poniedziałek, 21 kwietnia 2014

O tym jak to czarodziejskie wojowniczki, w ogromnych robotach fantastyczny świat ratowały - "Magic Knight Rayearth"(1994)

Jak już zapewne wiecie, moim zboczeniem zawodowym są ogromne maszyny maści wszelakiej. Niezmiernie fascynują mnie zwłaszcza te magiczne, bowiem, jak nie raz już wspominałem, niezwykle pasjonuje mnie fakt, że dwa tak sprzeczne ze sobą gatunki, jakimi są mecha i fantasy, tak świetnie ze sobą współgrają. 
Ci, co na Pyrkonie, na moim panelu w tym roku byli, mieli okazję posłuchać o kilku ciekawszych seriach z tego gatunku. Większość przytoczonych wtedy przeze mnie tytułów recenzji na blogu tym już się dawno doczekało. Wśród nich pojawiła się jednak produkcja, o której chciałem wspomnieć już wieki temu, jednak z bliżej nieokreślonych powodów (dobra, dobra, wiemy że to przez moje zapominalstwo/lenistwo/studia) jeszcze tego nie zrobiłem. Wypada to zatem nadrobić, tym bardziej, iż jest to swoista już klasyka gatunku.
Za co się dziś bierzemy? Za "Magic Knight Rayearth", polskiemu widzowi znane lepiej pod tytułem "Wojowniczki z Krainy Marzeń".

Hikaru, Umi i Fuu to trzy nie wyróżniające się raczej niczym niezwykłym dziewczęta. Hikaru to typowa chłopczyca, Umi to dystyngowana pannica, Fuu zaś to inteligentna i dobrze wychowana meganekko (dziewczę w dużych okularach). Typowy zestaw? Typowy zestaw.
Nasze trzy bohaterki poznajemy kiedy akurat są na szkolnej wycieczce do Tokyo Tower. W pewnym momencie słyszą one głos błagający je o pomoc, chwilę potem zaś, za pomocą tajemniczego zaklęcia, przeniesione zostają do fantastycznej krainy zwanej "Cephiro", w której najpotężniejszą siłą są ludzkie marzenia oraz wola. Nasze bohaterki oczywiście są niezwykle skołowane i trudno im się w sumie dziwić, bo kto z nas by nie był, gdyby spotkało go coś takiego? Z pomocą panienkom przychodzi potężny arcymag o imieniu Clef. Wyjaśnia on im, iż są legendarnymi "Magicznymi Rycerzami" i wedle prastarej legendy mają być zbawieniem dla umierającej powoli krainy Cephiro. Ich zadaniem jest przebudzić trzy potężne bóstwa i wraz z ich pomocą uratować więzioną przez Arcykapłana Zagato piękną księżniczkę Emeraude, która to jest "Filarem" i władczynią całego Cephiro. By nasze bohaterki mogły sprostać temu ciężkiemu zadaniu, Clef postanawia nauczyć je władać magią. Każda z nich otrzymuje magiczną zbroję oraz jedno zaklęcie odpowiadające przypisanemu jej żywiołowi - Hikaru władać będzie ogniem, Umi wodą, Fuu zaś wiatrem. Niestety, nim Clef zdąży dokładnie objaśnić naszym bohaterkom, jak mają się tą magią posługiwać i gdzie dokładnie wspomniane bóstwa znajdą, nasza gromadka napadnięta zostaje przez służącą Zagato wiedźmę - Alcyone. W wyniku takiego obrotu spraw, Clef czem prędzej przyzywa ogromnego Gryfa, każe dziewczętom szybko na niego wsiadać i wysyła je na poszukiwania utalentowanej kowalki - Presii - która to pomoże im zostać pełnoprawnymi Magicznymi Rycerzami. Dziewczęta ruszają zatem w drogę, a Clef staje do walki z Alcyone. Jak dalej potoczą się losy naszych bohaterów? By się tego dowiedzieć, będziecie musieli obejrzeć to anime.

Przyznam się, że do "Rayeartha" mam naprawdę spory sentyment. Był to bowiem pierwszy mój chyba serial z gatunku Mecha Fantasy. Pamiętam że jako dzieciak byłem iście oczarowany fantastycznym światem Cephiro - ogromną, fantastyczną krainą, zamieszkaną przez róznorakie ciekawe stwory oraz postacie, a dodatkowo posiadającą własne mity i legendy. Czy teraz, gdy jestem już "starym koniem" nadal wywiera on na mnie takie samo wrażenie? Powiem szczerze, że... tak. Cephiro jest bowiem naprawdę ciekawie skonstruowanym uniwersum, przedstawionym w nie mniej intrygujący sposób i zaciekawić może zarówno dzieciaka jak i starszego widza. 
Gorzej trochę wypada sama fabuła. Nie chodzi mi tu o to, że jest kiepska - bynajmniej, historia ukazana w "Magic Knight Rayearth" to naprawdę kawał ciekawej opowieści, obfitującej dodatkowo w liczne zwroty akcji... gorzej, że twórcom nie do końca udało się ją rozplanować. O ile początkowo bowiem historia rozwija się całkiem ciekawie i serwuje nam odpowiednią dawkę akcji i informacji, tak w pewnym momencie zaczyna się koszmarnie dłużyć i nie zaskakuje raczej niczym szczególnym. Dopiero w późniejszych epizodach znowu zaczyna się dziać coś ciekawego. Jest to dość spory problem, zwłaszcza, że cierpią nań oba sezony (choć w drugim jest to nieco mniej zauważalne).
Niezmiernie ciekawie prezentują się jednak postacie. Na pierwszy rzut oka  bohaterowie wydają się być stereotypowi i niezwykle prości do zaszufladkowania. Bardzo szybko jednak seria uświadamia nam, jak pozory mogą mylić oraz że "Ci źli" nie zawsze tak bardzo źli faktycznie są. Tak, moi drodzy - w "Magic Knight Rayearth" jak się okazuje szufladkowanie postaci jest czynnością bezsensowną, bowiem seria nie raz i nie dwa zaskoczy nas złożonością charakterów każdej z nich. Ba, dojdzie nawet do takich sytuacji, w których niektóre postacie zmienią stronę, po której walczą.
Bardzo podoba mi się również fakt, że twórcom udało się w umiejętny i przekonujący sposób przedstawić rozwój bohaterów. Nikt nie zmienia się tu ot tak, bez najmniejszego powodu. Bohaterowie zmieniają się stopniowo, pod wpływem kolejnych doświadczeń, poznanych osób, stoczonych bitew itd. Dzięki temu postacie w anime tym występujące sprawiają wrażenie prawdziwych osób, a nie tylko prostych, rysunkowych kukiełek, którym ktoś z góry już narzucił stereotypowy charakter.

Kiepsko niestety prezentuje się graficzna strona serialu. O ile projekty postaci są schludne (choć chwilami niektore ich proporcje są dziwaczne), cukierkowe i miłe dla oka; mechy wyglądają niesamowicie i majestatycznie; tła zaś pełne są barw i detali, tak animacja już kuleje hardo. Ja rozumiem, że małe dziewczynki, do których głównie serial ten jest kierowany, wielkich wymagań nie mają, no ale kurde... Postacie ruszają się chwilami bardzo nienaturalnie, mają zniekształcone twarze (i nie mówię tu o występującym w serii stylu "Super Deformed), stojąc w miejscu telepią się niemiłosiernie, chwilami z bliżej nieokreślonych przyczyn się klonują... Najładniej wyglądają momenty, które animował Masami Obari (słynny animator znany z prac przy wielu hitowych mecha anime) - tylko w nich animacja prezentuje wysoki lub choć przyzwoity poziom.
Złego słowa powiedzieć jednak nie mogę o muzyce. Jest niezwykle klimatyczna i czuć w niej wyraźnie magię lat 90tych. Bardzo dobrze wypadają także openingi i endingi - są to bardzo przyjemne i rytmiczne piosenki, które błyskawicznie wpadają w ucho i nie raz przyłapałem się na nuceniu ich. Zwłaszcza pierwszy opening, zatytułowany "Yuzurenai Negai" jest już można rzec piosenką w fandomie (także i naszym) kultową i jeśli ktoś jej nie zna, to powinien się ze wstydu schować.
Świetną robotę odwalają także aktorzy użyczający głosów bohaterom. Brzmią przekonująco, potrafią odpowiednio oddać emocje swych postaci i słucha się ich z nieskrywaną naprawdę przyjemnością. Swoją drogą, rozbawił mnie fakt, iż księżniczce Emeraude głosu udziela Megumi Ogata, która winna być fanom mecha anime znana m.in z roli Shinjiego z "Neon Genesis Evangelion".

Czy "Rayearth" jest produkcją godną polecenia? Uważam, że tak. Posiada ciekawą, aczkolwiek trochę źle rozplanowaną historię; ogromny i skomplikowany świat; przesympatyczne, w dodatku trudne do jednoznacznego zaszufladkowania postacie oraz śliczną muzykę. Kuleje jednak niesamowicie animacja, co z całą pewnością nie spodoba się zwłaszcza młodszym fanom, którzy z serialami telewizyjnymi z lat 90tych okazji obcować nie mieli.
Warto dać tej serii szansę. Choćby ze względu na to, iż zaliczana jest do klasyki gatunku oraz nadal ma w Polsce swoich wiernych fanów. No i bądź co bądź, jest to jedna z pierwszych, bardziej przyjaznych młodszemu widzowi produkcji CLAMPa - fani powinni obejrzeć obowiązkowo.

Typ Anime - Seria Telewizyjna
Rok produkcji - 1994
Pełny Tytuł: „Magic Knight Rayearth” ("Mahou Kishi Rayearth"/"Wojowniczki z Krainy Marzeń")
 Reżyseria: Toshihiro Hirano, Masami Obari
Scenariusz:  Keiko Maruo, Nanase Ohkawa, Osamu Nakamura
Muzyka: Hayato Matsuo
Gatunek: Super Robot, Fantasy, Shoujo
Liczba Odcinków: 49
Studio: TMS Entertainment
Ocena Recenzenta: 7/10

-Rayearth jest pierwszą animowaną serią, w której gości przesympatyczny stworek zwany "Mokona" - maskotka CLAMP

-Przy projektowaniu i animowaniu mechów pomagał wspomniany już Masami Obari, znany z prac przy takich seriach jak choćby "Metal Armor Dragonar", "Super Robot Taisen", "Tatakae! Iczer-1", czy też "Dancouga Nova".

-Pojawiająca się w drugim sezonie bohaterka imieniem Nova to... niewykorzystany projekt postaci dla innej serii reżyserowanej przez Hirano - "Iczer". Dlatego też niezmiernie przypomina ona znaną z "Adventure! Iczer-3" (znane też jako "Iczer Reborn")  Atross. Jakby tego było mało, podobnie jak Atross walczy podwójnym laserowym mieczem. Nadal mało podobieństw? Podobnie jak Iczerki pilotuje ona wielkiego robota. Jeszcze wam mało? Nova jest bardzo ściśle powiązana z Hikaru, na dokładnie takiej samej zasadzie, jak powiązane ze sobą były Atross i Iczer-3.

-W eroge zatytułowanym "Season of the Sakura", wydanym w roku 1996 na MS-DOS pojawiają się trzy bohaterki łudząco podobne do Hikaru, Umi i Fuu. Przemalowano im jedynie włosy i mundurki.

-Powstała także seria OVA pod tym samym tytułem co TV. Podobnie jak "Adeu's Legend" czy też film "Escaflowne" przedstawia ona odmienną od serii telewizyjnej historię, wykorzystując jednak te same postacie.

-Seria jest dość lubiana na /m/. Ba, między fanami toczą się bardzo często minibójki o to, która bohaterka jest najlepsza. Prym wiedzie zdecydowanie Fuu.

Screeny:








2 komentarze:

  1. Wojowniczki! Moje dzieciństwo! <333
    Szkoda, że nikt u nas nie pokusił się o wydanie mangi w czasach, gdy emitowano tę serię i była w miarę popularna.
    Stary, dobry Clamp, który uwielbiał przesadzać z wielkością oczu. <3 hah A proporcje... no cóż... to już chyba akurat ich wizytówka. xD
    Seria to faktycznie swojego rodzaju klasyk, bo o ile w tematyce mecha jakoś specjalnie nie siedzę to słyszałam, że rozwiązanie czarodziejka z księżyca + mecha na ten moment było dosyć innowacyjne.
    Oba openingi takie piękne, och, aż chce się rewatchować. ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje także~! Można rzec, że Rayearth (i Escaflowne) są powodem, dla którego dzisiaj tak bardzo jarają mnie czarodziejskie maszyny. Ba, było to chyba nawet pierwsze znane mi anime, przy którym działał coś niezmiernie lubiany przeze mnie Obari (nie kojarzę czy wcześniej cokolwiek od tego jegomościa w Polsce mieliśmy).
      No właśnie też się dziwię, że mangi nam nie wydano. Wydali nam Slayers, wydali nam Dragon Balla... a Rayeartha ominęli... w sumie tak samo Saint Seiya, a szkoda wielka.
      Ja wiem, że szczudłonogi to już tradycja dla CLAMPa, ale chwilami po prostu komicznie to wyglądało, gdy w jednej scenie postać wygląda normalnie, a kilka sekund później rośnie do nienaturalnych rozmiarów.

      Rozwiązanie to dalej jest niezwykle ciekawe i innowacyjne, bo nie wykorzystano jeszcze w 100% jego potencjału. Aż szkoda, że obecnie mało tego typu serii nam wydają... ostatni tytuł z tego gatunku, jaki się ostatnio ukazał, to chyba "Nobunaga The Fool", który zaczął się fajnie, ale obecnie zaczyna lecieć coraz bardziej w dół.

      Usuń