sobota, 28 marca 2015

TSUKAME PURAIDOOOO - o najgorszym Gendumbie słów kilka - "Gundam: G no Reconguista" (2014)

Gdy w roku 2011 zapowiedziano, iż Tomino pracuje nad nową serią Gundam, całym chińskobajkowym światem dosłownie zatrzęsło. Wszyscy byli święcie przekonani, że skoro sam ojciec sagi bierze sprawy w swoje ręce, to spodziewać możemy się arcydzieła równie wspaniałego, co powstały w roku 1999 "Turn A Gundam". Kiedy w marcu zeszłego roku, na specjalnym evencie świętującym 35-lecie serii Gundam, Tomino zaprezentował więcej konkretnych informacji na temat serialu, wszyscy fani nahajpowali się jeszcze bardziej i z utęsknieniem oczekiwali na drugiego października, kiedy to oficjalnie miała się rozpocząć emisja serii.
Szczerze mówiąc, osobiście wielkim fanem Tomino nie jestem i uważam go za osobę ostro przewartościowywaną. Ze wszystkich jego produkcji za faktycznie wyśmienite uważam jedynie wspomniane "Turn A Gundam", "Sentou Mecha Xabungle", "Aura Battler Dunbine" oraz "Zambot 3". Jego pozostałe dzieła to w mej opinii straszny "mixed bag" - jest wśród nich kilka całkiem dobrych tytułów, jednak znajdzie się także mnóstwo okropnych, jak choćby "Brain Powerd" czy też "Garzey Wing". Jak zaś sprawa wygląda z opisywanym dziś "G-Reco"? Cóż, jak z tytułu tekstu wywnioskować możecie - nie za dobrze. No, ale po kolei...

Akcja anime rozgrywa się wiele lat po wydarzeniach z tzw. "Universal Century", w roku 1014 nowego kalendarza "Regild Century". Po wielu latach nieustannych wojen, ludzkość w końcu żyje w erze pokoju i dostatku, prężnie się rozwijając. Wszystko to dzięki olbrzymiej budowli znanej jako "Capital Tower", za pomocą której możliwe jest transportowanie z kosmosu tzw. "Baterii Fotonowych", zapewniających ziemii ogromne ilości energii. Ze względu na to, "Capital Tower" cieszy się praktycznie religijnym kultem i chronione jest przez specjalne prawa, ustanowione przez wyznawców Kościoła SU-CORD.
Głównym bohaterem serialu jest młody kadet z "Capital Guard" - Bellri Zenam. Zawsze uśmiechnięty, podchodzący do życia z dystansem i zaskakująco (akurat) utalentowany młodzik. Naszego bohatera poznajemy w momencie, gdy jest w trakcie swojego pierwszego szkolenia. Niespodziewanie, kosmiczna winda, którą podróżuje wraz z pozostałymi kadetami, zostaje zaatakowana przez nieznany kombinezon bojowy, przypominający legendarnego Gundama. Aby zapobiec ewentualnym zgonom, głównodowodzący "Capital Guard" zaleca wszystkim zachować spokój i nie wdawać się w bójkę z agresorem. Bellri postanawia jednak zignorować rozkaz i rusza do walki z nieznaną maszyną, a co więcej - udaje mu się ją przejąć oraz pojmać jej pilota - piękną piratkę Aidę Rayhunton. 
"Capital Guard" natychmiastowo wykorzystuje okazje, aby przebadać tajemniczy kombinezon. Jak się szybko okazuje, nazywa się on "G-Self" i nie pozwala się pilotować nikomu, poza Aidą. Ku zdumieniu wszystkich jednak, z jakiegoś powodu robot akceptuje także Bellriego, pozwalając mu zasiąść za swoimi sterami. Jest to jednak zaledwie początek skomplikowanej intrygi, która wstrząśnie całym kosmosem...

Cóż mogę rzec - "G-Reco" zapowiadało się naprawdę obiecująco. Świat przedstawiony był bardzo ciekawy, a pierwsze trzy odcinki, pomimo chwilami nieco zbyt pospieszanego pacingu, naprawdę dawały radę. Owszem, pojawiło się w nich kilka dość niezrozumiałych rzeczy, jak choćby fakt że jeńcy "Capital Guard" mają stanowczo za dużo swobód, jednak nie zrażałem się tym jakoś wybitnie, bowiem byłem przekonany iż zostanie to sensownie uzasadnione w dalszych epizodach.
Nie zostało. Zamiast tego bzdur zaczęło się pojawiać coraz więcej, a historia przyspieszała coraz bardziej, olewając totalnie wyjaśnianie widzowi czegokolwiek. I nie, ja nie oczekiwałem że bajka na tacy wyłoży mi wszystkie odpowiedzi. Problem w tym, że ona nawet nie daje widzowi wskazówek czy czasu, aby mógł on cokolwiek tutaj wywnioskować. Tomino popełnił olbrzymi błąd stosując w przypadku tej serii sposób prowadzenia historii znany z "Overman King Gainer". O ile tam losowość i epizodyczność wydarzeń się sprawdzała, bo była to prosta komedia przygodowa, tak w przypadku serii, gdzie mamy kilka tłukących się ze sobą frakcji oraz skomplikowaną intrygę polityczną w tle to po prostu nie działa. Fabuła pędzi na łeb na szyję, a kolejne wydarzenia prawie w ogóle z siebie nie wynikają i się ze sobą nie łączą, nie wspominając już o tym, że serial bardzo często serwuje nam śmiertelnie poważne wydarzenia, tylko po to by dosłownie kilka sekund później zmienić się w radosną i beztroską głupawkę, podobną do tej z "Xabungle" czy wspomnianego "Gainera". Samo zakończenie serii zaś to już absolutny szczyt debilizmu i bullshitu, a co gorsza jest okropnie rushowane i antyklimatyczne. O, skoro już przy debilizmie jesteśmy, to warto wspomnieć o bohaterach - pierwsze odcinki dawały szansę na ich polubienie. Tak, byli strasznie płascy i bazowali na standardowych archetypach, no ale wciąż było przed nami ponad 20 epizodów, zatem istniała realna szansa że naprawdę fajnie się rozwiną. Nic z tych rzeczy. Większość bohaterów nie przechodzi praktycznie ŻADNEGO rozwoju, a co gorsza, jeśli już jakikolwiek następuje, to albo jest zrobiony na odwal się, albo też sprawa, iż postać staje się jeszcze gorsza niż była. Same zachowania i decyzje podejmowane przez bohaterów też nie mają najmniejszego sensu. Przykładowo - już w czwartym odcinku, kiedy Capital Guard przylatuje na pomoc porwanemu przez piratów Bellriemu i jego przyjaciołom, ten zamiast wykorzystać okazję i uciec, wsiada do G-Selfa i... staje do walki z ludźmi, którzy przybyli go odbić. Równie idiotyczne było zachowanie niejakiego "Maski" oraz zakochanej w nim Manny, jednak jako że aby napisać jakich kretyństw się dopuszczają musiałbym rzucić potężnym spoilerem, to więcej nie wspomnę. Nie zaczynajmy już nawet tematu "plot armor" głównego bohatera, bo to po prostu temat rzeka - wspomnę tylko, że w jednej z krytycznych sytuacji zostaje on uratowany przez losowe ptaszysko, które przypadkiem wypada z pobliskiego lasu i uderza w głowę wrogiego robota. Dalej - strasznie nie podobało mi się, jak seria usiłowała momentami wmówić widzowi, że ginące postacie były jakieś istotnie ważne dla fabuły, podczas gdy praktycznie nic o nich nie wiedzieliśmy. Wyglądało to tym debilniej, że również sami bohaterowie tak jakoś nieszczególnie przejmowali się kolejnymi zgonami i po krótkim "o nie, on umarł, to straszne" wracali do wspólnych śmichów i chichów. A już największym kretyństwem były zawiązywane przez postacie sojusze. Z całym szacunkiem, ale większość z nich była po prostu "z dupy" i pozbawiona jakiegokolwiek logicznego uzasadnienia. Co gorsza - bohaterowie są takimi debilami, że nawet jeśli ktoś kilkakrotnie ich zdradził, to wcale się tym nie przejmowali i nadal się z nim przyjaźnili, a co więcej - z miłą chęcią wpuszczali go nawet na pokład swojego statku, czy też pozwalali mu pilotować najpotężniejsze maszyny, jakie mieli w hangarze. O, tak - czy wspomniałem też, że bardzo często odwala się w serii masowe, niczym nieuzasadnione przechodzenie "tych złych" na stronę Bellriego i jego ziomeczków? Nawet jeśli wcześniej zabili oni ważnych dla nich ludzi? No tylko pogratulować... Tomino za cholerę nie zna się na relacjach między ludzkich. Co idealnie pokazują swoją drogą także dialogi - są krótkie, urywane, pełne bezsensownych stwierdzeń i szczerze powiedziawszy bliżej im do losowo rzucanych zdań, aniżeli faktycznych rozmów. Nie podobało mi się też, jak Tomino rozwiązał kwestię kilku tłukących się ze sobą stron. Zamiast sensownie nakreślić motywy którejkolwiek z nich, dorzucał coraz to kolejne i kolejne frakcje, w wyniku czego pod sam koniec serii robi się taki, za przeproszeniem, pierdolnik, że nie wiadomo już właściwie kto z kim i o co się bije. 

Jedyne, co ratuje "Reconguistę" to świetna oprawa audiowizualna. Strasznie spodobał mi się pewien przeprowadzony przez twórców zabieg stylistyczny - wszystko narysowane jest charakterystyczną, chwilami nieco przerywaną/niewyraźną kreską, która bajkę "postarza", sprawiając iż bardziej przypomina ona tytuły z okresu lat 80-tych, aniżeli współczesne produkcje. Co więcej - za sprawą odpowiedniego cieniowania oraz kolorowania, twórcom udało się uzyskać nawet efekt tradycyjnej animacji, co tylko jeszcze bardziej nadaje serii bardzo fajnego klimatu. 
Projekty postaci są schludne i bardzo przyjemne dla oka. Warto wspomnieć, że odpowiada za nie ten sam gość, który rysował bohaterów do takich tytułów jak "Overman King Gainer", czy też lepiej znanego polskiemu widzowi "Eureka 7" - Kenichi Yoshida. Świetnie prezentują się także wszelkie pojawiające się w serialu maszyny - są ciekawe, pełne detali i niezwykle zróżnicowane, dzięki czemu każdy miłośnik wielkich robotów z pewnością znajdzie tu coś dla siebie. Ciężko się temu jednak dziwić, skoro odpowiada za nie nikt inny jak Yamane Kimitoshi, który słynie z talentu do rysowania olbrzymich maszyn. Jego roboty podziwiać można było m.in w "Vision of Escaflowne", "RahXephon", "Eureka Seven" czy też wyemitowanym niedawno pierwszym epizodzie "Mobile Suit Gundam: ORIGIN". Z występujących w "G-Reco" maszyn zdecydowanie najbardziej spodobały mi się takie piękności jak Montero, Gaeon, Mack Knife oraz najpiękniejsza z nich wszystkich G-Arcane, pilotowana przez Aidę. Koniecznie muszę sobie kupić jej model.
Bardzo ładnie wyglądają też tła - zróżnicowane, szczegółowe i utrzymane w odpowiednio dobranych barwach. Animacja również wypada całkiem nieźle, acz chwilami zdarzają się dość wyraźne sceny tzw. "QUALITY" (drastyczny spadek jakości animacji). Prawdę powiedziawszy jednak, nie są one na tyle częste, aby przeciętny widz zwrócił na nie jakąś szczególną uwagę. Seria umiejętnie korzysta także z CGI, które wcale a wcale nie gryzie się z tłami czy też innymi tradycyjnie rysowanymi elementami bajki.
Genialnie prezentują się wszelkie potyczki. Dynamiczne, obfitujące w ciekawe ujęcia, ze świetną choreografią, pełne efekciarstwa w postaci błysków, iskier, wybuchów we wszystkich kolorach tęczy, czy też wszędobylskich laserów i pocisków.
Muzyka jest całkiem niezła i dobrze dopasowana do wydarzeń, acz prawdę powiedziawszy żaden z utworów nie zapadł mi jakoś wybitnie w pamięć. Nie oznacza to że są złe, nie - po prostu żaden z nich nie zauroczył mnie na tyle, by posłuchać go poza samą bajką. Naprawdę kupiły mnie jednak oba openingi (zwłaszcza drugi - "Futari no Mahou") oraz ending. Zwłaszcza ending, który został swoją drogą pokochany przez praktycznie cały fandom mecha i już po pierwszym odcinku powstało mnóstwo powiązanych z nim przeróbek oraz śmiesznych obrazków, zawierających pochodzący z refrenu zwrot "Tsukame Puraido". Wszystkie trzy piosenki brzmią świetnie i niemal natychmiast wpadają w ucho, dzięki czemu bardzo przyjemnie słucha się ich nawet poza samym tytułem. Niestety jednak, mam do nich dokładnie to samo zażalenie, jakie miałem do tych z recenzowanego niedawno "Meitantei Holmes" - ich animacja to po prostu zlepione na odwal się, żywcem wyciągnięte z poszczególnych epizodów bajki ujęcia.
Co można rzec o grze aktorskiej - w większości jest wyśmienita. Seiyuu spisali się bardzo dobrze i idealnie wcielili się w każdego z bohaterów. I choć, jak wspomniałem, wypowiadanym przez nich kwestiom bliżej do losowych zdań, aniżeli faktycznych dialogów, to przyznać trzeba że odegrali oni je wyśmienicie i ciężko zarzucić im sztuczność. Jedynie głos Bellriego irytował mnie niezmiernie. Barwa głosu grającego go Marka Ishii jest po prostu tragiczna i strasznie nieprzyjemna dla ucha. Ciężko się temu jednak dziwić, skoro pan Ishii jest totalnym świeżakiem w biznesie i zagrał do tej pory jedynie trzy role. Może z czasem się wyrobi.

Podsumowując - "Gundam: G no Reconguista" to tytuł, który zawiódł wszelkie moje oczekiwania. Miałem nadzieję na udany miks "Turn A Gundama" z "Xabungle" bądź też "Królem Gainerem", a zamiast tego dostałem chaotyczny bajzel, którego bohaterami jest banda debili, których działania nie mają absolutnie żadnego sensu. Oprawa audiowizualna jest prześliczna, tak, ale co z tego, skoro wszystko inne leży, kwiczy i woła o pomstę do nieba. Boli to tym bardziej, że ta seria faktycznie miała potencjał. Mogła być czymś naprawdę wspaniałym, a tymczasem okazała się być najgorszym Gundamem w historii. Tak, gorszym nawet niż "cieszący" się przez długi czas tym tytułem "Gundam SEED Destiny". Zachodzę swoją drogą w głowę, jak Tominofagi mogą bez zająknięcia łykać wszelkie bzdury jakie w tej serii występują i uważać ją za nieskazitelne arcydzieło, rzucając się w dodatku z kłami i pazurami na każdego, kto śmie uważać inaczej... albo jest to niemożność uwierzenia w to, że Tomino mógł spieprzyć sprawę, albo już wybitna głupota. W każdym razie odradzam zdecydowanie. Jeśli chcecie obejrzeć dobrego "Gendumba", to sięgnijcie lepiej po "Turn A Gundam", "Zeta Gundam" albo też "08th MS Team".
O, swoją drogą - wiecie, że jeden z odcinków reżyserował gość odpowiedzialny za "Shingeki no Kyojin" - Araki Tetsurou? Co zabawne - odcinek ten był najlepszy i najbardziej koherentny ze wszystkich. 

Typ Anime - Seria Telewizyjna
Rok produkcji - 2014
Pełny Tytuł: „Gundam: Reconguista in G” ("Gundam: G no Reconguista")
 Reżyseria: Yoshiyuki Tomino
Scenariusz: Yoshiyuki Tomino
Muzyka: Kanno Yugo
Gatunek: Real Robot, Science-Fiction, Komedia, Dramat
Liczba Odcinków: 26
Studio: Sunrise
Ocena Recenzenta: 3/10

Screeny:







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz