wtorek, 5 maja 2015

Miasto wieczną mgłą spowite... - "Kaiketsu Jouki Tanteidan" (1998)

Jeśli ktoś by mnie spytał, jaka jest moja ulubiona chińska bajka, bez dłuższego zastanowienia odpowiedziałbym, że "The Big O". Jest to bowiem tytuł ze świetną historią, wyrazistymi bohaterami, przepiękną oprawą audiowizualną oraz bardzo nietuzinkowymi, jak na anime, wątkami oraz klimatem. Można rzec, że jest to tytuł jedyny w swoim rodzaju i ze świecą szukać czegokolwiek doń podobnego. Trudno się zatem dziwić, że kiedy ostatnio przekopując czeluści internetu natknąłem się na tytuł "Steam Detectives", który przedstawiany był jako drugie "The Big O" nie namyślałem się długo i natychmiastowo go pobrałem. Przygotowałem sobie dobre winko, trochę ciasta i zasiadłem do seansu oczekując mnóstwa świetnej rozrywki... No i niestety hardo się zawiodłem.

Akcja anime rozgrywa się w przypominającym Londyn "Steam City". Ponieważ jedynym źródłem energii, jakie udało się znaleźć na jego terenie jest węgiel, wszystkie tamtejsze urządzenia zasilane są silnikiem parowym. W wyniku tego, całe miasto spowite jest wieczną mgłą, z której bardzo chętnie korzystają maści wszelkiej przestępcy. Co noc wychodzą oni ze swych kryjówek i terroryzują mieszkańców, pozostając nieuchwytnymi. Do czasu, aż na scenę wkracza niejaki Narutaki - syn słynnej pary detektywów, chroniących niegdyś Steam City. Z pomocą swej wiernej asystentki - pielęgniarki Ling Ling - wielofunkcyjnego pistoletu oraz potężnego robota imieniem "Goriki" nasz bohater ze wszystkich sił będzie starał się chronić swe ukochane miasto i jego mieszkańców przed zagrażającymi im zbrodniarzami.

Okej, póki co wszystko wydaje się być w porządku - mamy ciekawy pomysł na historię oraz świetny, nietuzinkowy setting. W czym tkwi zatem szkopuł? Zacznijmy od tego, że sposób prowadzenia historii jest beznadziejny. Utrzymana jest ona bowiem w formacie mocno epizodycznym. Każdy z odcinków stanowi oddzielną, zamkniętą całość, luźno powiązaną z innymi epizodami. I nie byłoby to może problemem (wszakże wyśmienity "Cowboy Bebop" również był przedstawiony w taki sposób), gdyby nie fakt że większość tych epizodów jest strasznie nudna i przewidywalna. Dalej - wyraźnie widać, że twórcy chcieli wpleść w tę epizodyczną opowiastkę jakiś jeden, większy wątek, który by to wszystko jakoś połączył. Niestety, to też im nie wyszło. Biedne elementy układanki, rzucane tu i ówdzie prawie wcale się ze sobą nie łączą i wprawiają tylko widza w zakłopotanie. Dopiero ostatnie cztery odcinki są w miarę spójne i sensowne oraz serwują nam naprawdę ciekawą i emocjonującą potyczkę. W wyniku tego wszystkiego dostajemy serię, której oglądanie jest straszną mędorgą, co bardzo skutecznie odbiera chęć do poznawania dalszej historii. A szkoda wielka, bo jak wspomniałem, sam setting jest cholernie oryginalny i daje potencjał na naprawdę ciekawą opowieść.
No dobrze, ale może z postaciami jest lepiej? Zapomnijcie. Praktycznie wszyscy bohaterowie są nudni i generyczni i nie przechodzą żadnego rozwoju. A jeśli już, to jest on tak wymuszony i niczym nieuzasadniony, że człowiek unosi brew z niedowierzania. Tutaj sytuację ratują jednak czarne charaktery. Większość z nich jest cholernie sympatyczna, a co więcej, każdy z nich ma swoje powody, które popychają go do popełniania zbrodni. Najciekawszymi antagonistami są zdecydowanie Le Bled oraz Machine Baron. Ten pierwszy to inteligenty i przebiegły rywal Narutakiego, wprowadzający swoimi diabolicznymi pomysłami nieco różnorodności do serii. Ma też niezwykle ciekawą historię, którą dane jest nam poznać właśnie we wspomnianych najlepszych finałowych odcinkach. Machine Baron zaś to niezwykle ekscentryczny i pozytywnie szurnięty geniusz, zakochany bez pamięci we wszystkim co mechaniczne - zwłaszcza w Gorikim, którego darzy tak silnym uczuciem, że co rusz obmyśla coraz to kolejne szalone plany, jak podkraść go Narutakiemu. Dzięki temu wprowadza swoją osobą do serii mnóstwo śmiechu i wszystkie odcinki z jego udziałem ogląda się z ogromną przyjemnością. Ba, śmiem stwierdzić nawet, że serial byłby o niebo lepszy, gdyby był w całości poświęcony jego durnowatym wygłupom i nieudolnym próbom zdobycia Gorikiego.

