czwartek, 5 lutego 2015

"Anata wa, soko ni imasu ka?" - "Soukyuu no Fafner: Dead Agressor" (2004)

Dziś o serii nieco nowszej, acz bardzo niszowej, nawet - co zaskakujące! - wśród fanów mecha. O serii, która w bardzo ciekawy sposób podchodzi do tematyki inwazji kosmitów oraz nastolatków za sterami wielkich robotów. Serii, która za sprawą obecnego sezonu ma w końcu szansę wyjść z cienia i pokazać, że ma całkiem sporo do zaoferowania. Bez dłuższego przeciągania - dziś bierzemy się za "Soukyuu no Fafner" - jedną z ciekawszych, acz bardzo niedocenianych serii mecha.

Kazuki Makabe to młody chłopak zamieszkujący na maleńkiej wysepce Tatsumiyajima, położonej niedaleko wybrzeża Japonii. Podobnie jak wszyscy inni jej mieszkańcy, prowadzi błogie, spokojne życie - codziennie wraz z przyjaciółmi chodzi do szkoły, a wieczorami pomaga swojemu ojcu w obowiązkach domowych. Cała ta monotonia zostaje jednak wywrócona do góry nogami, gdy pewnego dnia na wyspę napada rasa tajemniczych obcych zwanych "Festum". Okazuje się wtedy, iż część mieszkańców należy do tajnej organizacji obronnej - "ALVIS" - a sama wyspa posiada świetnie zamaskowany system ochronny, przygotowany właśnie na taką okazję. Niestety jednak, nie jest on w stanie odeprzeć ataku tajemniczego agresora, dlatego też "ALVIS" postanawia wysłać do walki z nim swoją broń ostateczną - potężnego robota znanego jako "Fafner". Zanim jednak jego pilot zdąży dotrzeć do kokpitu, zostaje zabity przez Festum. Sytuacja wydaje się być zatem beznadziejna, ale istnieje ostatni cień szansy - jak się okazuje, na wyspie jest jeszcze jedna osoba, która być może będzie w stanie uruchomić i poprowadzić potężną maszynę. Jak nietrudno się domyślić, jest to oczywiście Kazuki. Po krótkiej chwili zwątpienia, nasz bohater postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i zasiąść za sterami Fafnera. Z powodu tej decyzji jego życie nigdy nie będzie już takie same, jak przedtem...

Zaczyna się dość typowo, co nie? Co gorsza - pierwsze kilka odcinków, mimo dobrego pacingu, jest strasznie przeciętnych. Seria stopniowo ujawnia nam kolejne tajemnice i przedstawia nowe postacie, jednak robi to w tak nudny sposób, że nijak nie idzie się tym przejąć. Jedyne co naprawdę pozytywnie zaskakuje to fakt, iż twórcy nie boją się zabijać bohaterów i na samym początku ginie ich naprawdę wielu, nawet tych głównych. Dzięki temu nie czuć tutaj aż tak bardzo dość powszechnego zjawiska "plot armor" (bohater jest chroniony przed zgonem/odniesieniem ran przez "pancerz" z fabuły).
Mniej więcej w połowie serii jednak, gdy doszło do zmiany scenarzysty, wszystko zmienia się na lepsze - historia robi się o wiele ciekawsza, charaktery postaci rozwijają się, a relacje między nimi robią się o wiele bardziej interesujące, dzięki czemu widz faktycznie zaczyna się nimi przejmować. Warto wspomnieć także, że bardzo ciekawie przedstawiona jest najeżdżająca ziemię rasa obcych. Festum to niezwykle ciekawe istoty, które tylko na pierwszy rzut oka wyglądają na typowych najeźdźców z kosmosu chcących wyrżnąć w pień wszystkich mieszkańców naszej planety. Bardzo szybko okazuje się, iż za ich poczynaniami kryją się dużo bardziej skomplikowane motywy, niż mogłoby się wydawać. W trakcie swoich ataków zadają także nieustannie bohaterom pytanie zacytowane w tytule tekstu - "Czy jesteś tam?".
Same Fafnery i sposób w jaki działają również są niezwykle ciekawe. Już na samym starcie dowiadujemy się, iż podobnie jak EVY, połączone są z systemem nerwowym pilota, w wyniku czego, gdy doznają obrażeń, ten odczuwa ból w części ciała, w którą robot oberwał. Jakby tego było mało, bardzo szybko okazuje się, iż za każdym razem gdy pilot siada za sterami swojej maszyny, w jego psychice zachodzą poważne zmiany, w wyniku czego całkowicie zmienia się jego osobowość - i tak na przykład pewny siebie chłopaczyna staje się nagle płaczliwym tchórzem, a urocza i roześmiana dziewczynka poważną i chłodną maszyną do zabijania. Pomysł to moim zdaniem niezwykle ciekawy, bowiem nie dość że w robobajkach bardzo rzadko spotykany, to jeszcze dodatkowo sprawia, iż każdy z pilotów musi przejść dużo poważniejsze szkolenie, aby na takowe zmiany w psychice się przygotować. A wyobraźcie, że to też nie jest największy z sekretów skrywanych przez Fafnery! Więcej jednak wspomnieć nie mogę, ponieważ byłoby to zbyt wielkim spoilerem. Swoją drogą - strasznie podoba mi się fakt, że nazwy robotów nie są generycznym technologicznym żargonem, czy też zaczerpniętymi z japońskiej mitologii nazwami. Zamiast tego dostajemy połączenie niemieckich liczb z nazwami z mitologii nordyckiej.

Co można rzec o oprawie audiowizualnej? Ta niestety jest dość nierówna. Najbardziej bolą projekty postaci, które są po prostu paskudne. Ciężko się temu jednak dziwić, skoro odpowiada za nie Hisashi Hirai (rysował postacie do m.in "Gundam SEED", "Linebarrels of Iron" czy też "Infinite Ryvius"), znany z tego, iż ludzkich twarzy rysować po prostu nie umie i niemal wszystkie jego postacie wyglądają dosłownie tak samo, a jedyne co pozwala je od siebie odróżnić to inny kolor oczu oraz fryzury. Nie można narzekać jednak na tła, które są zróżnicowane i pełne detali oraz projekty robotów, które pomimo faktu, iż są masowo produkowanymi modelami, nadal naprawdę zaskakują swoją nietuzinkowością - każdy z nich bowiem różni się nieco od pozostałych, używa innego uzbrojenia, a co więcej istnieje między nimi wyraźny podział na maszyny przeznaczone do agresywnej walki jak i takie, których zadaniem jest ochranianie pleców reszty drużyny. Nie muszę chyba wspominać, że sprawia to iż potyczki nie ograniczają się tylko i wyłącznie do bezmyślnej rąbaniny, a wyraźnie widać w nich planowanie?
Świetnie wypadają także projekty Festum. Nie dość, że są bardzo ciekawe i zróżnicowane, to jeszcze umiejętnie wykorzystano w ich przypadku grafikę komputerową, dzięki czemu nie dość, że wyróżniają się na tle podobnych sobie adwersarzy z innych tytułów, to jeszcze nie gryzą się wcale z postaciami i tłami rysowanymi.
Animacja miewa swoje lepsze i gorsze momenty - w scenach z mechami raczeni jesteśmy dynamicznymi, fajnymi ujęciami pod różnymi ciekawymi kątami, czy też płynnymi i fajnymi starciami, gdy na ekran wkraczają jednak postacie ludzkie często dostajemy wykonane nieco na odwal się ruchy postaci, czy też statyczne plansze podczas których bohaterowie prowadzą dialogi.
Pod względem udźwiękowienia jednak seria naprawdę błyszczy i nie mam jej nic do zarzucenia. Soundtrack jest śliczny, klimatyczny i idealnie podkreśla wydarzenia na ekranie. Warto wspomnieć, że odpowiada zań Warszawska Orkiestra Filharmoniczna - mamy zatem powód do dumy. Niesamowite są także wszystkie piosenki wokalne - zwłaszcza opening "Shangri-La" oraz ending "Separation" są wyśmienite i słucha się ich z nieskrywaną wprost przyjemnością. Ciężko się temu jednak dziwić, kiedy odpowiada za nie słynna "angela".
Gra aktorska również brzmi świetnie i ciężko się do niej przyczepić. Postacie zostały odegrane wyśmienicie i każda z ich emocji brzmi przekonująco. Aktorzy nie zawiedli także gdy "zasiadali" za sterami Fafnerów i zmianie ulegały osobowości granych przez nich bohaterów.

Podsumowując - "Fafner" pomimo faktu, że potrzebuje chwili aby się rozpędzić, zdecydowanie jest wart uwagi. Zaskakuje ciekawym sposobem przedstawienia obcych oraz maszyn, świetnie zrealizowanymi potyczkami, dobrze nakreślonymi charakterami postaci i interakcjami między nimi oraz wyśmienitą muzyką. Jedyne, co może od serii odrzucać, to właśnie wspomniany nieco kiepski początek oraz nieszczęsny "Hirai Face". Zapewniam was jednak, że warto się przemóc i dać Fafnerowi szansę. Tym bardziej, że po serii TV czeka na was całkiem dobra OVA, wyśmienita kinówka oraz emitowany obecnie, naprawdę dobry drugi sezon. O nich jednak napiszę więcej innym razem.

Typ Anime - Seria Telewizyjna
Rok produkcji - 2004
Pełny Tytuł: „Soukyuu no Fafner: Dead Agressor” ("Fafner in the Azure: Dead Agressor")
 Reżyseria: Nobuyoshi Habara
Scenariusz: Kazuki Yamanobe, Tou Ubukata
Muzyka: Tsuneyoshi Saitou
Gatunek: Real Robot, Science-Fiction, Dramat
Liczba Odcinków: 25
Studio: XEBEC
Ocena Recenzenta: 6.5/10

-Warto wspomnieć, że Fafner miał już okazję dwukrotnie wystąpić w "Super Robot Taisen". Debiut miał jednak dość niefortunny, bowiem pojawił się w jednej ze słabszych części cyklu - "K" na Nintendo DS, które choć miało wyśmienity dobór serii ("Gun x Sword", "Haja Taisei Dangaioh", "Shinkon Gattai Godannar" czy też "Gundam SEED Stargazer"), tak fabularnie nie powalało a i kilka problemów z systemem miało. 
Za drugim razem miał jednak więcej szczęścia, bowiem trafił do jednej z najfajniejszych gier w serii - "UX" na 3DS-a - która popisać się może świetnie napisaną historią i mnogością rewelacyjnych interakcji pomiędzy bohaterami różnych serii. Szkoda ino, że 3DS ma blokadę regionalną i niewielu z nas dane będzie kiedykolwiek w tytuł ten zagrać...
A, tak - w obu tych SRW istnieje możliwość uratowania wszystkich bohaterów, którzy w oryginalnej serii zginęli, co jest naprawdę miłym akcentem.

Screeny:






1 komentarz:

  1. A ja się pochwalę, że jakiś czas temu oglądałam, ze względu na to, że zobaczyłam plakat nowej serii, który był bardzo podobny do Gundamowego Seeda. Co do samej serii to dla mnie całość była nieco naciągana, jakby twórca na siłę chcieli mi wmówić, że seria jest czymś więcej, niż w rzeczywistości jest. OVA za to bardzo mi się podobało, film już też był trochę lepszy, ale ogólnie samą produkcją nie byłam specjalnie zachwycona.

    OdpowiedzUsuń