piątek, 21 marca 2025
Waleczny wygnaniec w obronie Błękitnej Planety - "Uchuu Senshi Baldios" (1980)
sobota, 1 marca 2025
Ku chwale imperium, dla nowych pokoleń! - Romancing SaGa 2: Revenge of The Seven (2024)
W roku 1993 na konsolę Super Famicom ukazała się kolejna gra Akitoshiego Kawazu i jego małego oddziału ze Square – Romancing SaGa 2. Gra niesamowicie rewolucyjna, wywracająca do góry nogami niemal wszystkie konwencje i reguły jrpg, zarówno mechaniczne jak i narracyjne, oferując tym samym do dziś niepowtarzalne doświadczenie. Błyskawicznie zyskała uznanie zarówno graczy jak i krytyków i stała się jednym z najbardziej kultowych tytułów w Japonii. Na zachodzie jednak, podobnie jak większość serii SaGa, za prędko się nie ukazała i bardzo długo pozostawała produkcją kojarzoną jedynie przez małą grupkę zagorzałych fanów. Po raz pierwszy z oficjalnym angielskim tłumaczeniem wyszła dopiero w roku 2017, kiedy to na prośby zagranicznych fanów Square Enix zdecydowało się wydać jej remaster również poza Japonią. W ten oto sposób po raz pierwszy mogłem sięgnąć po grę… i natychmiast się w niej zakochać. Z miejsca stała się ona moją ulubioną odsłoną serii i jedną z najlepszych gier w jakie w życiu było mi dane zagrać.
Dlatego też kiedy na jednym z Nintendowskich Directów zostało oficjalnie ogłoszone, że gra otrzyma kompletnie nowy remake, bardzo się ucieszyłem. A przynajmniej w pierwszej chwili, bo w trailerze pojawiło się też sporo rzeczy które wywołały we mnie niepokój. Po pierwsze, natychmiast rzucająca się w oczy zmiana bardzo baśniowego i magicznego stylu Tomomi Kobayashi na urocze, acz bardzo bezpieczne i stereotypowe moe. Nie zachwyciły mnie też względnie rozległe, ale wiejące pustką lokacje czy zauważalne mechaniczne uproszczenia. Mój niepokój pogłębiały również publikowane na poświęconych grom portalach informacje, objaśniające systemy i zmiany wprowadzone w nowej wersji. Raz że sporo zmian zdawało mi się zbędnych, a dwa że same teksty rzucały masywnymi spoilerami, co mogło znacząco zmniejszyć frajdę z obcowania z tytułem szczególnie dla graczy, którzy nie mieli do czynienia z pierwowzorem.
Nic dziwnego więc, że miałem dość mieszane odczucia co do gry. Mimo wszystko postanowiłem i tak dać jej jednak szansę, bo to wciąż SaGa. No i to nie pierwszy raz jak ludzie piszący o tej serii w internecie sieją dezinformację i publikują steki bzdur, bo nie rozumieją jak to wszystko działa. I muszę przyznać, że choć było parę zgrzytów, to w ostatecznym rozrachunku bawiłem się naprawdę świetnie.
poniedziałek, 7 maja 2018
Pyrkon 2018
1. Czy istnieją udane adaptacje gier wideo?
2. Nocni Wojownicy - Panel o serii "Darkstalkers"
Na panelu - by nie przestraszyć ludzi nieumiejących w bijatykowy żargon - postaram się bardziej skupić na niesamowicie interesującej historii powstawania serii oraz jej lore i postaciach, a także opowiem sporo o jej fenomenalnej animacji. Ludzi bawiących się jednak w fajtery uspokajam, że o dark force, invincibility frames, czy też rewolucjonizującym gatunek trybie turbo także postaram się wspomnieć.
3. Zrozumieć Pop Team Epic
4. Różne wcielenia Devilmana na przestrzenii lat
Dodatkowo, jeśli wszystko pójdzie dobrze, to do startu konwentu powinien dotrzeć do mnie mój pierwszy diabłoczłekowy omnibus od Seven Seas, więc nie omieszkam również i o nim trochę opowiedzieć.
środa, 21 lutego 2018
Kanadowski Down Load nareszcie w wysokiej jakości!
Długo oczekiwana przeze mnie chwila w końcu nadeszła! Jakaś dobra dusza dorwała i dostarczyła jedną z najładniejszych rzeczy od Yoshinoriego Kanady - "Down Load: Namu Amida Butsu wa Ai no Uta" - w wysokiej jakości, ripowane prosto z Laser Dysku! Dodatkowo rip ów został przezeń bardzo ładnie podrasowany, przez co można się cieszyć tym fantastycznym animacyjnym widowiskiem w jeszcze większej chwale! Link do wideo na YT, w którego opisie można znaleźć również bezpośredni link do pobrania zamieszczam poniżej:
Warto wspomnieć także, że przy OVA tej, oprócz legendarnego Kanady, pracowały także takie osobistości jak Rintaro, Tatsuyuki Tanaka czy też Masafumi Mima. Więcej na temat tej świetnej animacji możecie przeczytać o tutaj.
niedziela, 31 grudnia 2017
Szczęśliwego Nowego Roku!!
![]() |
Ilustracja autorstwa Yoshitakiego Hatakeyamy ilustratora serii "Azure Striker Gunvot" |
I miejmy też nadzieję, że zarówno nasze wydawnictwa, jak i zachodni giganci tacy jak Discotek czy Seven Seas nie przestaną licencjonować pieniężnych staroszkolnych tytułów, by docierały one do coraz szerszego grona odbiorców!
piątek, 29 grudnia 2017
Magiczny powrót do lat 90-tych - "Mahoujin Guru Guru" (2017)
Czasem jednak znajdzie się taka utalentowana grupa ludzi, którym uda się znaleźć ten słynny złoty środek i stworzyć remake niemal idealny. Taką grupą okazała się ekipa odpowiedzialna za nową wersję kultowej komedii dla dzieci z lat 90-tych - "Mahoujin Guru Guru". Udało się im nie tylko wiernie oddać czar bajek z tamtej dekady, ale jednocześnie stworzyć show przyjemny i przystępny również dla widzów współczesnych.
Sama historia to oczywista parodia wszystkich tych patetycznych opowieści o ratowaniu świata znanych z kultowych skośnych RPG pokroju "Dragon Quest", "Final Fantasy" czy innego "Phantasy Star". Rozwija się w dokładnie taki sam sposób - bohaterowie w trakcie swej podróży odwiedzają kolejne lokacje, dostają do wykonania różne zadania, rekrutują nowych członków drużyny, uczą się nowych zaklęć i zdobywają lepszy ekwipunek etc. Wszystko to jednak - jak na komedię przystało - podane jest w absurdalny i prześmiewczy sposób. Przykładowo, w genialny sposób uzasadnione zostaje, dlaczego w komnatach bossów i podczas starcia z nimi często gra inna BGM-ka (śpiewana przez chórek ich podwładnych); wyśmiane zostają pojawiające się na minimapie, ułatwiające progres, nazwy lokacji; bajka otwarcie robi sobie także jaja z typowych dla tego typu gier questów "Przynieś, podaj, pozamiataj" czy "Udaj się z punktu A do punktu B i z powrotem". Warto nadmienić jednak, że choć fabuła jest głównie pretekstem do zaserwowania widzowi całej masy gagów i śmieszków, to ciągle potrafi oczarować także w inny sposób. W "Guru Guru" bowiem czuć ten magiczny klimat dziecięcej przygody, jaki miało wiele bajek z okresu lat 90-tych, a którego tak mocno mi brakuje w wielu dzisiejszych tytułach. Wojaże Nike i Kukuri na przemian bawią i wzruszają, dostarczając dużo rozrywki nie tylko widzom młodszym, ale także tym "starym koniom", w których skutecznie rozbudzają drzemiące dziecko.
Bajka punktuje także dużo większą wiernością oryginalnemu komiksowi Hiroyukiego Etou. Jest dwukrotnie krótsza, niż stary show, dzięki czemu nie tylko nie odstrasza liczbą epizodów mniej cierpliwych widzów, ale też udało jej się pozbyć większości fillerów znanych z pierwszej adaptacji. Z drugiej strony jednak, tu pojawia się mój jedyny zarzut pod adresem nowego "Guru Guru" - kreskówka miała przez to dużo mniej czasu na pokazanie wszystkich wydarzeń, co odbiło się dość widocznie na pacingu. Akcja pędzi momentami na złamanie karku, byleby tylko wyrobić się z opowiedzeniem całej historii. Mocno zauważalne jest to zwłaszcza pod koniec, gdy jedna z bohaterek sama zauważa nawet, że tempo akcji gwałtownie przyspieszyło i większość eventów jest szybko skipowana, aby jak najszybciej dotrzeć do finałowej potyczki zakończenia opowieści.
Dużo swojego humoru Guru Guru zawdzięcza także - a może nawet przede wszystkim - swoim bohaterom. To naprawdę postrzelona, prześmieszna gromadka, która swoimi interakcjami nie raz rozbawi do łez i przyprawi o ból brzucha. Tak jak i sama fabuła, wyśmiewają oni najbardziej ograne schematy znane z japońskich gier fabularnych. Nasz główny bohater - Nike - to nie tylko heros z przymusu, ale też dość tchórzliwy, chciwy i leniwy chłopaczek, co jest kompletnym przeciwieństwem heroicznych altruistów, z jakimi z reguły mamy w takich grach do czynienia. Często próbuje chodzić na łatwiznę i migać się od swoich obowiązków, pierwsze co robi po odwiedzeniu każdej nowej lokacji, to plądrowanie jej w poszukiwaniu łupów, a z pomocą dużo chętniej pospieszy ładnym dziewczynkom, aniżeli starym dziadom z jakiejś wioski. W walkach często też zachowuje się jak kompletny dupek, próbując wyprowadzić swych wrogów z równowagi oraz oszukuje, wykorzystując ułomność mechanik gier RPG na swoją korzyść. Mimo tego wszystkiego jednak, kiedy sytuacja naprawdę tego wymaga, staje na wysokości zadania i potrafi pokazać że serce ma na właściwym miejscu. Kukuri zaś to kompletnie inny obraz "potężnego czarnoksiężnika" niż ten znany nam z gier wideo. Miast sędziwego, doświadczonego starca, albo też ponętnej, krągłej uwodzicielki dostajemy małą, nieśmiała i niewinną dziewczynkę o złotym serduszku, czerwieniącą się już na samą tylko myśl o złapaniu się za rączki z bohaterem. Jak każda dziewczynka w jej wieku jest też bardzo wyczulona na punkcie swojego wyglądu. Kiedy dowiaduje się, że jej domyślne ubranko jest strasznie nijakie, natychmiast postanawia zakupić jakieś ładniejsze. W końcu, jako główna bohaterka tej opowieści, nie może nosić tak nudnych szmaciuchów! Ku jej rozpaczy okazuje się jednak, że żaden ze sklepów nie ma jej do zaoferowania niczego lepszego, bo nosi już najlepszy możliwy ekwipunek dla swojej klasy. Ma też tendencję do brania wypowiedzi innych bohaterów zbyt dosłownie - gdy w pewnym momencie dostają wraz z Nike od króla kilka złotych monet, by użyć ich do wyekwipowania się na podróż, Kukuri natychmiast zakłada sobie wszystkie monety na twarz i jest szczerze zdziwiona, że nie to władca miał na myśli. No i jako że dopiero uczy się władać potężnym Guru Guru, to często używa czarów kompletnie niezgodnie z ich przeznaczeniem, a oprócz tego przywołuje postrzelone, czasem bardzo przydatne, a innym razem kompletnie bezużyteczne dziwadła. Bardzo podobało mi się również, że z biegiem czasu mała Kukuri coraz bardziej dojrzewa i jej charakter naprawdę świetnie się rozwija, prawdopodobnie najbardziej spośród wszystkich występujących w bajce barwnych postaci.
Do tej głównej parki z biegiem czasu dołączają kolejni zwariowani bohaterowie. Wśród nich m.in: ostatni użytkownik legendarnego tańca, ubrany w samą tylko liściastą spódniczkę starzec Kita Kita, będący parodią charakterystycznej klasy barda/tancerza podbudowującej morale ekipy; cyniczna kapłanka Juju, potrafiąca w jednej chwili zmienić się w totalnego berserkera i z szerokim uśmiechem na twarzy masakrować legiony potworów potężnymi zaklęciami i świętym uzbrojeniem; pomocny duszek Gipple, dysponujący ogromną wiedzą i potrafiący zmieścić cały obszerny ekwipunek drużyny w swojej "magicznej skrytce", ale za to reagujący atakami irytacji i niestrawności na każdy możliwy cheesy tekst o miłości, sprawiedliwości i tego typu "bzdetach"; młody wynalazca Toma, parający się montowaniem coraz to ciekawszych (i dziwaczniejszych) narzędzi i broni, pomagających ekipie w dalszej podróży; czy też team cool i walecznych dziaduniów, sypiących patetycznymi, cheesy cytatami, przyjmujących "kakkoii" pozy i nawiązujących na potęgę do innych bajek (m.in "Sexy Commando Gaiden", "Brave Series", "Sword Art Online", "Dragon Ball Z", "JoJo's Bizzare Adventure").
Równie fajnie prezentują się ważniejsi antagoniści, z którymi Nike i Kukuri przyjdzie walczyć. W szczególności zakochany bez pamięci w małej czarodziejce książę Raid. Niesamowicie chuuni i narcystyczny cudak, nadający wszystkim swoim rywalom okropnie głupkowate przydomki. W walce posługuje się absurdalnym rodzajem magii, który wymaga nieustannego przyjmowania komicznych i debilnych póz, dzięki czemu dostajemy pokaz naprawdę fenomenalnego character actingu. Raid bardzo szybko okazuje się jednak być nie tylko tzw. "gag relief" antagonistą, ale całkiem sensownie wykreowanym bohaterem z własnymi motywacjami, wewnętrznym konfliktem i nie najgorszym rozwojem.
Dźwiękowo też jest pysznie. Soundtrack "Guru Guru" w umiejętny sposób łączy ze sobą brzmienia podobne do tych z bajek dla dzieci z lat 90-tych z 8-bitowymi chiptunami i bardziej współczesnymi piosenkami. Świetnym tego przykładem jest już sam pierwszy, fenomenalny opening - "Trip, Trip, Trip" w wykonaniu Oresama. Gdy usłyszałem go po raz pierwszy, poczułem się znowu jak mały dzieciak, siedzący wczesnym rankiem przed telewizorem i oglądający nowy odcinek swojej ulubionej kreskówki. Wywołaniu tego efektu pomaga fantastycznie wyreżyserowana, mocno oldschoolowa animacja, odhaczająca po kolei najpopularniejsze ujęcia z dawnych przygodowych bajek. Widok na mapę świata? Jest! Para bohaterów na wzgórzu, przygotowująca się do wyruszenia w pełną przygód podróż? Oczywiście! Cała obsada wykonująca dziwaczny taniec? Tak! I jeszcze potem wyskakują po kolei na ekran, prezentując swoje charakterystyczne ataki i zdolności! O i są też nawet krótkie urywki odcinka, pojawiające się w tle, gdy opening przedstawia nam kolejnych głównych bohaterów! Szkoda trochu, że drugi opening już tak dobry nie jest. Znaczy, animacyjnie dalej ma ten staroszkolny feel, ale jednak pod względem muzycznym wypada nieco gorzej niż pierwszy i nie gra na nostalgii już tak mocno. Za to oba endingi są równie super! Pierwszy to bardzo przyjemna, rytmiczna piosenka z fajną animacją Kukuri oraz Nike, idących po podskakującej do rytmu fali, z kręcącym się w koło (Guru guru~) tłem. Bajkowa nutka z drugiego endingu zaś ubarwiona została śliczną, kolorową animacją, pełną barwnych scen wyjętych jakby z książeczki dla dzieci. Miłą niespodzianką dla fanów oryginalnej bajki z lat 90-tych będzie także fakt, że pojawia się tu jej pierwszy ending, w nowej aranżacji, ale zaśpiewany ponownie przez tę samą wokalistkę!
Równie fajnie wypadają retro efekty dźwiękowe, jakby żywcem wyciągnięte z jakiejś Zeldy czy innego Dragon Questa. Krótki dżingiel po zwycięstwie, fanfary obwieszczające zdobycie kluczowego przedmiotu, syntezowane buczenie i burczenie symulujące dźwięk płomieni czy eksplozji - wszystko to tu jest!
No i obsada też jest fenomenalna! W rolach głównych Shizuka Ikigami jako Nike i Konomi Kohara jako Kukuri. Ta druga to nowy, bardzo obiecujący talent! Jestem pod ogromnym wrażeniem jej umiejętności. Jej Kukuri brzmi tak świetnie, że chwilami brzmiała łudząco podobnie do jednej z moich ukochanych seiyuu - Megumi Hayashibary. Oprócz tej dwójki, usłyszymy tutaj także tak sławne osobistości jak Takehito Koyasu (Dio z "JoJo", Gamlin z "Macross 7"), Nobuhiko Okamoto (Rin z "Ao no Exorcist", Accelerator z "Indexa"), czy też Akira Ishida (Kaworu Nagisa z "Neon Genesis Evangelion", Athrun Zala z "Gundam SEED").
Nowa wersja "Mahoujin Guru Guru" to zdecydowanie jedna z najlepszych pozycji tego roku i strasznie jest mi szkoda, że umknęła uwadze tak wielu ludzi. Punktuje idealnym oddaniem magii serii dla dzieci z lat 90-tych i jeszcze podaje ją w sposób tak fajny, że powinna przypaść do gustu również widzom, którzy z tytułami z tamtego okresu nie mieli styczności. Oczarowuje przesympatycznymi, śmiesznymi bohaterami, genialnym humorem, fenomenalną oprawą audiowizualną i pomysłową reżyserią. Jedyny mój problem to wspomniany pacing, który mógłby być trochę lepszy. Wciąż z całego serca polecam! Nie dajcie się zmylić niepozornej grafice promocyjnej!
niedziela, 24 grudnia 2017
Wesołych Świąt!!
![]() |
Ilustracja autorstwa Yoshitakiego Hatakeyamy, ilustratora serii "Azure Striker Gunvolt" |