Oprawa graficzna wypada niestety dość miernie. Jedyne, co naprawdę zasługuje na pochwałę to świetny dobór świateł i kolorów, świetnie podkreślających klimat nocnego miasta, czy też szczegółowe i zróżnicowane tła. Chociaż, w sumie to jeszcze projekty robotów mi się podobały - duże, ociężałe maszyny natychmiast skojarzyły mi się z takimi olbrzymami jak Giant Robo, Tetsujin-28 czy też Big O. Cała reszta jest już paskudna. Zwłaszcza projekty postaci kobiecych odrzucają. Kanciaste kształty, duże szpiczaste nosy i wyglądające jak przerysowane z podręczników do mangi gały, opatrzone dodatkowo paskudnie odstającymi rzęsami. Takim dziwolągom ciężko się jednak dziwić, biorąc pod uwagę że odpowiada za nie Kia Asamiya ("Silent Mobius", manga "Nadesico"), znany ze swoich pokracznych dziewczynek. 
Jakby jednak projekty postaci nie były dość odstraszające, to raczeni jesteśmy jeszcze biedną i oszczędną animacją. Statycznych oraz powtarzanych ujęć jest tu istne zatrzęsienie, a na domiar złego dopatrzeć się można licznych wtop w animacji, takich jak choćby złe rozmieszczenie postaci na kadrze (postać, która powinna stać w tle, znajduje się na przedzie), zdeformowane modele bohaterów czy też cholernie nienaturalne ruchy.
Muzyka jest przeciętna. O ile same utwory brzmią całkiem okej, tak są całkowicie niedopasowane do atmosfery wydarzeń, podczas których grają. Naprawdę nie rozumiem co kierowało twórcami, by do każdej możliwej sceny władować losowo jeden z około sześciu zaśpiewanych na potrzeby serialu kawałków. Psuje to całkowicie klimat i jeszcze bardziej utrudnia branie serii na poważnie. 
W całym serialu pojawiają się dwie piosenki, które grają w odpowiednich momentach i które naprawdę mi się spodobały. Są to szybki i rytmiczny opening (dający swoją drogą złudzenie, że może będziemy mieli do czynienia ze świetną serią) oraz cover słynnej na całym świecie piosenki "Amazing Grace", bardzo ładnie zaśpiewany przez niejaką elikę.
Gra aktorska wypada okej, acz prawdę powiedziawszy jedyni aktorzy, którzy moim zdaniem faktycznie przyłożyli się do swojej roboty to użyczający głosu Machine Baronowi Norio Wakamoto, oraz wcielający się w rolę Le Bleda Takeshi Kusao. Reszta seiyuu brzmi co najwyżej znośnie.

Podsumowując, "Steam Detectives" było dla mnie ogromnym rozczarowaniem. Po tym jak naczytałem się, że ma to być drugie "Big O", oczekiwałem iście wyśmienitej produkcji, której bez oporów wystawię swoją siódmą dyszkę. Zamiast tego dostałem nudną i brzydką bajkę ze zmarnowanym potencjałem, którą ratują jedynie świetni antagoniści oraz ciekawy setting. Obejrzeć to w sumie można, ale po co? Jest tak wiele dużo lepszych starych bajek...

Typ Anime - Seria Telewizyjna
Rok produkcji - 1998
Pełny Tytuł: „Kaiketsu Jouki Tanteidan” ("Steam Detectives")
 Reżyseria: Nobuyoshi Habara
Scenariusz: Kato Takao, Yoshinaga Naoyuki
Muzyka: Hideyuki Tanaka
Gatunek: Real Robot, Science-Fiction, Steampunk, Kryminał, Komedia
Liczba Odcinków: 26
Studio: Xebec
Ocena Recenzenta: 5/10

Screeny:






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz