niedziela, 21 sierpnia 2016

"Panie, przebacz mi, albowiem nie stosuję żadnego podstępu ani fortelu!" - "Kaitou Saint Tail" (1995)

Lubię wielkie roboty. Ale to już zapewne wiecie. A wiecie, co jeszcze lubię? Bajki o czarodziejkach. No i czemu się śmiejecie? Nie ma w tym absolutnie nic wstydliwego! Bo to bardzo dobre bajki są! W dodatku wbrew obiegowej opinii, wcale nie są to tylko do bólu wtórne cukierkowe głupotki dla małych dziewczynek. Wspomnieć wystarczy takie fantastyczne tytuły jak "Princess Tutu", "Heart Catch Precure", "Dream Hunter Rem" "Nanoha" czy też "Card Captor Sakura". Muszę swoją drogą walnąć kiedyś jakiś referat o czarodziewczynkach, bo większość ludzi u nas ma o tym gatunku (podobnie jak i o mecha, tak nawiasem) praktycznie zerowe pojęcie. To jednak innym razem. Dziś przyjrzymy się bliżej bardzo sympatycznej i całkiem pomysłowej serii z tego gatunku, opowiadającej o przygodach uroczej złodziejki-czarodziejki. Oto "Kaitou Saint Tail" - tytuł, który wyraźnie stanowił inspirację m.in dla późniejszego, popularnego u nas "Kamikaze Kaitou Jeanne".

Meimi Haneoka - za dnia typowa czternastolatka, uczęszczająca do szkoły imienia świętej Paulii. Z nadejściem zmroku zmienia się jednak w swoje alter ego - piękną i odważną złodziejkę Saint Tail. Jako nowoczesny Robin Hood, spieszy z pomocą tym, którym prawo pomóc nie może. Wspierana przez swą przyjaciółkę zakonnicę, pozyskującą dla niej informacje, każdego wieczoru okrada kolejnych niegodziwców i zwraca skradzione przez nich dobra ich prawowitym właścicielom. Jej brawurowe akcje bardzo szybko ściągają nań uwagę młodego detektywa, który za wszelką cenę chce ją zaaresztować. Jego towarzystwo wcale nie uprzykrza jednak złodziejce życia, wręcz przeciwnie - oczarowana jego zawziętością zaczyna mu nawet wysyłać przed każdą ze swych kradzieży specjalne zawiadomienie.

Zacznijmy może od tego, że "Kaitou Saint Tail" nie jest jakimś wybitnie skomplikowanym tytułem. Fabuła bajki ma charakter epizodyczny. Praktycznie każdy z odcinków ma dokładnie taką samą strukturę. Krótki epizod ze szkolnego życia, przyjęcie sprawy od kolejnego "klienta", wysłanie powiadomienia, poznanie nowej sztuczki i w końcu popisowa akcja zakończona aresztowaniem tego prawdziwego złego i pościgiem. I tak w kółko, przez całą bajkę. Na dobrą sprawę dopiero ostatnie kilka odcinków jakoś konkretniej się ze sobą łączy i serwuje widzowi naprawdę fajną i emocjonującą gonitwę.

Nie oznacza to jednak, że "Saint Tail" jest produkcją słabą. Kolejne przygody uroczej złodziejki, mimo swej prostoty, potrafią naprawdę oczarować i chłonie się je bardzo szybko, nawet w ilościach hurtowych. Spora w tym zasługa nie tylko efektownych i pomysłowych sposobów, na jakie Meimi wyprowadza w pole depczącego jej po piętach detektywa, ale również naprawdę zabawnego, niewymuszonego humoru. Żarty i gagi serwowane w "Saint Tail" faktycznie potrafią rozbawić, nie popadając przy tym w przesadną wtórność, która jest zmorą wielu skośnych serii komediowych. No i nie zapominajmy o barwnej menażerii sympatycznych postaci. To właśnie interakcje między nimi są tym, co sprawia że prawie w ogóle nie zwraca się uwagi na schematyczność opowiadanej historii. Zachwyca zwłaszcza główna parka bohaterów. Meimi to bohaterka niezwykle urocza i bardzo naturalna. Nie jest jedynie chodzącym zlepkiem popularnych klisz, a zachowuje się dokładnie tak, jak dojrzewająca dziewczynka w jej wieku powinna.  Strasznie spodobało mi się też to, jak rozwiązano kwestię jej cudownych umejętności. Meimi, jako córka byłej złodziejki oraz sztukmistrza pasjonaty, w bardzo kreatywny sposób łączy umiejętności odziedziczone po obojgu rodziców. Spryt i sprawność fizyczna po mamusi bardzo idą w parze z naturalnym talentem do sztuk magicznych po tatusiu.

Rywal, a zarazem ukochany Meimi zaś - detektyw Daiki Asuka - to chłopak niezwykle bystry i odważny, acz troszeczkę jeszcze niekumaty, jeśli idzie o relacje damsko-męskie. No i zastanawiające jest, że mimo całej swej bystrości, jakimś cudem nie jest w stanie zauważyć, że Saint Tail i Meimi to ta sama osoba. Nawet mimo tego, że złodziejka nie nosi żadnej maski ani nie stosuje żadnego specjalnego oprzyrządowania, mającego zmienić barwę głosu. Jak to się mówi - "It's magic, ain't gotta explain shit". No ale nie bądźmy dla niego zbyt surowi - nie od dziś wiadomo przecież, że faceci i  kobity pochodzą z całkiem innych planet. A i człowiek zakochany, jak dobrze wiemy, często miewa problemy z łączeniem faktów i trzeźwym myśleniem.

Obserwowanie, jak stopniowo i naturalnie rozwija się związek tej parki sprawia naprawdę wiele przyjemności. Z początku bardzo się ze sobą żrą, z biegiem czasu jednak zbliżają się do siebie coraz bardziej i bardziej, a gdy ich relacja osiąga w końcu punkt kulminacyjny, widz autentycznie czuje się usatysfakcjonowany. Śmiem zaryzykować nawet stwierdzenie, że romans pokazany w "Saint Tail" jest bardziej przekonujący i sensowny, niż w wielu "dojrzałych" romansidłach dla nastolatków.

Całkiem nieźle wypadają również bohaterowie poboczni, choć nie są już tak dobrze skonstruowani jak główna para. Najciekawiej prezentują się zdecydowanie Seira - przyjaciółka Meimi, przyjmująca zlecenia od "strapionych owieczek", nawiedzających szkolną kaplicę; Rina - śliczna,pewna siebie chłopczyca i rywalka Meimi; a także Sawatari - zakochany w Meimi bez pamięci dziennikarz ze szkolnej gazetki, stale w pogoni za kolejnym gorącym tematem na artykuł.
Rozczarowują jednak "Ci źli". Nie ma co ukrywać, mamy tutaj do czynienia z tytułem kierowanym przede wszystkim do widzów najmłodszych, zatem granice między dobrem a złem musiały być bardzo wyraźnie zarysowane. Większość niemiluchów zatem, którym Meimi odbiera nieuczciwie pozyskane dobra, to postacie tak złe, że "źlejsze" być nie mogły. Rzadko zdarza się epizod, w którym bohaterka ma do czynienia z kimś, kto zawinił przez przypadek lub po prostu ludzką głupotę.

Oprawa wizualna jest dość solidna. Na dużą pochwałę zasługuje zwłaszcza bardzo ładna i płynna animacja, która w dodatku zalicza spory skok jakościowy w górę w drugiej połowie serialu. Bardzo miłym zaskoczeniem było dla mnie także to, że sceny transformacji, nie dość że efekciarskie, to jeszcze nie zawsze wyglądają tak samo. Meimi podczas przemian bardzo często nosi inne ubranka, o czym animatorzy nie zapominają. Mało tego! Okazjonalnie trafi się nawet specjalna, zanimowana kompletnie od podstaw alternatywna scena przemiany. Fenomenalna jest także świetna kolorystyka serialu, zwłaszcza podczas scen nocnych, co świetnie buduje klimat. Całkiem nieźle wypadają także tła, w szczególności miasto po zmroku. Jedynie tła szkolne trochę rozczarowują - są raczej bardzo proste i przypominają dziecinne obrazki machnięte akwarelami. Trochę do życzenia pozostawiają też projekty postaci. Mamy tutaj do czynienia w większości z typowymi dla bajek dla małych dziewczynek przesłodzonymi ludzikami z olbrzymimi, błyszczącymi oczkami, zajmującymi większą część twarzy. Bohaterów narysowanych w ciekawszy sposób zbyt wielu niestety nie ma. Spośród wszystkich występujących w serialu postaci najładniejsza była moim zdaniem mama Meimi. Jej bujne, długie rude włosy i zgrabna, bardzo naturalna figura czynią z niej kobietę niezwykle atrakcyjną. Co nie powinno być jakimś zaskoczeniem - wszyscy przecież wiemy, że mamy w chińskich bajkach zawsze są piękne i młode. Czasami nawet do tego stopnia, że wyglądają młodziej od swoich dzieci...

Bardzo przypadła mi do gustu muzyka. Klimatyczna i bardzo przyjemna dla ucha, świetnie ubarwia rozgrywające się na ekranie wydarzenia. Ciężko się temu jednak dziwić, skoro skomponował ją tak utalentowany gość jak Hayato Matsuo. Stworzył on wiele fantastycznych kawałków na potrzeby takich tytułów jak m.in "Ougon Yuusha Goldran", "Magic Knight Rayearth", "Cyborg 009: The Cyborg Soldier", czy też "JoJo's Bizzare Adventure" (2012). W "Saint Tail" strasznie spodobał mi się zwłaszcza kawałek który w drugiej połowie serialu rozbrzmiewał podczas sztuk magicznych w wykonaniu Meimi. Fantastyczna, rytmiczna piosenka, natychmiastowo wwierciła mi się w pamięć i bardzo często przyłapuję się na podśpiewywaniu jej pod nosem. Ogółem mam jednak do oprawy muzycznej drobne zastrzeżenie - w drugiej połowie serii twórcy momentami zbyt losowo rzucają dżinglami. Czasem na ekranie nie dzieje się absolutnie nic, a tu nagle bez konkretnego celu rozbrzmiewa króciutka melodyjka. Nie jest to coś okropnie rażącego, ale jednak może sprawić, że widz w zapytaniu uniesie brew.
Bardzo przyjemne są także openingi i endingi - rytmiczne i melodyjne j-popowe kawałki, bardzo dobrze pasujące do uroczego klimatu bajki. Choć animacja tego drugiego jest dość rozczarowująca. Średnio komponuje się z piosenką i wygląda trochę tak, jakby animatorzy zlepili ze sobą po prostu kilka mniej lub bardziej losowych klipów.
Tradycyjnie musimy jeszcze zwrócić uwagę na grę aktorską. Ta jest naprawdę cholernie dobra. No ale nie jest to wielką niespodzianką, gdy spojrzymy na obsadę serialu - Sakurai Tomo (Mylene F. Jenius z "Macross 7", Marine z "Akazukin Chacha") Inoue Kikuko (Valkyrie z "Valkyrie no Densetsu", Belldandy z "Ah My Goddess!"), Shiratori Yuri (Cherry z "Saber Marionette J", Karin z "Super Świnki") czy też Morikawa Toshiyuki (Griffith z "Berserka", Dante z "Devil May Cry"). Nie ma zatem absolutnej mowy o fuszerce - mamy tu tylko ludzi znających się dobrze na swoim fachu i potrafiących wydobyć maksimum charakteru ze swoich postaci.

"Kaitou Saint Tail" to pełna ciepła, przesympatyczna kreskówka, nie tylko dla najmłodszych. Oczarowuje niezwykle urokliwą historyjką, łatwymi do polubienia bohaterami, solidną animacją oraz świetną muzyką. No i nie zapominajmy o bardzo ciekawym podejściu do tematyki mahou shoujo, co sprawiło iż tytuł ten stał się inspiracją dla kilku serii późniejszych. Zdecydowanie polecam, nie tylko fanom czarodziejek.

Typ Anime - Seria Telewizyjna
Rok produkcji - 1995
Pełny Tytuł: „Kaitou Saint Tail” ("Phantom Thief Saint Tail")
 Reżyseria: Nabeshima Osamu
Scenariusz: Okawa Toshimichi, Sakurai Masaaki, Yonemura Shouji
Muzyka: Matsuo Hayato
Gatunek: Akcja, Romans, Komedia, Familijny, Magical Girls
Liczba Odcinków: 43
Studio: TMS Entertainment
Ocena Recenzenta: 7/10

Screeny:






8 komentarzy:

  1. bardzo fajna seria sympatyczni bohaterowie akcja żwawo do przodu się posuwająca solidna jakość czyli wszystko co najlepsze w 90s anime :) nawiasem do tytułów dorzucam jeszcze inne fajne produkcje jak DNangel choć tam mamy rewers czyli chłopak jest bohaterem i magia jest prawdziwa :) oraz serie o włamywaczkach dużo starszą i odmienną bo to nie gatunek czarodziejki czyli cat's eye też wartą poznania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O Cat's Eye słyszałem, acz nie miałem okazji jeszcze obejrzeć. Może w najbliższym czasie się zainteresuję, bo mi mocno City Hunterem zalatuje

      Usuń
    2. słusznie bo to ten sam twórca robił :)pan tsukasa więc jak znasz city huntera to wiesz co dostaniesz :)

      Usuń
  2. >Wymieni czy nie wymieni Precure?
    WYMIENIŁ :3
    Dziękuje wujku Gogu (cały czas wyobrażam sobie ciebie jako Gog z MSG) za wspomnienie o serii stworzonej dla małych dziewczynek a oglądanej głownie przez gości starszych nawet niż my.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja miałbym o manly czarodziejkach zapomnieć? O nie!
      Ja tam zawsze wolałem patrzeć na siebie jak na jakiegoś Supera, niż na grunta typowego, ale miło~. A na 4chanie to się dowiedziałem, że ludzie mnie ze względu na trip kojarzą głównie z Goge Vandire z Warhammera, tak więc xD

      Usuń
  3. Ale przecież Precure to wręcz wzór dla wtórnych, dziecinnych głupotek o magicznych dziewczynkach xD Aczkolwiek podobno trochę bardziej się Toei ostatnio otwiera na Dużych Przyjaciół, zapewne przez to, że zyski coraz mniejsze i serię wkrótce szlag trafi :3
    Nierozpoznawanie tożsamości tu czy w Sailorkach przestało mi przeszkadzać od kiedy poczytałam, że ludzie naprawdę mają z tym problemy. Na przykład gdy Christopher Reeve chodził do baru w kostiumie Supermana to się wszyscy interesowali, a gdy przyszedł w stroju Clarka to potraktowali go jak zwykłego kolesia. Albo te anegdoty o gwiazdach zajmujących dopiero któreśtam miejsce w konkursach na własnego sobowtóra. Albo Hugh Jackman, który poszedł na jakiś konwent w stroju Wolverina i tylko jeden kolo mu powiedział, że za wysoki kapkę jest xD
    Saint Tailem się zainteresowałam, bo kiedyś przeczytałam dość zachęcający tekst w Kawaii, ale potem trafiłam na kawałek mangi po niemiecku i była mdłym i dziecinnym romansidłem. Trochę drgnęłam widząc tego Morikawę na końcu, ale zaraz sobie przypomniałam, że przecież on ma sporą skalę i w bajce o dzieciach na pewno nie będzie tego jego najfajniejszego głosu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. N-nieprawda! To serial o męskich dziewczynkach robiących męskie rzeczy!! To tylko sprawia takie pozory!!
      (choć fakt, lepszym przykładem over the top magicznych dziewoj byłby tu Symphogear. Tym bardziej że to bliźniaczka Nanoszy)

      Mango nie czytałem, więc ciężko mi stwierdzić, czy to dokładnie to samo, ale bajka mimo swej cukierkowości jest naprawdę bardzo przyjemna.

      I tak, Midorikawa ma niesamowitą skalę głosu. Do swoich ulubionych jego ról zaliczam zdecydowanie Waltera z Goldrana, Dantego i Ryuu Suzaku z "Captain Falcon". Walter to też swoją drogą jeden z moich ulubionych villainów w ogóle.

      Usuń
    2. Mogę kupić męskie dziewczynki w przypadku Cure Sunshine, ale, my dude, z Cure Mermaid i Cure Twinkle już Ci tak łatwo nie pójdzie xD
      Dantego akurat wolę z głosem Reubena Langdona, w ogóle w grach preferuję zrozumiałe języki, nawet kosztem jakichś wielkich gwiazd z animu~

      Usuń