piątek, 30 grudnia 2016

Magiczna przygoda w krainie wyobraźni - "Flip Flappers" (2016)

Dobiegający już końca sezon jesienny był naprawdę cholernie dobry. Dostaliśmy nie tylko wiele naprawdę udanych kontynuacji, ale też całkiem sporo zaskakująco oryginalnych i pomysłowych serii. Wspomnieć wystarczy takie tytuły jak "Brave Witches", "Yuri on Ice", "Hibike 2", czy też "Occultic;Nine". Wśród wszystkich tych bajek pojawiła się jednak jedna tak cudowna, że nie tylko z miejsca zmiotła całą swoją silną sezonową konkurencję, ale również okazała się absolutnie najlepszą produkcją całego roku. Mowa oczywiście o ślicznej, kolorowej i rozbudzającej dziecięcą wyobraźnię opowieści o dojrzewaniu - "Flip Flappers".

Cocona od zawsze miała problemy z podejmowaniem decyzji. Bez względu na to, czy dotyczyły one totalnych błahostek, czy też faktycznie kluczowych spraw, nieustannie nękały ją obawy, że popełni fatalny błąd, który wyrządzi nieodwracalne szkody w jej dalszym życiu. Wraz z rozpoczęciem edukacji w szkole średniej, decydowanie o przyszłości stało się dla niej jeszcze trudniejsze. Ciężko się jej jednak dziwić, w końcu jest to jeden z najważniejszych okresów w życiu dojrzewającego człowieka. To w jego trakcie podejmuje się w końcu większość decyzji dotyczących dalszej edukacji, czy też kariery zawodowej.
Pewnego dnia, w drodze do szkoły nasza bohaterka jest świadkiem niecodziennego zjawiska. Oto nad jej głową, na dziwacznej latającej desce surfingowej, przelatuje tajemnicze rude dziewczę... które zaraz potem zderza się z małym żółtym robotem i prawie wpada pod nadjeżdżający tramwaj, po czym rozpływa się w powietrzu. Z osłupienia Coconę wyrywa jej koleżanka z klasy i raźnym krokiem obie udają się na następną bimbę, mającą zawieźć je do szkoły.

W trakcie zajęć Cocona nieustannie ma wrażenie, że ktoś ją obserwuje. I faktycznie - kiedy podczas przerwy udaje się do znajdującej się na obrzeżach szkoły przestrzeni składzikowej, by w spokoju porozmyślać o wyborze przyszłej szkoły, spotyka... tę samą, rudą wariatkę, którą widziała wcześniej. Dziewczynka przedstawia się jako Papika i obwieszcza Coconie, że od bardzo, bardzo dawna na nią czekała i że chce ją zabrać w jakieś dziwne miejsce, którego nazwy nie pamięta. Sytuacja robi się jeszcze dziwniejsza, kiedy pojawia się jeszcze wcześniejszy żółty robot, który doprecyzowuje iż Papice chodzi o miejsce zwane "Pure Illusion"... po czym łapie obie dziewczynki i deskę Papiki, i wskakuje z nimi do olbrzymiej rury. Cocona nie ma nawet chwili, by dokładnie przeanalizować co się właśnie odwaliło, bo zdaje sobie sprawę, że znajduje się w jakiejś szalonej, mrugającej pierdyliarem kolorów przestrzeni. A na tym szokujących wydarzeń dla niej nie koniec. Chwilę potem wraz z Papiką i jej robotem trafia do dziwacznej, pokrytej wiecznym jadalnym śniegiem krainy, zamieszkanej przez olbrzymie śnieżne gąsienice ze świecącymi oczami. Tak oto zaczyna się jej wielka, niesamowita przygoda, podczas której wraz ze swoją nową towarzyszką będzie poszukiwać tajemniczych artefaktów zwanych "Fragmentami", zdolnych spełnić każde, najskrytsze nawet pragnienia.

