wtorek, 4 czerwca 2013

Krew, flaki, seks i zmutowane dziewczynki - "Genocyber" (1994)

Klasyczne anime były zdecydowanie lepsze, niż to co dostajemy dzisiaj. Nie oznacza to jednak, że nie pojawiały się wśród nich szajsowate buble. Choć wśród oldschoolowych serii przeważają rewelacyjne hiciory, które wychowały wiele generacji fanów, tak i wśród tych hiciorów musi wszakże trafić się czarna owca... jedną z takich jest zdecydowanie "Genocyber". Seria, która miała szanse być czymś intrygującym, niczym "Devilman", a stała się... tępą rzezią okraszoną dodatkowo seksem i nagimi dziewczynkami... no, ale po kolei, po kolei...

 Mamy wiek dwudziesty pierwszy. Pewien naukowiec opracowuje specjalną maszynę, dzięki której można zwiększyć tzw. "Cyber Cienie" wytwarzane przez ludzki umysł. Czymże są te "Cyber Cienie"? A no jest to specyficzny rodzaj fal, emitowanych przez ludzki mózg. Dają one niesamowite możliwości. Profesor ma zamiar użyć ich, by stworzyć byt ostateczny - "Genocybera". Cały projekt bierze jednak w łeb, gdy w wyniku nieszczęśliwego wypadku ginie profesor a laboratorium się sypie.
 Mija 14 lat. Asystent profesora przeżył i jak się okazuje ma zamiar kontynuować projekt zaczęty przez swego przełożonego. Do tego jednak niezbędna jest mu dziewczynka imieniem "Eleine", która jest prawdopodobnie ostatnim brakującym ogniwem, by stworzyć Genocybera. Naukowiec wysyła za nią młodą mutantkę - Dianę. Ta ślepo słucha jego rozkazów, gdyż podobno ocalił on niegdyś jej życie... Oprócz naukowca owego, śladem Eleine podąża tajemnicza grupa. Między nią, a profesorem dojdzie do kilku starć o dziewczynkę. W ostatecznym rozrachunku jednak nikt jej nie posiądzie, ponieważ Diana zda sobie sprawę, iż jest jedynie marionetką w rękach profesora, który wykorzystuje ją by spełnić swe chore ambicje. Diana postanawia zjednoczyć się z Eleine, tworząc byt, niosący zagładę wszystkiemu co stanie mu na drodze. Tak oto zrodzi się GENOCYBER. Bestia, która ukarze ludzkość za jej popędy, nadużycia, oraz inne grzechy.

Brzmi jak wstęp do interesującej historii o tym, jak ambicje mogą zgubić człowieka? Brzmi. Czy jednak taką historię dostajemy? Niet. Dostajemy zamiast tego... bezmyślną rzeź, przeplataną pseudofilozoficznym bełkotem i naciąganą fabułą. Historia jest prosta jak budowa cepa. Ot, dziewczynka ma niesamowite zdolności, ot jacyś źli ludzie się na nią uwzięli, ot dziewczynka się wkurza i jako wielkie monstrum wypruwa flaki "tym złym". Koniec. Och, w dalszych odcinkach następuje zmiana bohaterów i dostajemy historię dwójki zakochanych w postapokaliptycznym świecie. I wiecie co? Seria robi się jeszcze gorsza, bowiem o ile dostaje bardziej złożoną fabułę, tak jest ona do bólu przewidywalna, a charakteryzacja postaci leży i kwiczy. Totalna sztampa pełną gębą.
Odnośnie fabuły swoją drogą - serwowana jest w bardzo głupi sposób. Otóz wygląda to mniej więcej tak, że po scenach rzezi na siłę wpycha się nam do gardła kolejne porcje bełkotu, zanim zdążymy przeżuć to, co wsadzono nam wcześniej. Świetne prowadzenie historii, drodzy twórcy...
Przynajmniej walki i sceny akcji są widowiskowe i zrealizowane z rozmachem. Jakby tak jeszcze z każdego zamordowanego nie wypadało więcej krwi i flaków niż ma prawo wypaść...

Z postaciami jest nielepiej. Totalnie olano ich charakteryzację, w wyniku czego dostajemy banalnie prostych do zaszufladkowania bohaterów. Mamy "niewinną" dziewczynkę, która gdy się wścieknie robi tzw. "jesień średniowiecza" z dup...odby...no wiecie czego wszystkim wokół. Mamy też szalonego naukowca gnanego chorymi ambicjami, "Mroczną i Złą"organizację ścigającą Elaine oraz wspomnianą wyżej dwójkę zakochanych, których uczucia są naciągane do bólu. Krótko mówiąc - dostajemy płaskie jak karton charaktery. Nawrzucano tu mnóstwo postaci, ale jakoś tak zapomniano skupić się bardziej chociażby na jednej...
Och, mamy oczywiście pełne smutku i rozpaczy sceny, w których usiłowano nakreślić jakiekolwiek relacje między bohaterami... nie wyszło.

Oprawa audiowizualna to chyba jedyne co ta seria ma dobrego. Projekty postaci, choć nie są jakieś szczególnie wyszukane, są całkiem schludne i przyjemne dla oka. Rewelacyjnie prezentują się również pokręcone projekty mecha i potworów. Krew i flaki zaś spytacie? Takie same jak w każdym innym Gore.
Muzyka jest rewelacyjna. Świetnie pasuje do chorego całokształtu produkcji a i brzmi nienajgorzej. Najlepszą piosenką jest zdecydowanie "Fairy Dreaming" z endingu.
O głosy postaci spytacie? Nie wiem jak jest w japońskiej wersji językowej, bo nigdy nie udało mi się (i nie chciało) jej znaleźć, ale angielski dubbing jest tragiczny. Kiedy ostatnio podczas seansu w "Strange Cinema" mieliśmy okazję z ekipą 4chanowców obejrzeć to anime ponownie, wszyscy ryczeli ze śmiechu słysząc "powalającą grę aktorów".

Genocyber wart uwagi? No proszę, nie rozśmieszajcie mnie. Sztampa, badziew, szajs... nie wiem jakich jeszcze wyrazów mam użyć, by opisać to "dzieło". Twórcy chcieli stworzyć inteligentną, filozoficzną, kontrowersyjną serię na miarę "Devilmana" czy "Neon Genesis Evangelion"... Nie wyszło. Miast tego dostajemy potworka przeznaczonego głównie dla widzów o mocnych nerwach i żołądkach, bowiem skala brutalności w Genocyberze jest większa nawet niż w "Elfen Lied" (które swoją drogą też do najlepszych anime nie należy. Przypadek?). Widzowie oczekujący ciekawej historii, albo Ci, którzy mają słabe nerwy - TRZYMAĆ SIĘ Z DALEKA OD TEGO BADZIEWIA. Genocyber jest dobry tylko na imprezy z kumplami, gdzie siada się przed telewizorem, włącza badziew i przy piwie i chipsach komentuje się debilizm bohaterów i naśmiewa się z beznadziejności historii.

Typ Anime - OVA
Rok produkcji -1994
Pełny Tytuł: „Genocyber”
Reżyseria: Kouichi Oohata
Scenariusz: Kouichi Oohata, Noboru Aikawa
Muzyka: Hiroaki Kagoshima, Takehito Nakazawa
Gatunek: Cyberpunk, Gore, Romans, Dramat
Liczba Odcinków: 5
Studio: ARTMIC Studios, Bandai Visual
Ocena Recenzenta: 2/10

-Ciekawym faktem jest, że angielska wersja językowa Genocybera była nagrana jako pierwsza. Japońska powstała dużo później
-Końcowe przesłanie Genocybera miało być zbliżone do tego znanego ze świetnej mangi Go Nagaiego - "Devilman". Niestety, biorąc pod uwagę jak źle zrealizowano to anime, to morał wygłoszony na końcu całkowicie nie daje do myślenia a jedynie wywołuje uśmiech politowania.
-Seria powstała na podstawie jednotomowej mangi pod tym samym tytułem. Co śmieszne, jedyne co anime i manga mają wspólnego to tytuł... 
Screeny:






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz