czwartek, 28 września 2017

Mechaweeaboo w średniowiecznym fantasy - "Knight's & Magic" (2017)

"Isekai" nie jest niczym nowym w chińskich bajkach. Tytuły opowiadające o przeciętnym Japończyku, który w wyniku tajemniczego splotu wydarzeń trafia do alternatywnej rzeczywistości, przypominającej te znaną nam z powieści fantasy pojawiły się wśród skośnych kreskówek już we wczesnych latach 80-tych, kiedy to na ekrany telewizorów trafiło "Aura Battler Dunbine" Yoshiyukiego Tomino. Dopiero od kilku lat jednak, taki sposób zawiązania fabuły cieszy się tak niesamowitą popularnością, że nie tylko bazujące nań bajki zalewają z coraz większą intensywnością kolejne sezony, ale też został oficjalnie zbanowany na konkursach dla młodych skośnych powieściopisarzy. Dodatkowo nasilił się w tytułach tego typu - jeszcze bardziej niż w innych produkcjach - strasznie nielubiany przeze mnie zabieg robienia z głównego bohatera tak oczywistego, płytkiego self-inserta dla otaku, jak to tylko możliwe.
Gdy przeglądając zapowiedzi na - dobiegający końca już - sezon letni 2017 natknąłem się na "Knight's & Magic" byłem całkiem podekscytowany. Mecha fantasy to jedna z moich ulubionych odmian bajek z wielkimi robotami, która szczytową popularnością cieszyła się w latach 90-tych a potem odeszła niestety do lamusa. Dlatego też niezmiernie cieszy mnie każdy, choćby najmniejszy tytuł w tym nurcie, jaki dziś dostajemy. Kiedy jednak spojrzałem dalej i przeczytałem zarys fabularny "K&M", moja ekscytacja szybko minęła i natychmiast zapaliła mi się czerwona lampka - główny bohater to po raz kolejny self-insert? W dodatku tym razem mamy do czynienia z reinkarnowanym mangozjebem Garym Stu? Oooo nie, to nie może być dobre... i faktycznie, nie było... Ale po kolei.

Kurata to genialny programista pewnej poważnej japońskiej korporacji. Jest także zapalonym mecha otaku, który większość swojej pensji przeznacza na plastikowe modele swoich ulubionych robotów z chińskich bajek. Pewnego dnia wracając ze sklepu z nowym nabytkiem wpada pod koła samochodu i ginie. Zaraz potem odradza się w fantastycznym świecie jako mały Ernesti Echevalier, którego marzeniem jest zasiąść za sterami jednego z olbrzymich robotów nazywanych "Silhouette Knight". 

Chwila, moment, Goge - czemu ty na tę bajkę chcesz narzekać? Przecież jej bohater, nawet jeśli ma mniejszą kontrolę nad swoim hobby, to jednak zdaje się być pokrewną Tobie duszą. No i w dodatku to przecież mecha fantasy które tak bardzo uwielbiasz, więc w czym problem? Już tłumaczę. Zacznijmy od tego, że dawno nie widziałem serii tak hardo obrażającej inteligencję widza i mającej go za skończonego kretyna. Niemal nieustannie bije ona go ekspozycją po twarzy, tłumacząc mu jak małemu niedorozwiniętemu dziecku to, co mógł sam zaobserwować. Przykładowo, Ernesti opanowuje trudne zaklęcie i wszyscy są tym zaskoczeni, narratorka zaraz potem dowala, że "Ernesti opanował trudne zaklęcie i wszyscy byli tym zaskoczeni", potem sami bohaterowie mówią że "Ernesti opanował trudne zaklęcie i wszyscy byli tym zaskoczeni" i narratorka znowu powtarza jak to Ernesti zaskoczył wszystkich tym jak opanował to zaklęcie. No litości. Na tym moich problemów z tym tytułem jednak nie koniec. Świat przedstawiony wydaje się bardzo ciekawy - ma kilka różnych królestw i zamieszkany jest przez liczne fantastyczne rasy, takie jak bardzo nietypowe elfy czy też krasnoludy. Ale zapomnijcie o jego bardziej szczegółowym poznaniu. Twórcy wolą zamiast tego serwować nam wywody o zajebistości Ernestiego (o czym więcej za moment), szybciutko tylko przeskakując po wydarzeniach, które mogłyby ciekawie rozwinąć uniwersum. Raz na ruski rok narratorka tylko coś tam bąknie że "no i stało się to i tamto i miało taki i taki efekt". Chcieliście zobaczyć epickie bitwy między wojskami wielkich miotających magią maszyn? Dowiedzieć się więcej o bestiach, z którymi muszą się zmagać rycerze? Albo zagłębić się w relacje polityczne między poszczególnymi królestwami? Och jak mi przykro - musicie zadowolić się kilkoma niedbale skleconymi przez narratorkę zdaniami. Czym jest "Show, don't tell"? W efekcie po tych 10 odcinkach wiemy o świecie tylko tyle, że są sobie dwa królestwa i jedno przegrało z jakimiś tam złymi najeźdźcami, którzy teraz są głównymi złymi. A, i wspomniałem o tych nietypowych elfach prawda? No to o nich dowiecie się zaledwie tyle, że mieszkają sobie gdzieś tam za magiczną barierą i że są super ogarnięte w magii, ale to tyle, bo musimy się dalej masturbować do Ernestiego.
Skoro już o tym nieszczęsnym Ernestim mowa, to wypadałoby bardziej przybliżyć jego sylwetkę. Dobry Jezu, dawno nie widziałem tak okropnego Garego Stu i oczywistego self-inserta autora. Już pomijam, że to po raz n-ty reinkarnowany otaku, żeby apelować do tzw. życiowych przegrywów. Nie dość, że wszyscy z narratorką na czele nieustannie masturbują się do jego zajebistości, to jeszcze cały świat wokół niego jest totalnie ogłupiany i przedstawiany jako skończeni kretyni, nie potrafiący wpaść na najbardziej oczywiste rozwiązania. Absolutnie nikt przed protagiem nie pomyślał, że można zwiększyć wytrzymałość włókien splatając je? Nikt nie wpadł na to, że można robotowi doczepić drugą parę rąk, by mógł tam trzymać różdżki do miotania zaklęć? Zaprawieni w bojach rycerze zachowujący się nagle jak niekompetentni debile i panikujący w samym środku walki, żeby Ernesti mógł pokonać wroga i zgarnąć wszystkie laury? No ja przepraszam bardzo, ale ktoś tu sobie chyba leci w kulki. Strasznie drażniło mnie też to, z jak wszystko jest podawane Ernestiemu na tacy. Nie tylko okazuje się on być genialnym dzieckiem i opanowuje potężne zaklęcia dlatego, że w zeszłym życiu był programistą (wat) ale też niemal natychmiast staje się obiektem pożądania większości dziewcząt z akademii, opanowuje - podobno bardzo trudną - sztukę pilotowania wielkich robotów, czym zyskuje sobie respekt wśród najsłynniejszych rycerzy w krainie i jeszcze błyskawicznie staje się ulubieńcem króla Fremmevilli, który wyjawia mu sekrety budowania wielkich maszyn - które są jedna z najważniejszych i najpilniej strzeżonych tajemnic całego państwa - i przydziela własny zakon rycerzy i laboratorium pełne krasnoludzkich mechaników. No, ale oczywiście Ernie na każdym kroku podkreśla, jak to nie jest godzien takich zaszczytów i jak to czuje się nie w porządku prosząc o tak dużo etc. No i oczywiście ma totalnie wyrąbane na zaloty zakochanych w nim ślicznych dziewcząt, bo jakżeby inaczej. A i jeszcze potem własnymi rękami konstruuje wielkiego grorious nippon robota ze składanej tysiąc razy stali. W średniowiecznym fantasy.
Reszta bohaterów jest równie płytka, ale przynajmniej nie są już takimi Garymi Stu, bo jak wspomniałem kreskówka musi ich wszystkich totalnie ogłupić, by podkreślić wspaniałość Erniego. Znajdują się wśród nich przyjaźniące się z Ernestim od dziecka rodzeństwo Olter - luzacki Archid oraz urocza i zakochana w Ernim bez pamięci Ady; elitarny rycerz Edgar C.Blanche i zaprzyjaźnieni z nim  fechtmistrze - waleczny, ale potrafiący szybko stracić głowę i wpaść w panikę Dietrich Cunitz i piękna Helvi Oberg, która mogłaby być bardzo fajnie napisaną, silną postacią kobiecą, gdyby tylko Ernie nie kradł nieustannie czasu ekranowego. Mamy też oczywiście starego, doświadczonego mechanika krasnoluda - Davida - który jednak w porównaniu z Ernestim okazuje się być kompletnym debilem, nie potrafiącym wpaść na najbardziej oczywiste rozwiązania mogące zwiększyć skuteczność robotów. Potem do ekipy dołącza jeszcze książę Emrys, będący bardzo stereotypowym męskim mężczyzną i to w sumie cały jego charakter. Ale trzeba mu oddać to, że miał bardzo fajny krótki epizod sobie poświęcony, w którym stanął w szranki ze swym ojcem, celem zdecydowania kto dostanie ładniejszego robota. Którego oczywiście zaprojektował Ernesti, bo któżby inny.
O antagonistach można powiedzieć w sumie tylko tyle, że są. Praktycznie żaden z nich nie jest ciekawy i jadą na kliszach tak bardzo, że to aż przykre. Jedynym typkiem spod ciemnej gwiazdy, który jakoś bardziej się z tej szarej masy wyróżnia jest szurnięty naukowiec królestwa Zaloudek - Horacjusz Gojaal. Jego pyszny character acting i niesamowicie komiczny sposób wysławiania się sprawiają, że potrafi przynajmniej choć trochę rozśmieszyć i obserwuje się go z dużo większą przyjemnością, niż całą resztę.

Choć pod adresem mizernej fabuły i okropnych postaci K&M mogę pisać całe litanie zarzutów, to jednak o jego stronie technicznej mogę się już wypowiedzieć znacznie pochlebniej. Projekty postaci są bardzo ładne, szczegółowe i przyjemne dla oka. Szczególnie podobały mi się ich kostiumy, dobrze podkreślające rolę, jaką pełnią i z jakiego państwa pochodzą. Na zdecydowany plus również projekty maszyn, mocno przypominające mi olbrzymy z takich produkcji jak "Vision of Escaflowne", czy też "Panzer World Galient". Znalazło się tu nawet miejsce dla mechanicznych centaurów, które pojawiają się bardzo rzadko. Tła również bardzo przypadły mi do gustu - ogromne zamczyska, górskie szczyty, wąwozy, jaskinie, lasy, przestworza po których poruszają się olbrzymie latające okręty - wszystko to prezentuje się bardzo kolorowo i fantazyjnie i zdecydowanie jest na czym zawiesić oko.
Animacja w K&M również wypada bardzo solidnie. Brak w niej wyraźnych chrupnięć a i bardzo dobrze operuje efektami specjalnymi, by podkreślić siłę zaklęć, czy też starcia mechanicznych olbrzymów. Zaobserwowałem również kilka świetnych zabiegów animacyjnych, jak choćby nieśmiertelne "Brave Perspective" (którego ogółem w tym sezonie było bardzo dużo, tak swoją drogą). A i kompozycja poszczególnych kadrów całkiem niezła. Mam jednak dość poważny zarzut względem animacji komputerowej, w jakiej wykonano wielkie roboty. Choć same ich modele - wykonane przez absolutnie najlepsze, znające się na swoim fachu studio Orange - są bardzo wysokiej jakości, to jednak już ich animacja pozostawia sporo do życzenia. Zwłaszcza gdy zestawi się ją z tą znaną z innych tytułów, przy których Orange działało, jak choćby "Majestic Prince" czy "Fafner Exodus". W tamtych tytułach wyraźnie było czuć ciężar maszyn, każde ich uderzenie, a ich ruchy były bardzo naturalne. Roboty w K&M zaś, mimo że wyglądają jakby ważyły przynajmniej kilkadziesiąt do kilkuset ton, to ruszają się tak, jakby nie ważyły kompletnie nic. Absolutnie nie czuć też ciężaru mieczy czy maczug uderzających o tarcze. Momentami dość mocno rzuca się również w oczy klatkownie podczas ich ruchów. Generalnie nie jest to zatem najlepsza robota studia Orange.
Muzyka w K&M jest generalnie okej, choć bez rewelacji. Jak najbardziej da się jej słuchać i dobrze spełnia swoją rolę jaką jest podkreślanie atmosfery rozgrywających się na ekranie wydarzeń. Strasznie drażnił mnie jednak opening w wykonaniu fhany. Wciąż nie jestem w stanie pojąć, co ludzie w ich piosenkach widzą. Nie dość, że to tak generyczne współczesne skośne piosenki, jak to tylko możliwe, to jeszcze wokalistka jęczy i uderza w tak nieprzyjemne dla ucha tony, że człowiek aż się krzywi. Dokładnie tak samo jest w przypadku openingu K&M, który jeszcze na domiar złego okraszony jest tak generyczną animacją, jak to tylko możliwe, odhaczającą kolejne oczka na liście "Typowy Opening Anime". Ale pochwalić muszę bardzo fajny zabieg, który od razu przywiódł mi na myśl świetnego Layznera z lat 80-tych. Podobnie jak w nim, opening K&M przerywany jest na krótką chwilę najważniejszymi przebłyskami z odcinka i okraszony jest efektami dźwiękowymi wydawanymi przez maszyny. Co do endingu, to muzycznie jest on nieco lepszy niż opening - ot taki przyjemny, typowy j-popik. Jego animacja jest jednak jeszcze bardziej leniwa, niż ta z openingu i ogranicza się po prostu do biegnącej przed siebie bohaterki i dołączających do niej kolejno mechów.
Obsada "Knight's & Magic" obfituje w wiele znanych i lubianych nazwisk z japońskiego przemysłu głosowego. Usłyszymy tutaj takie osobistości jak m.in Rie Takahashi (Megumin z "Konosuba", Miki z"Gakkou Gurashi!"), Inoue Kikuko (Belldandy z "Ah My Goddess!", Grace z "Macross Frontier"), Yuuichi Nakamura (Alto z "Macross Frontier", Graham z "Gundam 00") Ayaka Ohashi (Momoka z "Sabage-bu!", Uzuki z "Idolm@ster!"), czy też Daisuke Ono (Shizuo z "Durarara!!", Jotaro z "JoJo's Bizzare Adventure").

"Knight's & Magic" to okropnie słaby show, traktujący widza jak skończonego debila. Zamiast skupić się na rozwijaniu ciekawego świata przedstawionego czy też opowiadaniu sensownej historii woli nieustannie tłuc widza po twarzy biedaekspozycją i serwować mu sceny zbiorowej masturbacji do wspaniałości głównego bohatera. Ratowane jest w sumie tylko i wyłącznie przez solidną, choć nie idealną stronę techniczną. Osobiście odradzam - są o wiele lepsze serie mecha fantasy, nie uważające odbiorcy za niekompetentnego idiotę i nie ogłupiające całego świata, celem wywindowania protagonisty na nieomylnego zajebistego zbawcę wszechświata. Jeśli szukacie dobrej serii z magicznymi robotami, to zdecydowanie lepiej jest sięgnąć po kultowe "Vision of Escalfowne", czy też wspomniane na początku tekstu "Aura Battler Dunbine".

Typ Anime - Seria Telewizyjna
Rok produkcji - 2017
Pełny Tytuł: „Knight's & Magic”
 Reżyseria: Yuusuke Yamamoto
Scenariusz: Noboru Kimura
Muzyka: Masato Kouda
Gatunek: Super Robot, Fantasy, Akcja
Liczba Odcinków: 13
Studio: 8bit
Ocena Recenzenta: 3/10

Screeny:








4 komentarze:

  1. mnie w tego typu anime zadziwia zwłaszcza jeden fakt dlaczego nikt się nie orientuje że z dzieciakiem jest coś nie tak skąd on wie to czy tamto itp mamy w tych światach magów serio żaden nie ma żadnego artefaktu który by powiedział nasz przedszkolak może ma 6 lat ale jego duch dusza jest dużo starsza :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, tego typu dziury fabularne i niekompetencja w kreowaniu świata też są nad wyraz zabawne. Podobnie śmieszyło mnie choćby to co odwaliło się w Plastic Memories, gdzie w super zaawansowanym technologicznie, futurystycznym świecie, gdzie androidy są tak super dobrze skonstruowane, że niczym nie różnią się od ludzi, nikt jakimś cudem nie wynalazł sposobu, żeby zapobiec ich psuciu się i zmienianiu w mordercze maszyny gdy skończy im się czas...

      Usuń
  2. Choć Ran odradzał mi zobaczenie tego anime i strasznie na nie narzekał. Sama postanowiłam zobaczyć o co tyle "hałasu", dość szybko zrozumiałam dlaczego ta seria jest taka płytka. .___.
    Anime zobaczyłam do końca choć ciężko było przebrnąć przez tą fabułę, której w sumie nie było. Przez cały czas trwania serii liczyłam na to, że chociaż raz Ernesti dostanie solidnie po dupie, ale niestety się tego nie doczekałam. :/
    Tytuł ten chyba można zaliczyć do najgorszych anime z gatunku mecha Fantasy, w sumie to jedyna rzecz jaka spodobała mi się w tej serii to bardzo ładne projekty postaci i maszyn.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. K&M potrafiło być nawet fun, kiedy roboty się ze sobą tłukły. Szkoda ino, że tylko i wyłącznie wtedy, a zaraz potem dostawaliśmy kolejne godziny wykładów o zajebistości Ernestiego

      No, roboty były naprawdę super. Mam szczere nadzieje że oprócz tych dwóch zapowiedzianych Robot Damashii doczekamy się jeszcze kilku figurek i model kitów

      Usuń