Bastogne z dużo bardziej osobistych powodów, niż uczestniczenie w wyborach. Nasz piękniś bowiem dobrze zna się z obiema tegorocznymi Fatimami i wszystko wskazuje na to, że ma co do nich własne plany.

Na wstępie od razu wypada zaznaczyć, że anime to ekranizuje zaledwie niewielką (i to NAPRAWDĘ niewielką) część ogromnie rozbudowanego uniwersum, na potrzeby którego stworzono nawet własną mitologię. Stąd widz, który z mangowym pierwowzorem nie miał nigdy styczności, z pewnością pogubi się w gąszczu niedopowiedzeń i ciekawostek. Anime serwuje nam bowiem mnóstwo informacji o zakonach rycerskich, bogach, innych planetach, zależnościach politycznych itd. ale jakoś nie poświęca już dłuższej chwili na to, by jakoś sensowniej je wytłumaczyć...
Ba, nie wytłumaczono nam nawet jak dokładnie działają Fatimy...
Z drugiej strony jednak, fakt, że w serii jest aż tyle niewyjaśnionych zagadnień może tym bardziej zachęcić widza do zapoznania się z oryginałem.
Fabuła jest również na tyle zgrabnie poprowadzona i spójna, że potrafi wciągnąć nawet pomimo wszystkich tych niedopowiedzeń.

Postacie niestety potraktowano również nieco po macoszemu. Co prawda widać jakieś tam próby bliższego przedstawienia ich charakterów, jednak ostatecznie giną one w gąszczu innych informacji. Najlepiej prezentuje się Sopp - jego postaci poświęcono stanowczo najwięcej roboty.
Z relacjami między bohaterami źle nie jest,  jednak chwilami odnosiłem wrażenie, że są one nieco naciągane. Może to być kwestia tego, że jest to zaledwie niewielki wycinek dużo większego uniwersum, ale mimo wszystko niektóre powiązania między bohaterami wydały mi się nieco nazbyt sztuczne i wymuszone.
Najlepiej zdecydowanie wypada przyjaźń Soppa i Voardsa oraz wątek miłosny między Soppem a Lachesis. Te dwie relacje wydały mi się najciekawsze i najlepiej przemyślane.
Odnośnie postaci jeszcze - zapewne zauważyliście, jak udziwnione mają imiona i nazwiska, prawda? Redaktorzy "Losżki Szyderców" w "Arigato" bardzo trafnie stwierdzili, iż powstały one chyba z losowego uderzania w klawisze połączonego z losowymi wyrazami z języka angielskiego.
No bo naprawdę, ja rozumiem że Japończycy uwielbiają nadawać bohaterom dziwaczne imiona, ale żeby nazwać kogoś "Widok Smalcu"?

O oprawie audiowizualnej tego anime jednak nie można powiedzieć jednego złego słowa. Projekty postaci nie dość, że są niezwykle oryginalne, to jeszcze naprawdę schludne, szczegółowe i przepiękne. Strasznie podoba mi się sposób, w jaki rysowane są w tym anime dziewczęta - delikatne, piękne i pełne wdzięku - prawidłowo. Fanki pięknych chłopców również będą miały na co popatrzeć, bowiem Sopp to iśćie niesamowity bishounen - do tego stopnia, że wygląda jak naprawdę piękna kobieta (co prowadzi do tego, że często za kobietę brany właśnie jest).
Projekty mechów prezentują się po prostu obłędnie. Nie dość, że wyglądają jak zakuci w fantastyczne pancerze rycerze, to jeszcze ich zbroje pełne są detali, cieniowania i innych różnorakich ozdób. Wygląd robotów bardzo kojarzy mi się swoją drogą z tymi z "Escaflowne" czy choćby "Heavy Metal L-Gaim". O ile mi wiadomo, to nad tą drugą serią nawet pracowała ta sama ekipa, która maczała swoje palce przy FSS.
Animacja jest płynna, bez zbytnich oszczędności czy chrupnięć. Szczerze powiedziawszy, pod względem animacji, anime to wypada o wiele lepiej, niż co poniektóre współczesne produkcje. Żal mi tylko trochę, że walka mechów w tym anime była trochu zbyt krótka, bowiem z nieskrywaną przyjemnością zobaczyłbym dużo więcej tak świetnie zanimowanych starć potężnych maszyn.
Muzyka jest wprost zachwycająca. Orchiestralne,  pełne epickości motywy idealnie wpasowują się w fantastyczny świat FSS. Motywy są na tyle dobre, że bardzo przyjemnie słucha się ich również poza samym anime. Głosy aktorów zaś brzmią świetnie i idealnie oddają charaktery bohaterów. Nikt nie brzmi sztucznie i wypowiedzi słucha się naprawdę przyjemnie.
 Przyznam, że największym szokiem był dla mnie głos Soppa. Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, kiedy widząc tak pięknie narysowaną postać spodziewałem się, iż będzie ona kobitą... a miast tego słyszę u niej głos młodzieńca.