Pierwszy odcinek "Flip Flappers" był chyba najbardziej zaskakującym, nieprzewidywalnym wprowadzeniem do historii, z jakim od lat miałem do czynienia. W trakcie jego oglądania przez cały czas byłem dokładnie tak samo skołowany, a jednocześnie zafascynowany kolejnymi wydarzeniami, co Cocona. Z każdym kolejnym wariackim twistem serwowanym przez twórców, w mojej głowie zaczynało się kłębić coraz więcej pytań. Kim właściwie jest Papika? Dlaczego wciągnęła Coconę w całe to szaleństwo? Czym jest "Pure Illusion"? O co chodzi z tymi wszystkimi fragmentami? Najlepsze w tym wszystkim jest to, że twórcy bynajmniej nie spieszą się z udzielaniem na te pytania odpowiedzi. Zamiast tego w bardzo pomysłowy i subtelny sposób podsuwają widzowi coraz to kolejne wskazówki, zmuszając go do kombinowania na własną rękę. I to nie tylko w pierwszym odcinku, ale przez praktycznie całą serię! "Flip Flappers" to jedna z tych nielicznych, wyjątkowych chińskich bajek, które świetnie rozumieją co to znaczy "Show don't tell". Twórcy miast kłapać tylko dziobami postaci, wolą operować przede wszystkim obrazem, by opowiedzieć swoją historię. Pamiętam nawet, że gdy seria wystartowała, to wielu Japończyków było totalnie skołowanych i zdziwionych, bo nie dostali tak bardzo typowego dla anime obfitego infodumpa. Takowe pojawiają się bardzo sporadycznie i dopiero w kilku ostatnich odcinkach serii, co zdecydowanie należy jej przyznać jako olbrzymi plus i jeden z wielu powodów, czyniących ją produkcją nad wyraz udaną i oryginalną.

Kolejną zaletą serialu jest to, jak świetnie miksuje on ze sobą mnóstwo pozornie sprzecznych rzeczy. Dużo prościej jest wymienić, elementy jakich gatunków się we "FliFla" nie pojawiają, niż napisać całą litanię tych, o które bajka zahacza. Znajdziemy tutaj dosłownie wszystko - magiczne dziewczęta; mroczne, napawające niepokojem domostwa rodem z najsłynniejszych hitów kina grozy; cyberpunkowe miasta i wielkie roboty; antropomorfizowane zwierzęta; tajemniczą sektę religijnych fanatyków, przypominającą ku klux klan; odziane w futurystyczne pancerze i najnowsze rodzaje uzbrojenia oddziały specjalne; czy też wizualizację ludzkiej psychiki w formie miniaturowego, pełnego swoich własnych tajemnic świata. Co więcej - "FliFla" nie idzie na łatwiznę i nie serwuje widzowi wszystkich tych elementów w taki sam sposób, jak robią to produkcje gdzie pojawiają się one normalnie. Zamiast tego świetnie się nimi zabawia, odbija je w krzywym zwierciadle i wywraca do góry nogami. Wszystko po to, aby jeszcze bardziej zszokować i zaciekawić widza, by uświadomić mu, że za każdym razem gdy już zdaje mu się, że przewidział jak dalej potoczą się wydarzenia, jest w wielkim błędzie. Ogromnie podobało mi się zwłaszcza niesamowicie niespodziewane, cholernie pomysłowe zagranie przeprowadzone przez twórców w finałowym odcinku. Niestety, aby dokładnie napisać wam o co chodzi musiałbym teraz całą bajkę zaspoilerować, a w przypadku tytułu tak niesamowitego, zachęcającego odbiorcę do snucia własnych domysłów i interpretacji, byłoby to po prostu niewybaczalną zbrodnią.

Kolejnym co niesamowicie kupiło mnie we "Flip Flappers" były fantastyczne, niezwykle pomysłowe, a chwilami nawet kosmicznie absurdalne nawiązania do innych tytułów. Moja wewnętrzna starociota ucieszyła się niesamowicie szczególnie z prześmiesznego, cholernie trafnego mrugnięcia w stronę mojego ukochanego "Brave Series". W jednym z epizodów pojawia się bowiem wielki robot o niezwykle karykaturalnych, sztywnych i kanciastych kształtach, do złudzenia przypominający stare zabawki produkowane przez firmę Takara. Ale nie martwcie się, "FliFla" nie nawiązuje tylko do takich obscure dla większości współczesnych widzów rzeczy. Oprócz tego zobaczycie tutaj także referencje do "Mad Maxa", "Sailor Moon", "Saint Seiya" i wielu, wielu innych mniej lub bardziej popularnych produkcji.

Niestety, choć "FliFla" robi tak wiele rzeczy dobrze, to jednak ma też kilka dość widocznych niedociągnięć. Choć cała intryga, na której opiera się fabuła serialu, jest bardzo ciekawa i rozbudowana, to jednak przez dość nieumiejętne gospodarowanie czasem twórcy musieli chwilami iść trochę za bardzo na skróty. Przez to nie wszystkie wątki zostały rozwinięte w satysfakcjonujący sposób. Zwłaszcza w ostatnich odcinkach serii potrafi rzucić się w oczy sporo zmarnowanych szans na lepsze domknięcie niektórych z nich. Ciężko się temu jednak dziwić, biorąc pod uwagę że "Flip Flappers" było reżyserskim debiutem. Odpowiedzialny zań Kiyotaki Oshiyama był do tej pory jedynie animatorem. "FliFla" było pierwszą produkcją, nad którą miał pełną kontrolę. Dodatkowo pod sam koniec serii odeszła główna pisarka scenariusza, co również miało wpływ na ostateczne zakończenie.
Wpadki te nie odbijają się co prawda jakoś niesamowicie negatywnie na fantastycznym całokształcie historii, ale jednak mogą troszeczkę rozczarować, zwłaszcza po tym, jak idealne były pierwsze 2/3 bajki.

Przejdźmy teraz do postaci, które są kolejną rzeczą czyniącą z "FliFla" tytuł tak bardzo godny polecenia. Na pierwszy plan wysuwają się zdecydowanie dwie urocze główne bohaterki - Cocona oraz Papika. Szczególnie ważna jest ta pierwsza, przez pryzmat której obserwujemy większość historii. "Flip Flappers" jest bowiem opowieścią o jej dojrzewaniu. Podczas wspólnych wypraw z Papiką, dziewczynka nie tylko przeżywa liczne zwariowane przygody i stawia czoła kolejnym niebezpieczeństwom. To zaledwie pretekst do tego, by pokazać jak stopniowo uczy się radzić sobie z różnymi problemami, akceptować samą siebie, czy też jak przebaczać najbliższym i kochać ich nawet wtedy, gdy zdarzy im się nas dotkliwie zranić. W końcu Cocona pokonuje również swoją największą słabość i zdobywa się na odwagę, by podejmować własne decyzje i ponosić ich konsekwencje. 
Papika zaś to na pierwszy rzut oka małe, naiwne i lekkomyślne dziecko z zaawansowanym ADHD. Niezwykle ciekawska świata, bez przerwy wszystko komentująca i zadająca infantylne pytania, ładująca się w coraz to kolejne tarapaty - wszędzie jej po prostu pełno. Z początku działa przez to Coconie strasznie na nerwy, jednak po kilku wspólnych przygodach obie dziewczynki zaczynają coraz lepiej się rozumieć i zawiązuje się między nimi głęboka przyjaźń. A kto wie, czy i nie coś więcej. Z biegiem historii dowiadujemy się także coraz więcej o przeszłości Papiki, w tym o bardzo nieprzyjemnym sekrecie, który wystawi przyjaźń jej i Cocony na niezwykle trudną próbę.
Kolejną świetną postacią jest Yayaka, przyjaciółka z dzieciństwa Cocony. Na ogół wyluzowana i kierująca się w życiu przede wszystkim zdrowym rozsądkiem, stanowi bardzo fajny kontrast dla roztrzepanej i szalonej Papiki, która pojawia się nagle znikąd i "kradnie" jej najbliższą przyjaciółkę. Podobnie jak i główna para bohaterek, również Yayaka szybko okazuje się być postacią o wiele bardziej skomplikowaną, niż na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać. Przez pierwszą część serii gra raczej rolę postaci pobocznej, ale stopniowo, z każdym kolejnym odcinkiem robi się coraz ważniejsza, aż w końcu w finałowych odcinkach jest już bohaterką nie mniej ważną, niż Cocona i Papika. Zalicza też równie, a może nawet bardziej, złożony rozwój charakteru, co panna niezdecydowana.

Pozostali bohaterowie już tak rozbudowani nie są, ale nadal nie w sposób odmówić im uroku i różnorodności. Każdy z nich ma swój własny, wyraźnie zarysowany charakter i rolę do odegrania. Najciekawszymi z nich są zdecydowanie tajemniczy szef Papiki - Dr. Salt - wspierający go w badaniach nad "Pure Illusion" szalony naukowiec bishounen - Hidaka - starsza koleżanka Cocony, pasjonująca się malarstwem - Iroha - czy też niesamowicie pocieszny robocik Bu-chan, który często jest źródłem wielu zabawnych akcji, jakie mają miejsce we "FliFla".  W dalszych epizodach serii pojawia się również jeszcze jedna, rzekomo ważna dla historii bohaterka, ale tutaj twórcy po raz kolejny bawią się schematami i grają na nosie widzowi. W wielu anime, pod sam koniec pojawia się znikąd często jakaś uber istotna postać, mająca być swoistym finałowym, lub też przedostatnim bossem etc. Ta z "FliFla" zaś, choć z początku na taką jest kreowana, ostatecznie okazuje się być kimś całkiem innym i nie robi absolutnie nic. Niektórym może się to wydać jakąś okropną wadą, ale jak dla mnie było to właśnie raczej kolejnym przykładem wyśmiewania utartych dla chińskich bajek zagrywek. A wielki zły boss, pociągający za sznurki zza sceny też jakby co jest, więc nie ma na co narzekać.

"Flip Flappers" deklasuje praktycznie wszystkie inne anime tego roku nie tylko pod względem świeżości historii i sposobu jej przedstawienia, czy też złożoności postaci. Miażdży je także, a może nawet przede wszystkim, w kwestii oprawy audiowizualnej. Seria jest niesamowicie kolorowa i bajkowa, pełna  cudownych, wyimaginowanych lokacji, silnie oddziałujących na wyobraźnię. Każda kolejna z odwiedzanych przez bohaterki "Pure Illusion" jest całkowicie inna od poprzedniej. Raz przyjdzie im przemierzać surrealistyczne, podlane sosem z LSD i nieustannie zmieniające kolory składowisko odpadów; następnie znajdą się na pustyni podobnej do tej z "Mad Maxa", gdzie królują napakowani bandyci i uwodzicielskie sukuby; potem odwiedzą napawającą niepokojem europejską szkołę dla dziewcząt, zamieszkaną przez równie przerażające, pozbawione twarzy i mówiące rozstrojonym głosem uczennice; innym razem znowuż trafią do przykrego, wyglądającego jak stare fotografie świata z przeszłości, gdzie będą musiały zmierzyć się ze swoimi lękami; potem odwiedzą jeszcze cyberpunkowe futurystyczne miasto, w którym wielkie roboty zmagają się z dziwacznymi potworami w rytm piosenek charakterystycznych dla mecha anime z okresu lat 70-tych; a także pozornie cichą i piękną polanę, która szybko zmienia się w wypraną z kolorów wizję jak z najgorszego koszmaru. Wszystkie te lokacje różnią się od siebie nie tylko pomysłem, ale nawet stylem rysunku czy też kolorystyką i oświetleniem. Wyraźnie widać, że inspiracją dla twórców było bardzo wiele rzeczy, poczynając od słynnych dzieł sztuki, przez najbardziej uznane tytuły z literatury światowej, na najpopularniejszych tworach popkultury kończąc. Niektóre z nich wyglądają jak coś żywcem wyrwanego z obrazów Salvadora Daliego albo Picassa, inne znowuż są przeraźliwie realistyczne, stanowiąc kontrast dla tych surrealistycznych, a zdarzają się też i takie przypominające lokacje wyciągnięte z całkiem innych anime. Odpowiedzialne za tła studio Pablo spisało się po prostu fenomenalnie, nadając każdej z lokacji jej własny, oryginalny i niepowtarzalny klimat.

Projekty postaci są bardzo urocze, kolorowe i zróżnicowane. Każdy z bohaterów ma jakiś szczególny dla siebie, wyrazisty element, odróżniający go od wszystkich pozostałych.Najważniejszym elementem designu każdego z nich są jednak niezwykle ekspresywne oczy. To, jak wiele postacie "FliFla" wyrażają za ich pomocą jest naprawdę niezwykłe. W zależności od rozgrywających się na ekranie wydarzeń odpowiednio się rozszerzają i zwężają, mętnieją, a nawet zmieniają kolory. Ale mało tego! Bohaterowie fantastycznie wyrażają też swoje emocje za pomocą niesamowitej po prostu mimiki i gestykulacji. Dawno nie widziałem tak bardzo ekspresywnych postaci, potrafiących przekazać tak dużo już samą mową ciała.
Niesamowicie podobały mi się także wszelkie kostiumy postaci, w szczególności te przywdziewane przez Papikę oraz Coconę podczas ich transformacji w magiczne dziewczęta. Nie tylko odwracają one całkowicie palety kolorów obu bohaterek, ale jeszcze w bardzo ciekawy sposób zabawiają się gradientami, w sugestywny sposób symulując za ich pomocą na przykład zakolanówki. Nie są to też w 100% czysto czarodziewczynkowe stroje, bo ocierają się także o power armor, za sprawą mechanicznych skrzydeł, czy też elementów uzbrojenia używanych przez obie bohaterki.

Na ogromną pochwałę zasługuje jednak przede wszystkim fenomenalna animacja. Dawno już nie widziałem serii telewizyjnej, która niemal przez cały czas trzymała tak wysoki poziom. Płynność oraz dynamiczność ruchów we "FliFla" są po prostu niesamowite. Sakuga wylewa się tutaj z ekranu w niemal każdej scenie, ujęcia są wykonane pod wieloma ciekawymi, dynamicznie zmieniającymi się kątami, a tzw. "impact frames", czy też ferie barw, pocisków, rozbłysków i eksplozji tylko to wszystko jeszcze uatrakcyjniają. Na szczególną pochwałę zasługują w szczególności odcinki trzeci oraz ósmy, które były absolutnymi arcydziełami, przy podziwianiu których człowiek ekscytował się tak bardzo, że nie był w stanie usiedzieć na krześle. A wiecie, co jest najlepsze? Że nie ma tu ani krzty animacji komputerowej. Wszyściuteńko jest zrobione metodami tradycyjnymi, ślicznie narysowane. Yoshinori Kanada byłby dumny. Wyraźnie widać, że animatorzy świetnie się bawili i włożyli we "FliFla" całych siebie. Do tego stopnia, że niektórym z nich zdarzało się nawet omdleć z wysiłku i natłoku pracy, co było nawet postowane na oficjalnym twitterze bajki. Bazowane 3hz. Jestem pełen szacunku i podziwu. Powinni oni być inspiracją i wzorem do naśladowania dla wszystkich tych studiów, które ułatwiają sobie życie i idą na skróty animując komputerowo. 

Muzyka we "FliFla" również jest cudowna. Skomponowana w pełni przez zespół TO-MAS, niesamowicie dobrze oddaje absurdalny, baśniowy, a momentami nawet oniryczny wręcz klimat produkcji. Fantastycznie podkreśla atmosferę każdej ze scen, zarówno tych po brzegi napakowanych akcją i eksplozjami, jak i tych dużo spokojniejszych, podczas których bohaterowie otwierają się przed sobą i widzami. Bardzo podobało mi się także, że w najważniejszych chwilach utwory nie zaczynają od razu grać najgłośniej jak się da, ale raczej stopniowo zyskują na sile. Genialne są także opening oraz ending. Ten pierwszy wykonany jest przez słynną, niezwykle utalentowaną ZAQ. "Serendipity" to szybka, rytmiczna, niesamowicie wpadająca w ucho piosenka, idealnie pasująca do szalonego anime, jakim jest "FliFla". Dodatkowo okraszona jest równie fenomenalną, efektowną i wywołującą opad szczęki animacją, pokazującą widzowi z jak fantastycznym tytułem ma do czynienia. Ending zaś, zatytułowany bardzo adekwatnie - "Flip Flap, Flip Flap" - to niesamowicie przyjemna, bajkowa piosenka, przywodząca na myśl utwory znane nam z czasów dzieciństwa. Oczarowała mnie również jej prześliczna, cudowna mimo swej prostoty animacja. Na dole ekranu poruszają się uproszczone, przeurocze, stylizowane na Jasia i Małgosię miniaturowe Papika i Cocona oraz ich pupile, czyli Bu-chan i przesłodki króliczek Uexkull. Króciutkie scenki przez nich odgrywane są absolutnie rozczulające. W pierwszej możemy zobaczyć Papikę pewnym krokiem idącą ku kolejnej przygodzie, podczas gdy za jej plecami, powolutku posuwa się zlękniona Cocona, rozglądając się na boki; zaraz potem widzimy jak zaniepokojona Cocona traci Papikę z oczu, a ta stroi sobie z niej żarty chowając się i wychylając co chwila zza pobliskiego drzewa; nastepna scenka przedstawia komicznie przerażoną, krzyczącą wniebogłosy Coconę oraz tarzającą się po ziemi ze śmiechu Papikę; a potem obie dziewczynki łapią się za rączki i ruszają wspólnie ku następnej przygodzie i tak dalej, i tak dalej. W tym samym czasie, po górze ekranu przesuwają się zaś przecudowne, kolorowe ilustracje, jakby żywcem wyciągnięte z najpiękniejszych książek dla dzieci. Po prostu magia!

Wspomnieć wypada jeszcze o grze aktorskiej, bo jest po prostu rewelacyjna. To, jak wiele serca aktorzy włożyli w każdą ze swoich postaci jest po prostu niesamowite. Fantastycznie udało im się odegrać każdą scenę, przekonująco oddać każdą, nawet najmniej wyczuwalną emocję swoich bohaterów. Słuchając wypowiadanych przez nich kwestii wyraźnie słychać, że świetnie się przy "Flip Flappers" bawili. Godne podziwu jest to tym bardziej, gdy zdamy sobie sprawę iż wielu z aktorów występujących we "FliFla" to wcale nie jacyś wielcy weterani przemysłu seiyuu, a dość nowe gwiazdy. Na szczególną pochwałę zasługują zwłaszcza Minami Takahashi oraz Mao Ichimichi, wcielające się w role Cocony oraz Papiki. Świetnie wypadł także Jun Fukushima w roli szalonego Hidaki oraz Ayaka Ohashi w roli cool Yayaki. Absolutnie rozbrajał mnie także wcielający się w Bu-chana Kazuyuki Okitsu. Wydawane przez niego dźwięki i zdawkowe komentarze małego robocika były po prostu genialne i stworzyły z niego niezapomnianą, niesamowicie łatwą do pokochania postać. 

"Flip Flappers" jest absolutnie cudowną serią. Nie jest to co prawda całkowicie pozbawione wad arcydzieło, ale jednak jak na debiut reżyserki prezentuje się po prostu fenomenalnie. Zachwyca praktycznie wszystkim, od ciekawej, baśniowej opowieści, przez przesympatyczne postacie, na fantastycznej oprawie audiowizualnej kończąc. Wyraźnie widać w nim ogromną kreatywność stojących zań ludzi i to, jak wiele miłości w projekt ten włożyli. Jak dla mnie bezkonkurencyjnie jest to najlepsza kreskówka nie tylko sezonu jesiennego, ale i całego roku. Gorąco i z całego serca polecam! Już dawno żadna bajka nie dostarczyła mi tyle frajdy i nie wciągnęła tak mocno do swojego magicznego świata.

Typ Anime - Seria Telewizyjna
Rok produkcji - 2016
Pełny Tytuł: „Flip Flappers”
 Reżyseria: Kiyotaka Oshiyama
Scenariusz: Kiyotaka Oshiyama, Sekine Ayumi
Muzyka: TO-MAS
Gatunek: Komedia, Akcja, Science - Fiction, Magical Girls, Horror, Fantasy, Super Robot, Yuri, Dramat, Psychologiczny
Liczba Odcinków: 13
Studio: 3Hz
Ocena Recenzenta: 9/10

Screeny:









2 komentarze:

  1. Muszę jeszcze obejrzeć, więc wybacz mi, ale przeczytam innym razem ;) Pozdrawiam
    Kusonoki Akane

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Więc... Zaczęłam oglądać i no nie wiem... Wcześniej myślałam, że będzie to dobry tytuł do zrecenzowania, ale jakoś nie potrafię się do niego przekonać. Oglądam te odcinki, dostrzegam tą bajkowość i totalne poddanie się wyobraźni przez twórcę, ale moją uwagę przykuwają też elementy, które nie do końca mi odpowiadają (dość symboliczne, ale jakoś burzą mi ten ogół produkcji). No i co chyba ma największe znaczenie - nie czuje się zainteresowana fabułą i nie potrafię znaleźć w sobie tej ochoty do dalszego oglądania. Zgadzam się z Twoim zdaniem odnośnie grafiki w 99% ;) Ten 1% odjęłam dlatego, iż na początku coś mi nie grało w poruszaniu się Cocony. Opening i ending bardzo mi się podobają, soundtrack również zasłużył sobie na dobre słowo komentarza, no ale nie. To chyba jednak nie jest anime dla mnie, przynajmniej nie teraz :)

      Usuń