poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Recenzja Nowelki - "Fafner: Dead Agressor"

LN-ki zadomowiły się chyba u nas już na dobre. Aż dziw bierze, bo gdy kilka lat temu Kotori porwało się na wydanie "Sword Art Online", nikt nie spodziewał się, że te "Tajwańskie Harlekiny" zostaną tak ciepło przyjęte. Wszyscy śmiali się, że polskie mangozjeby nie będą chciały czytać niczego, co nie ma mnóstwa dymków i obrazków. A tymczasem, S(S)AO sprzedało się nie najgorzej i otworzyło furtkę innym pozycjom. Teraz na półkach w księgarniach możemy znaleźć już "Zerową Marię", "Tokijskiego Ghoula", "Log Horizon", " czy też "No Game, No Life".

Ja swoją przygodę z tym medium rozpocząłem jednak na długo przed tym, jak "Sztuka Miecza na Linie" pojawiła się w polskich sklepach. W dodatku nie od żadnego hiper znanego tytułu, a od niszowej, acz naprawdę solidnej pozycji.

Tow Ubukata - "Fafner: Dead Agressor"
Znając moją fiksację na punkcie Fafnera, mogliście się tego spodziewać *śmiech*. Tak, to właśnie ta książeczka była pierwszą skośną powieścią młodzieżową, którą kiedykolwiek kupiłem. Gdy parę lat temu zacząłem eksperymentować z Book Depository (świetna księgarnia, polecam gorąco!)  zamówiłem ją na próbę wraz z pierwszym tomikiem "Centaur no Nayami" (muszę w końcu zamówić ciąg dalszy!). Ksiunszki przyszły bardzo szybko, a ja natychmiast zabrałem się za czytanie.


Wyspa Tatsumiya to niewielki skrawek lądu, leżący w centrum małego archipelagu wysp Japońskich. Jej mieszkańcy wiodą spokojne, beztroskie życie, z dala od wszelkich problemów toczących współczesny świat.
Pewnego dnia grupka dzieci znajduje stare radio. Podekscytowane od razu próbują złapać za jego pomocą jakąś stację. W pewnym momencie, z białego szumu wyłania się niewyraźny, urywany głos - "Czy-jes-teś-tam?". A potem cisza... Zdziwione maluchy nie zdają sobie sprawy, że zdarzenie to na zawsze odmieni ich spokojne życie...

Mija siedem lat. Czternastoletni Makabe Kazuki mieszka wraz ze swym ojcem w niewielkim dwupiętrowym domku. Każdy dzień upływa chłopcu tak samo - rano je śniadanie z ojcem, idzie do szkoły gdzie spotyka się z przyjaciółmi, z którymi później spędza także popołudnia, wymyślając kolejne gry i zabawy, mające zabić nudę. Pewnego dnia jednak ta codzienna rutyna zostaje brutalnie przerwana. Z początkiem nowego roku szkolnego, z wyjazdu wraca na wyspę przyjaciel Kazukiego z dzieciństwa - Minashiro Soshi. W wyniku pewnego incydentu od kilku lat nie mieli ze sobą bliższego kontaktu. A na tym problemów nie koniec - niedługo potem na wyspę Tatsumiya napada rasa obcych, piękna niczym złote posągi - "Festum". Przed każdym ze swych ataków zadają pewne charakterystyczne pytanie. Pytanie, którego samo brzmienie mrozi Kazukiemu krew w żyłach - "Czy-jes-teś tam?". Soshi natychmiast każe Kazukiemu iść za sobą. Zabiera go w podziemia wyspy, gdzie znajduje się olbrzymi robot, przypominający czarnego smoka. "Fafner Mark Elf" - potężna broń, stworzona specjalnie na wypadek takiego ataku. I to właśnie Kazuki ma zasiąść za jej sterami. Chłopiec zdaje sobie w tym momencie sprawę, że jego spokojna codzienność nie wróci już nigdy...


"Fafner: Dead Agressor" to alternatywna wersja kilku pierwszych epizodów serii telewizyjnej pod tym samym tytułem. Napisana przez Ubukatę Tow, jednego ze scenarzystów oryginału, który od drugiej połowy pierwszego serialu przejął inicjatywę i zmienił tytuł przeciętny w prawdziwe arcydzieło i jedną z najlepszych serii w historii bajek z wielkimi robotami. Nie ma co się zatem dziwić, że książeczka bardzo sprawnie naprawia większość niedociągnięć pierwszych epizodów. Już od pierwszych stron wyraźnie widać, że historia nie jest na siłę kryptyczna, tak jak to miało momentami miejsce w oryginale. Wszystko zostaje czytelnikowi wyjaśnione stopniowo i sensownie, dzięki czemu opowieść bardzo wciąga i nie pozwala się oderwać aż do samego końca. Co więcej - pan Ubukata pokusił się o bardzo fajne rozbudowanie opowieści z serialu o smaczki, które do tej pory szczątkowo znane były tylko z nieprzetłumaczonych materiałów dodatkowych. Dowiadujemy się szczegółowo, m.in tego, w jaki sposób doszło do pierwszego kontaktu z Festum, w wyniku którego trafiły one na ziemię i odnalazły wyspę Tatsumiya; czy też dlaczego tylko dzieci do pewnego roku życia są w stanie pilotować Fafnery. Wszystko to czyta się naprawdę bardzo fajnie, tym bardziej że styl pisania pana Ubukaty jest niezwykle przyjemny w odbiorze. Najbardziej podobały mi się zdecydowanie opisy tego, jak dzieciaki wymyślają coraz to nowe, kreatywne sposoby na spędzanie wolnego czasu, na pozbawionej zbyt wielu atrakcji wyspie. 

O wiele lepiej wypada też sprawa z bohaterami. Zwłaszcza Soshi jest dużo bardziej ludzką postacią, niż na początku serialu. Jego ksiunszkowa inkarnacja zachowuje się bardzo naturalnie - nadal jest zdystansowany, owszem, jednak nie sprawia już wrażenia bezuczuciowego robota. Dużo ciekawszą postacią jest także Kazuki. Z racji tego, że przejmuje on często rolę narratora, dane nam jest dużo lepiej poznać jego wewnętrzne przemyślenia i rozterki. Świetnie opisane są zwłaszcza jego relacje z innymi bohaterami, szczególnie te bardziej skomplikowane (nie, nie w ten sposób, fujoshi sio!) z Soshim. Ogromnie podobał mi się zwłaszcza fragment, w którym Kazuki wyrzuca z siebie w końcu tłumione przez tak długi czas emocje i wylewa wszystkie te nagromadzone przez lata łzy.

Największą i zdecydowanie najbardziej wartą wspomnienia zmianą względem serii TV jest jednak to, jak pokazano postacie Koyo oraz Shoko. Dwójka ta w serialu została nam przedstawiona bardzo po łebkach, przez co ciężko było jakoś bardziej przejąć się ich losem. No, Koyo może jeszcze, bo dostał potem w tej lepszej połowie fantastyczny odcinek, ale Shoko nie miała absolutnie nic, co czyniłoby z niej postać godną uwagi. Książkowa Shoko jednak to bohaterka bardzo naturalna i sympatyczna. W sposób bardzo szczegółowy pokazane zostaje, że w jej delikatnym, chorowitym ciele siedzą bardzo silne serce i determinacja. O wiele naturalniej pokazane zostaje też uczucie, które żywi do Kazukiego, zwłaszcza we fragmencie, w którym wspólnie odbywają trening pilotażu Fafnerów.

W przypadku Koyo zaś o wiele lepiej zostaje nam przybliżona, niezbyt kolorowa, sytuacja w jego rodzinie. Rodzice chłopaka bowiem prawie wcale go nie kochają i bardzo rzadko okazują mu uczucia. Traktują go raczej jako potencjalną szansę na zyskanie sławy, kiedy już zostanie pilotem Fafnera. Kiedy pewnego razu Koyo dostaje od nich po raz pierwszy jakiś prezent na urodziny - nową koszulkę - to nosi ją z dumą niemal nieustannie, nawet kiedy się pobrudzi czy poniszczy. O wiele bardziej jest dzięki temu wszystkiemu widoczny problem, z którym się boryka. Chłopak bardzo chce zyskać respekt rodziców, być przez kogoś kochanym, jednak publicznie nie mówi o tym nikomu. Boi się, ukrywa za sztucznym uśmiechem. O wiele bardziej jest tu zrozumiała jego niezdrowa zazdrość względem Kazukiego, który nie tylko dostał od losu szansę na pilotowanie Fafnera, ale w którym też zakochana jest śliczna Shoko, której miłości Koyo tak bardzo pragnie.

Ilustracji jest całkiem sporo. Na każdy rozdział przypada przynajmniej jedna, dwie. Ciężko jednak się nimi zachwycać, biorąc pod uwagę, że rysował je Hisashi Hirai, odpowiedzialny również za projekty postaci z pierwowzoru. Choć nie w sposób odmówić mu talentu, jeśli idzie o wyrażanie emocji bohaterów za pomocą ich mimiki (co widoczne jest zwłaszcza w Scryed, Majestic Prince oraz Fafner Exodus), to jednak ogółem jego ludzie nie wyglądają zbyt atrakcyjnie. Cierpią również na syndrom identycznej twarzy - ba! Hirai jest chyba najbardziej wyśmiewanym ze względu na to artystą w sieci. Nietrudno natknąć się na obrazek przedstawiający bohaterów "Gundam SEED" (jeden z popularniejszych tytułów, przy których pracował Hirai), gdzie wszystkie ludziki to dokładnie ta sama postać, tylko ze zmienionym uczesaniem. I choć ostatnimi czasy Hirai bardzo się poprawił i już aż tak nie "Sejmfejsuje" (czego przykładem może być wspomniany Exodus czy MJP) to jednak nadal brak jego projektom większej różnorodności.


Jeśli idzie o jakość wydania i tłumaczenia - moim zdaniem jest bardzo dobrze, a na pewno lepiej, niż w przypadku większości LN wydanych w Polszy. Okładka jest kolorowa i atrakcyjna (jeśli można tak powiedzieć o postaciach Hiraia) oraz wykonana z dużo lepszej jakości sztywnego papieru. Książeczka drukowana jest na nieco mniejszym formacie i jest też o wiele bardziej sztywna i zwarta, niż nasze wydania. Obwoluty co prawda ni ma, ale prawdę powiedziawszy nigdy nie byłem ich fanem. Wyglądają może i ładnie, ale są stanowczo za łatwo podatne na uszkodzenia, przez co trzeba się z książką obchodzić delikatniej niż z jajkiem. Wkurza to zwłaszcza podczas podróży, kiedy nie idzie normalnie wrzucić książeczki do torby, bo istnieje duże prawdopodobieństwo że po ponownym jej wyjęciu spotka nas poharatana obwoluta. 


Tłumaczenie jest bardzo łatwe w odbiorze, solidne i bez żadnych błędów ortograficznych, językowych, czy też innych baboli, które bardzo często pojawiają się u nas (mowa szczególnie o was, Waneko...). Jest to bardzo istotne, ponieważ w Fafnerze pojawia się nie tylko bardzo dużo przemyśleń bohaterów, ale także trochę żargonu technologicznego. Przełożenie tego w sposób zrozumiały dla czytelnika mogło być problemem, ale na szczęście tłumacze bardzo dobrze sobie z tym poradzili.


"Fafner" jest bardzo przyjemną lekturą, zwłaszcza dla fanów animowanego pierwowzoru. Nie tylko naprawia niedociągnięcia pierwszych epizodów i rozjaśnia kilka niedopowiedzeń, ale również poszerza świat przedstawiony o sporo bardzo fajnych smaczków. O wiele lepiej przedstawia także odbiorcy bohaterów tej ciekawej historii, w szczególności tych, którzy przez oryginał zostali potraktowani po macoszemu. Zdecydowanie polecam, tym bardziej, że książeczka jest niedroga. Na Bookdepie chodzi za mniej więcej 30 złociszy.

Pełny Tytuł: "Fafner: Dead Agressor"
Tytuł Oryginalny: "Soukyuu no Fafner: Dead Agressor
Tekst: Tow Ubukata
Rysunki: Hisashi Hirai
Gatunek: Real Robot, Dramat, Akcja, Science-Fiction
Liczba Stron: 291
Data Wydania: Lipiec 2008
Oryginalna data wydania: 01.10.2005
ISBN: 978-1-56970-820-0
Tłumaczenie: Translation by Design
Wydawnictwo: Digital Manga Publishing
Oryginalne Wydawnictwo: Dengeki

Ocena Recenzenta: 8/10

1 komentarz:

  1. całkiem fajna seria świetne kawałki angeli jeśli bym się miał czegoś czepiać to jedynie tego że chwilami przegrzali z dramą :)

    OdpowiedzUsuń