Jak w ostatecznym rozrachunku zatem FSS wypada? Bardzo dużo zależy od tego, w jaki sposób podejdziemy do tego anime. Jeżeli traktować je tylko jako coś, co ma nam narobić smaku na mangę, to sprawdza się wyśmienicie, bowiem zdecydowanie zachęciło mnie do zapoznania się z pierwowzorem.
Jeżeli jednak traktujemy to jako samodzielny film, to jest już średnio. Bo o ile pod wzgledem oprawy audiowizualnej film jest cudowny, tak sporo traci przez nadmiar niedopowiedzeń.
Myślę jednak, że warto dać FSS szansę. Zwłaszcza, jeśli kręcą was klimaty mecha fantasy.
Typ Anime - OVA
Rok produkcji - 1989
Pełny Tytuł: „The Five Star Stories” (Five Star Monogatari)
 Reżyseria: Kazuo Yamazaki
Scenariusz: Akinori Endou
Muzyka: Tomoyuki Asakawa
Gatunek: Super Robot, Fantasy, Romans
Liczba Odcinków: 1
Studio: Sunrise
Ocena Recenzenta: 6.5/10
Screeny:(wybaczcie strzałeczki z reklam "Daily Motion". Nigdzie indziej tego anime nie udało mi się dopaść)







czwartek, 8 sierpnia 2013

Nastolatek na motorze kontra skorumpowana rzeczywistość - "Megazone 23: Part I" (1985)

Dziś przyjrzymy się kolejnej, dość ciekawej produkcji z lat 80tych. Produkcji, która przez co poniektórych uznawana jest za swoisty "Matrix" anime. Podobnie jak "Matrix" bowiem, porusza poniekąd tematykę wyboru rzeczywistości, w jakiej chce się żyć.
Oto przed państwem prawdziwa legenda, kultowa OVA która zapoczątkowała cały boom na OVA w 80's i niegdyś istny "Święty Graal" dla fanów anime -"Megazone 23: Part I"

Rok 1986. Tokio. Shogo Yahagi to typowy, zbuntowany nastolatek, który całe dnie spędza na wyścigach motocyklowych ze znajomymi. Pewnego dnia podczas popisywania się swoimi umiejętnościami jazdy na motorze, niemal potrąca piękną dziewczynę. Jak nietrudno się domyśleć, nasz bohater zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia i postanawia się do niej zbliżyć. Udaje mu się nawet zdobyć jej numer telefonu.
Później, tego samego dnia, Shogo spotyka się ze swoim przyjacielem Shinjim, który chce mu koniecznie pokazać coś naprawdę niezwykłego - bardzo nietypowy motocykl. Maszyna nie przypomina żadnego motoru, który Shogo kiedykolwiek w życiu widział. Co więcej, wygląda na to, że technologicznie jest dużo bardziej zaawansowana niż jakikolwiek inny pojazd. Nagle znikąd pojawia się grupa tajnych agentów. Ich zadaniem jest odzyskać nietypowy motocykl. Shinji każe Shogo zabrać maszynę i uciekać, sam jednak ginie z rąk tajemniczych napastników.
Shogo zdaje sobie sprawę, że uwikłał się w bardzo niebezpieczną sytuację. Nie ma zamiaru jednak stchórzyć i ukrywać się. Zamiast tego postanawia dowiedzieć się więcej na temat swojej nowej maszyny oraz ludzi, którym tak bardzo na niej zależy.
Prawda, którą w wyniku swego dochodzenia odkryje, okaże się dużo bardziej szokująca, niż mógłby to sobie wyobrażać i całkowicie odmieni sposób, w jaki postrzegał otaczającą go rzeczywistość.
Fabuła do najoryginalniejszych może i nie należy, jednak prowadzona jest w taki sposób, że potrafi zainteresować widza. Nic nie dzieje się tu ani za wolno, ani za szybko - rzekłbym, że w sam raz. Odpowiednio zbalansowane są sceny akcji oraz wątek fabularny, dzięki czemu nie odnosi się wrażenia, że któryś z tych elementów został potraktowany po macoszemu.
Coś, co mi się całkiem w "Megazone 23" spodobało to również fakt, że twórcy odważnie, ale z umiarem wykorzystują przewagę OVA nad seriami TV, jaką jest możliwość pokazania treści dla bardziej dojrzałych widzów. Oznacza to np. że będzie nam dane zobaczyć sceny seksu, jednak nie są one tak perwersyjne, żeby uczynić z tej serii sprośny hentai. Co więcej, nie są one wstawione tylko i wyłącznie dla fanserwisu, ale stanowią sensowny dodatek do relacji między bohaterami.
Seria dość dosadnie pokazuje też w pewnej scenie ciemną stronę showbiznesu, która bardzo często zostaje przemilczana w większości anime o idolkach, tancerkach itd.

Charaktery postaci nie są jakieś nazbyt skomplikowane, co nie oznacza również, że potraktowano je jakoś po macoszemu. Osobowości bohaterów, pomimo że bazują na znanych stereotypach, to nakreślone są dostatecznie wyraźnie, by zyskać sobie sympatię widza.
Warto wspomnieć również o tym, że w mieście, w którym toczy się akcja "Megazone 23" spotkać można najróżniejszych ludzi - zarówno tych przyjaznych, jak i ostatnie szumowiny. Dzięki temu, świat w którym dzieje się akcja tego anime nabiera większej autentyczności, podobnie jak i ludzie w nim żyjący.
Relacje między bohaterami nakreślono dość zgrabnie,  choć nie ukrywam, że chwilami odnosiłem lekkie wrażenie sztuczności. Z drugiej strony może to być po prostu kwestia tego, że po obejrzeniu tylu anime jestem dużo bardziej wyczulony na dopatrywanie się naciąganych zagrań w relacjach, a nie wina samego "Megazone".

Pod względem oprawy audiowizualnej "Megazone" prezentuje się po prostu rewelacyjnie. Fani "Macross" na pewno natychmiastowo dostrzegą tu podobieństwa w stylu rysunku. Za projekty postaci do "Megazone" odpowiada bowiem ten sam człowiek, który wykonał postacie w pierwszym "SDF", czy też "Gunbuster" - Mikimoto Haruhiko. Spodziewać się możemy zatem schludnych, przyjemnych dla oka projektów postaci, bardzo charakterystycznych dla lat 80tych.
Strasznie podobały mi się również projekty mecha. Garland (wspomniany "nietypowy motocykl) to taka Valkyria z Macrossa, z tymże miast w samolot, transformuje się w futurystyczny motor. Maszyny w "Megazone" pełne są detali, świetnego cieniowania, a ich design jest świetnie przemyślany, dzięki czemu ich transformacje nie wydają się nierealne. Rewelacja.
Na animacji też nie oszczędzano. Jest płynnie, kolorowo i bez nadmiernego powtarzania ujęć. Pod względem graficznym, "Megazone" to stanowczo produkt z wyższej półki.
A co można powiedzieć o muzyce? Jest równie rewelacyjna. "Megazone" podobnie jak "Macross" popisać się może naprawde sporą ilością świetnych utworów muzycznych, które idealnie wpasowują się w tło wydarzeń i na długo zapadają w pamięć. Takie kawałki jak "Senaka Goshi ni Sentimental", "Lonely Sunset", czy "Kaze no Lullaby" to idealny przykład muzyki z anime z lat 80tych - muzyki świetnej i do dziś niepowtarzalnej.
Głosy postaci dobrano prawidłowo, dzięki czemu każdy z bohaterów brzmi przekonująco i nie sprawia wrażenia pozbawionej emocji kukiełki. Aktorzy spisali się wyśmienicie i idealnie oddali charaktery każdej osoby, która w tym anime się pojawia.

"Megazone 23: Part I" to kawał udanej OVA z lat 80tych. Ma w sobie wszystko, co największe hity z tego okresu powinny mieć - dobre, ale nie przekombinowane postacie, świetny soundtrack, dopieszczoną animację i całkiem wciągającą historię. Na uznanie zasługuje również fakt, że twórcy nie bali się sięgnąć po dojrzalsze, chwilami dość kontrowersyjne tematy. Stanowczo warto dać tej serii szansę, nawet jeśli nie jesteście wielkimi fanami starych anime z gatunku science fiction. Choćby ze względu na fakt, iż jest to jedna z tych produkcji, które zdążyły już obrosnąć swoistą legendą wśród starszych fanów anime. Polecam gorąco!

Typ Anime - OVA
Rok produkcji - 1985
Pełny Tytuł: „Megazone 23: Part I”
 Reżyseria: Ishiguro Noburo
Scenariusz: Hiroyuki Hoshiyama
Muzyka: Hiroaki Serizawa, Shiro Sagisu
Gatunek: Real Robot, Science-Fiction, Thriller
Liczba Odcinków: 1
Studio: AIC
Ocena Recenzenta: 8/10

-Za muzykę w "Megazone 23" odpowiada dość legendarna postać - Shiro Sagisu. Młodszym fanom jegomość powinien być znany m.in za sprawą "Rebuild of Evangelion", czy "Bleach", do których skomponował muzykę.

-Pierwsza część Megazone miała już okazję wystąpić w "Super Robot Taisen" - pojawiła się w "Super Robot Taisen D" na konsolę Nintendo GameBoy Advance. Niestety, jak do tej pory był to jeden jedyny raz, kiedy MZ23 udało się trafić do tej sagi. Fani mają nadzieje, że pojawi się w którejś z nowszych odsłon.

-Warto by wspomnieć, dlaczego "Megazone 23" dorobił się niegdyś tytułu "Świętego Graala" dla starszych fanów. Otóż kiedyś o anime (zwłaszcza te naprawdę obskurne) było o wiele trudniej niż dzisiaj. Nie dało się ot tak wejść w internet i pobrać. Trzeba było umieć dobrze szukać po sklepach, konwentach itd kaset VHS (oryginalnych i spiraconych, a jakże). A jak się miało znajomego, który był w stanie poprzez odpowiednie wtyki załatwiać hiciory zza granicy to już wgl się szpanowało.
"Megazone 23" należał do właśnie tego typu serii, które cholernie trudno było skądkolwiek ściągnąć w dobrej jakości. Dopiero gdy ADV wydało go na DVD stał się on ogólnodostępny dla każdego.

Screeny: