piątek, 16 października 2015

Czarnoksiężnik awanturnik na tropie straszliwego smoka - "Majutsushi Orphen" (1998)


Jak wyobrażacie sobie postać czarnoksiężnika? Zapewne jest to sędziwy starzec w okolicach 80-tki, z dłuuuugaśną brodą i twarzą pokrytą licznymi zmarszczkami i kurzajkami. Jego nos jest szpiczasty, a ręce powinny mieć jak najdłuższe palce, zakończone równie długimi paznokciami. Ubiór jego składa się z długiej, brunatnej (lub granatowej przystrojonej w gwiazdki) togi oraz szpiczastej czapki. Bonusowe dodatki to gruba księga zaklęć w jednej ręce, oraz różdżka/kostur w drugiej. Czarnoksiężnik idealny!
Japończycy stwierdzili jednak, i całkiem słusznie, że taki wizerunek mistrza magii jest już zdrowo przereklamowany i postanowili go zmienić. Bohater omawianej dziś bajki nie jest sędziwym staruchem, ale młodym i przystojnym mężczyzną. Co więcej, od typowego czarnoksiężnika różni się także charakterem i podejściem do życia.

Poznajcie Orphena - młodego, utalentowanego, acz nieco leniwego czarnoksiężnika awanturnika. Nasz bohater podróżuje po świecie ścigając straszliwą bestię znaną jako "Bloody August". Ten olbrzymi smok terroryzuje każdą krainę w jakiej się pojawi i nikt nie jest w stanie go powstrzymać. Jedyną bronią zdolną go pokonać jest legendarny Miecz Baltanders. W poszukiwaniu tego potężnego artefaktu Orphen przybywa do miasta Totokanta, gdzie poznaje niejakiego Majica - młodego chłopca, który od zawsze marzył o zostaniu potężnym czarnoksiężnikiem. W zamian za możliwość zatrzymania się w należącej do jego ojca tawernie, nasz bohater zgadza się zostać jego mistrzem. Niedługo potem udaje im się zlokalizować legendarny Miecz Baltanders. Okazuje się być on w posiadaniu ślicznej, acz niezwykle rozkapryszonej dziewczyny - Cleao - która otrzymała go jako prezent od swojego ojca. Zanim Orphen zdąży jednak w ogóle spróbować przekonać dziewczę, by pozwoliło mu pożyczyć czarodziejski miecz, na mieścinę napada "Bloody August" i cała sytuacja się komplikuje. Jak się bowiem okazuje, monstrum jest tak naprawdę ukochaną Orphena, która przybrała tę szkaradną postać w wyniku nieudanego rytuału, a jedynym, co może przywrócić jej normalną postać, jest właśnie Miecz Baltanders...

"Majutsushi Orphen" nie jest jakimś niezwykle świeżym, czy też przełomowym anime. Serwuje raczej dość typową opowieść, jednak zaskakuje tym, w jak umiejętny robi to sposób. Twórcy bardzo zręcznie operują sztandarowymi dla gatunku wątkami oraz schematami, od czasu do czasu próbując nawet podejść do nich od nieco innej strony, dzięki czemu całość ogląda się naprawdę przyjemnie. Tak, seria jest przewidywalna i zdarzają się słabsze epizody, jednak nie są to tak straszne problemy, by całkowicie zniwelować to, co bajka robi dobrze. Przygody bohaterów są bowiem naprawdę fajne i wciągające. Samo zakończenie również wypada całkiem nieźle i zgrabnie domyka praktycznie wszystkie wątki, nie będąc równocześnie aż tak kliszowym, jak w wielu innych seriach. Humor i żarty zaś są faktycznie zabawne i polegają głównie na żartach sytuacyjnych oraz umiejętnie stosowanej grze słów. Dla miłośników bardziej typowego, slapstickowego humoru także coś się znajdzie.
Co do bohaterów - najlepiej wykreowaną postacią jest zdecydowanie Orphen, który nie dość że jak na czarnoksiężnika jest dość nietypowy, to jeszcze wyróżnia się całkiem fajną osobowością, która nie ogranicza się do jednej przerysowanej cechy. Dzięki temu bardzo szybko zyskuje sobie sympatię widza i sporo przyjemności sprawia obserwowanie, jak wchodzi w interakcję z innymi bohaterami. Całkiem fajnie prezentuje się również były mistrz bohatera - niejaki Childman - który okazuje się być całkiem innym człowiekiem, niż na początku jest nam sugerowane. Niestety jednak, pozostali bohaterowie to już raczej mocno stereotypowe ludziki. Majic to niewinny, niezdarny chłoptaś; Cleao to zakochana w głównym bohaterze złośnica; Dortin i Volkan zaś to typowy duet głuptaków, mający rozładowywać napięcie, coby seria nie zrobiła się za ciężka. Da się ich lubić, ale nikt z nich nie przechodzi żadnego poważniejszego rozwoju, co najwyżej pojawiają się u nich drobne zmiany w charakterze pod sam koniec serii.

Oprawa wizualna jest strasznie oszczędna, zwłaszcza gdy porównamy ją z innymi bajkami z tego okresu. Choć projekty postaci, zwłaszcza kobiecych, są bardzo szczegółowe i miłe dla oka (Cleao to jedna z najładniejszych 90's dziewczynek) tak już cała reszta wypada co najwyżej przeciętnie. W oczy rażą zwłaszcza kiepsko zanimowane walki - zaklęcia są słabo przedstawione i brak im efekciarstwa znanego choćby ze "Slayers" - oraz liczne statyczne ujęcia, w których poruszają się jedynie usta bohaterów. Bardzo często dochodzi też do sytuacji, gdzie przez dłuższy czas cały kadr zajmują twarze bohaterów, a tła zastępowane są przez całkowicie czarne plansze. Wszystko to kłuje w oczy tym bardziej, gdy człowiek przypomni sobie, jak dużo ładnych bajek pochodzi z tego roku - "All Purpose Cultural Cat Girl Nuku Nuku", "Initial D The First Stage", "Jin-Rou", "Outlaw Star", czy też "Serial Experiments Lain". Jedynym epizodem, który wykonany został na poziomie i do którego nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń to ostatni. Świetnie wyreżyserowany, cudnie zanimowany i obfitujący w wiele fajnych ujęć i efektów. Widać, że pochłonął większość budżetu bajki.
Bardzo dobrze prezentuje się jednak muzyka. Choć nie są to raczej utwory zapadające na długo w pamięć, to bardzo dobrze spełniają swoje zadanie, jakim jest budowanie klimatu oraz podkreślanie atmosfery rozgrywających się na ekranie wydarzeń. Pochwalić należy też fantastyczne openingi i endingi - skoczne, rytmiczne i niesamowicie wpadające w ucho. Zwłaszcza pierwszy opening - "Ai Just on my Love" - oraz drugi ending - "Doushiyo" - wryły mi się na stałe w pamięć i bardzo często przyłapuję się na nuceniu ich w drodze na uczelnię.
Gra aktorska wypada niestety dość średniawo. Jest kilka postaci, które brzmią świetnie i przekonująco, jak na przykład Orphen czy Cleao, ale znajdą się też takie, których głosy są po prostu okropne. Majic najlepszym przykładem - strasznie lubię wcielającą się w niego Minami Omi (Hoshino Ruri z "Martian Successor Nadesico", Yumizuka Satsuki z "Melty Blood") ale tutaj brzmi ona po prostu okropnie i masakrycznie kaleczy swym głosem uszy.

"Majutsushi Orphen" nie jest anime pozbawionym wad. Graficznie nie powala, a i większość postaci nie należy do specjalnie odkrywczych. Nadal jest to jednak całkiem sympatyczna bajka, którą przyjemnie ogląda się w odskoczni od czegoś ambitniejszego. Jeśli nie jesteście wybitnymi bajko-oglądaczami o niesamowicie wygórowanych wymaganiach i nie popadliście jeszcze w przesadny elityzm, to powinniście się na "Orphenie" całkiem dobrze bawić. Nie oczekujcie po nim tylko jakiejś super opowieści. Potraktujcie go po prostu jako fajną przygodówkę.


Typ Anime - Seria Telewizyjna
Rok produkcji - 1998
Pełny Tytuł: „Majutsushi Orphen” ("Sorcerous Stabber Orphen")
 Reżyseria: Hiroshi Watanabe
Scenariusz: Masashi Kubota, Mayori Sekijima
Muzyka: Hatake
Gatunek: Fantasy, Komedia, Dramat
Liczba Odcinków: 24
Studio: J.C. Staff
Ocena Recenzenta: 6/10

-Warto wspomnieć, że pomiędzy "Orphenem" a "Slayers" powstał cross-over w formie radiowego słuchowiska. Niestety, do tej pory nie został on przetłumaczony, a szkoda, bowiem spotkanie Orphena z Liną z pewnością musi być bombowe.

Screeny:








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz