czwartek, 24 grudnia 2015

Czytanie tej recenzji napełnia cię determinacją - "Undertale"


Ostatnimi czasy bardzo dużo słyszy się w sieci o fenomenalnej - jak określają ją fani - retro grze RPG - "Undertale". Ta niepozorna, przypominająca trochę kultowe "Earthbound" gierka, stworzona przez słynnego kompozytora Tobiego Foxa, szybko zaskarbia sobie coraz większe rzesze fanów. Chwalona za swe innowacyjne podejście do wyświechtanej już, wydawać by się mogło, formuły gier RPG, fantastyczną fabułę, świetną muzykę i łatwe do pokochania postacie, przez wielu została okrzyknięta już grą roku, a nawet wszech czasów Czy jest to jednak tytuł rzeczywiście aż tak dobry? Postanowiłem przekonać się o tym osobiście.

NA WSZELKI WYPADEK OSTRZEGAM PRZED EWENTUALNYMI SPOILERAMI. STARAŁEM SIĘ PISAĆ TEKST W TAKI SPOSÓB, BY ICH UNIKAĆ, JEDNAK COŚ MOGŁO MI UMKNĄĆ. JEŚLI ZATEM NIE MIELIŚCIE JESZCZE OKAZJI SAMI W "UNDERTALE" ZAGRAĆ, TO ZASTANÓWCIE SIĘ CHWILĘ, CZY NA PEWNO CHCECIE DALEJ CZYTAĆ! ROBICIE TO NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!


Wiele lat temu ziemia zamieszkana była przez dwie rasy - ludzi oraz potwory. Obie nacje żyły ze sobą w zgodzie i harmonii, aż do pewnego okropnego wydarzenia, które doprowadziło do wielkiej wojny. Potwory przegrały i zostały zmuszone do ucieczki pod ziemię. Aby nie dopuścić już nigdy do podobnej tragedii, ludzie postanowili zapieczętować wejście do podziemi potężnym zaklęciem. Minęło wiele lat i wszyscy całkowicie zapomnieli o istnieniu potworów...
Góra Ebott to tajemnicze miejsce. Ludzie mówią, że żaden śmiałek, który odważył się nań wybrać, nigdy nie powrócił. Pewnego dnia na tajemniczy szczyt zapuszcza się małe dziecko. Szukając schronienia przed deszczem, wbiega do najbliższej groty, gdzie znajduje olbrzymią dziurę w ziemi. Popychane dziecięcą ciekawością próbuje do niej oczywiście zajrzeć i... spada w dół. Po jakimś czasie budzi się i zdaje sobie sprawę, że znalazło się w jakichś tajemniczych ruinach. Niedługo potem spotyka dobroduszną potworzycę imieniem Toriel, która postanawia się nim zaopiekować i pomóc odnaleźć się w nowej rzeczywistości.


"Undertale" jest bardzo chwalone za swą głęboką i chwytającą za serce fabułę. Wciągającą podobno bez reszty do tajemniczego podziemnego świata i niepozwalającą oderwać się od gry aż do samego jej końca. Osobiście uważam jednak, że pochwały te są trochę przesadzone. Początek historii bowiem, w postaci dość typowego samouczka, pomimo kilku całkiem zabawnych żartów i zdarzeń, jest dość nudnawy i nieszczególnie mnie poruszył. Dopiero starcie na samym jego końcu faktycznie sprawiło, że poczułem lekki niepokój. Po nieco późniejszym spotkaniu ze szkieletem Sansem, historia rzeczywiście jednak bardzo fajnie się rozkręca i wiele razy zdarzyło mi się zareagować szczerym "Awww~" podczas uroczych i wzruszających scen, lub też parsknąć śmiechem podczas zabawniejszych akcji. Kiedy trzeba, gra potrafi także za sprawą świetnej narracji bardzo dobrze trzymać w napięciu. I choć zdarzały się nudnawe momenty, lub też takie, w których gra moim zdaniem zbytnio siliła się na żarty, to ogółem bawiłem się całkiem dobrze. Szkoda ino, że czas zabawy jest dość krótki. W zależności od tego, jak dobrzy jesteście w Touhou-podobne "bullet hell" (więcej za chwilę), "Undertale" da się spokojnie ukończyć w przeciągu 5-6 godzin. Trochu mało.
Gra stara się to jednak rekompensować nieliniowością historii. W zależności od decyzji gracza, opowieść może się potoczyć na kilka różnych sposobów. Na zmianę przebiegu historii jak i samo jej zakończenie wpływ mają różne czynniki - to, kogo zabijemy; z kim nawiążemy bliższą przyjaźń; jakie opcje dialogowe wybierzemy; jaką strategię obierzemy podczas potyczek; ile zdobędziemy EXP etc.  Warto wspomnieć, że nawet nasze poczynania z samouczka mogą mieć bardzo silny wpływ na to, jak zakończy się cała opowieść. Skoro o zakończeniach już mowa - biorąc pod uwagę, jak bardzo ludzie w sieci dostawali świra na ich punkcie, to sam nastawiłem się na coś naprawdę przełomowego i epickiego. Iiii... znowuż muszę powiedzieć, że pochwały są  moim zdaniem przesadzone. O ile podstawowe zakończenie historii całkiem mi się podobało i mocno zaskoczyło tym, jak zabawiało się z graczem, tak już tzw. "True End" mnie nieco rozczarował. Nie chodzi o to, że był zły, bo był bardzo fajny. Problem leży bardziej w tym, że chwilami aż za fajny (jakkolwiek to dziwnie nie brzmi). O ile ekskluzywny dla ścieżki tej dungeon był cholernie klimatyczny i ciekawy, tak już cała reszta, razem z ostatecznym starciem wydała mi się okropnie naciągana i bajkowa aż do przesady. I choć zakończeniu temu naprawdę udało się mnie chwilami mocno wzruszyć, tak nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że gra zmieniła się nagle w bardzo prostą bajeczkę dla przedszkolaków z okropnie sztampowym morałem. I mówię to jako ktoś, kto bajki dla dzieci bardzo lubi. Może brzmi to trochę, jak szukanie dziury w całym, ale tak właśnie było. Side questy zaś to tzw. "mixed bag". O ile "randka" z Papyrusem była bardzo fajna i faktycznie zabawna, tak już kolejne coraz bardziej siliły się na bycie śmiesznymi i momentami przeginały do tego stopnia, że raczej męczyły i irytowały, aniżeli zachęcały do dalszego obcowania z grą. Randka z Alphys jest, moim zdaniem, absolutnie najgorszym, najbardziej wymuszonym i całkowicie zbędnym  wątkiem i bardzo szkodzi całokształtowi "Undertale". Takiej ilości nieśmiesznych żartów i zbyt natarczywego przekraczania czwartej ściany nie widziałem jeszcze chyba nigdzie. Podejrzewam że to m.in właśnie przez to "Undertale" jest przez co poniektórych złośliwie przezywane "Tumblrtale".


Jest jednak w "Undertale" coś, co moim zdaniem faktycznie warte jest wszelkich pochwał. Postacie. Dawno nie miałem okazji zobaczyć w grze tak barwnej, zróżnicowanej i - co najważniejsze - łatwej do pokochania gromadki. Praktycznie każdy z bohaterów jest tak niesamowicie sympatyczny, że już sam z siebie czyni grę o wiele fajniejszą. Interakcje z nimi to w większości sama przyjemność i z każdym z nich dyskutowałem tyle razy, aż wyczerpałem już wszelkie możliwe przezeń do wypowiedzenia linie dialogowe. Z postaciami tymi idzie się naprawdę zaprzyjaźnić, śmiać z nimi, czy też płakać. Sans to wyluzowany, lubiący opowiadać kiepskie żarty lekkoduch, pokazujący jednak nie raz, że jest tak naprawdę jedną z najdojrzalszych w grze postaci; Papyrus to niezwykle naiwny i głupiutki, ale odważny i obdarzony naprawdę wielkim sercem gość, zawsze gotów pospieszyć na odsiecz swym przyjaciołom; Undyne to z pozoru opryskliwa i okrutna kapitan królewskiej gwardii, jednak wystarczy ją bliżej poznać i okazuje się być naprawdę miłą kobitą, a także dumną i honorową wojowniczką; Mettaton zaś to przebojowy i zakręcony android, i najprawdziwsza gwiazda telewizyjna, niezwykle szybko zaskarbiająca sobie kolejne rzesze fanów. I mógłbym tak wymieniać i wymieniać, ale zdecydowanie lepiej będzie, jeśli poznacie ich bliżej sami. Wspomnę jeszcze tylko, że bohaterów "Undertale" pokochałem tak bardzo, że nie miałem po prostu serca przechodzić tzw. "Genocide Route".


Kolejną mocną stroną "Undertale" jest rozgrywka. Choć pod względem eksploracji mapy, czy też zagadek logicznych nie odbiega ono zbytnio od innych RPG-ów, tak niezwykle wprost zaskakuje fantastycznym i nieprzewidywalnym systemem walki. Kiedy rozpoczynamy walkę z przeciwnikiem nie musimy go wcale zabijać - zamiast tego, możemy z nim porozmawiać, pocieszyć go, pomóc mu rozwiązać trapiący go problem, poprosić go by dał nam jeść, zaśpiewać z nim piosenkę, sprawdzić kto ma większe muskuły i wiele, wiele więcej. Na każdego z oponentów trzeba znaleźć inny sposób, co sprawia że gra nie robi się nigdy przesadnie monotonna. I zanim powiecie, że "wystarczy przecież raz odkryć jaka akcja działa na danego potwora" wyprowadzę was z błędu - gra bardzo często zmienia swoje reguły i walki nie zawsze wyglądają tak samo. I tu dochodzimy do wspomnianego "Bullet Hell". Mianowicie, po wykonaniu naszej akcji, przychodzi czas na turę potworów. Nasza postać, reprezentowana przez serduszko, zostaje wtedy zamknięta w prostokątnym pudle i naszym zadaniem jest unikać wystrzeliwanych przez przeciwników pocisków. Na początku jest to raczej dość proste, bowiem bez większych przeszkód poruszać możemy się w dowolnym kierunku, jednak jak wspomniałem, niektóre ze spotkanych potworów całkowicie zmieniają reguły gry. Mogą na przykład sprawić, że nasze serduszko stanie się niebieskie, co czyni je dużo cięższym i sprawia, że miast "fruwać" po całej planszy, możemy jedynie podskakiwać na określoną wysokość. Innym razem znowuż uczynią nas zielonym, w wyniku czego nie będziemy się mogli nawet ruszyć z miejsca. Kolejne monstrum z kolei wywróci nasze serduszko do góry nogami i sprawi, że stanie się żółtym stateczkiem, podobnym do tych z kultowych "Invaders" czy innych automatowych "shmupów", a naszym zadaniem będzie zestrzeliwanie i unikanie spadających przeszkadzajek. Dzięki temu żadna z potyczek nie jest taka sama i gracz nigdy nie jest w pełni przygotowany na to, co przyniesie następne starcie. Sprawia to też, że to, jak dobrze nasz bohater będzie sobie radził w walce nie zależy tylko i wyłącznie od posiadanego ekwipunku oraz poziomu. A na tym niespodzianek nie koniec - niektórych walk bowiem nie da się wygrać w typowy sposób i trzeba wykazać się nie lada sprytem i nietypowym myśleniem, aby zwyciężyć. Jakby tego było mało - gra bardzo często burzy tzw. "czwartą ścianę" i zabawia się z graczem, blokując mu na przykład możliwość wykonania tury, lub też stosując bardziej szczwane zagrywki, o których wspomnienie byłoby jednak zbyt wielkim spoilerem.


Przejdźmy teraz do oprawy audiowizualnej. "Undertale", jak na retrogrę przystało, garściami czerpie inspirację z tytułów z epoki 8 i 16-bitowych konsol. Już sam interfejs gry przypomina mocno ten znany z kultowego "Earthbounda". Strasznie spodobały mi się też duże sprity bohaterów podczas potyczek - zróżnicowane, pełne detali, zachowujące przy tym jednak ten fajny retroklimacik. Bardzo do gustu przypadło mi także to, że nie stoją one w trakcie walki w jednej sztywnej pozie, a nieustannie się poruszają, zmieniają wyraz twarzy czy też gestykulują. Chciałbym pochwalić również fantastycznie zaprojektowane, niesamowicie klimatyczne lokacje, które przychodzi graczowi przemierzać. Od zapomnianych ruin, przez ośnieżone szczyty i rozległe pustynie, na ogromnych pałacach kończąc. Podróżowanie przez te wszystkie lokacje umilać graczowi będzie bardzo klimatyczna, szybko wpadająca w ucho muzyka. Toby Fox znany jest z tego, że potrafi tworzyć fantastyczne kawałki i w przypadku "Undertale" nie jest inaczej. Choć moim skromnym zdaniem Ci, którzy nazywają ścieżkę dźwiękową tego tytułu najlepszym OST roku zdrowo przesadzają, tak ciężko się nie zgodzić z faktem, że zawiera w sobie multum naprawdę dobrych utworów. Z kawałków, które zdecydowanie najbardziej przypadły mi do gustu, wyróżnić chciałbym zwłaszcza "Bonetrousle", "Core", "Another Medium", "Waterfall", "Bergentruckung" czy też moje absolutnie ulubione "Death by Glamour", grające podczas najlepszej, moim zdaniem, potyczki w całej grze. Wspomnieć warto także, że piosenki te nie tylko brzmią cholernie dobrze, ale też idealnie wpasowują się w klimat lokacji w których grają, czy też fantastycznie komplementują charaktery bohaterów, do których należą. Dzięki temu bardzo umiejętnie działają na emocje gracza i tylko zwiększają frajdę płynącą z gry. Kiedy trzeba potrafią zarówno rozbawić, zasmucić, czy też trzymać w napięciu, zwłaszcza podczas tych najtrudniejszych potyczek. Kolejnym miłym akcentem w oprawie audiowizualnej gry jest to, jak że każdy z bohaterów "mówi" innym głosem. Kwestie każdej z postaci są bowiem zapisywane za pomocą innej czcionki, a jakby tego było mało - są one także "czytane" za pomocą innych dźwięków. Sans buczy niskim, przypominającym trochę głęboki rechot głosem; Papyrus ma z kolei wyższy, nieco bardziej skrzeczący; Toriel znowuż bardzo przyjemny dla ucha i melodyjny; a Mettaton nawija elektronicznymi zgrzytami, podobnymi do dźwięków wydawanych przez stare faksy czy też komputery.


"Undertale" to naprawdę solidna i fajna gra. Wykonana bardzo ładnie i z pomysłem, potrafi zaskoczyć, wzruszyć i rozbawić. Zachwyca również niecodziennym systemem walki oraz licznymi ukrytymi smaczkami. Posiada też całą menażerię barwnych i przesympatycznych postaci. Czy jest to zatem rzeczywiście najlepsza gra roku, czy też wszech czasów? Szczerze mówiąc - nie. Historia nie należy bowiem do najbardziej odkrywczych, większość zakończeń jest dość rozczarowująca, niektóre żarty są okropnie wymuszone i nieśmieszne, a przekraczanie czwartej ściany robi się momentami zbyt nagminne. Wciąż uważam jednak, że "Undertale" jest pozycją wartą uwagi, zwłaszcza dla tych, którzy lubią niecodzienne podejście do wyświechtanej już formuły gier RPG. Nie dajcie sobie ino wmówić, że jest to najwspanialsza gra na świecie, bo możecie się mocno rozczarować. W ogóle - starajcie się też unikać fandomu tej gry, serio. Dawno nie miałem okazji obcować z tak okropnymi, rozwrzeszczanymi półgłówkami, nie potrafiącymi przyjąć z pokorą słów krytyki wobec ich ulubionego tytułu... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz