niedziela, 7 lipca 2013

Mechy, lesbijki i naciągane romansidło, czyli przepis na cukierkowy badziew - Kannazuki no Miko (2004)



Dziś na warsztat weźmiemy coś nowszego. A co, nawet taki nostalgiafag jak ja musi czasem wyleźć poza ramy lat 80tych itede, i obejrzeć coś nowszego, by mieć pojęcie, czym obecni fani się jarają. A że opisywana w tej recenzji seria podlicza się pod mój ulubiony gatunek, jakim jest "Super Robot", nie widzę żadnych przeciwskazań, by o niej tu nie wspomnieć.
Na "Kannazuki no Miko" natrafiłem podczas jednego z wypadów do MediaMarkta w polowaniu na jakieś ciekawe animu do kupienia. Oczy me przykuło kolorowe pudełko z piękną dziewczyną oraz BADASS mechami. Na regale znajdowała się również druga płytka. Streszczenie serii przeczytałem, cene obadałem i jakoże drogo nie było, postanowiłem obie płyty kupić, zwłaszcza że serii tej nie miałem okazji jeszcze obejrzeć. Warto było?

Himeko Kurusugawa to śliczna, słodka, aczkolwiek strasznie ciapowata dziewuszka. Naszą roztrzepaną pannicę poznajemy, gdy spieszy się do szkoły, jest bowiem, jak powiedziałby to pewien biały królik, "Bardzo, bardzo spóźniona". Jakoże nasza bohaterka jest totalną fajtłapą, zalicza kolejną w swoim życiu już glebę. Ale, tym razem zostaje uratowana od "czułego pocałunku z betonową posadzką" przez przepiękną Chikane Himemiyę - bajecznie bogatą, wysportowaną i inteligentną gwiazdę całej szkoły. Zmieszana Himeko nie bardzo wie, jak w takiej sytuacji ma się zachować.
Jak się okazuje, obie pannice obchodzą urodziny tego samego dnia, toteż  Chikane wpadła na pomysł, by zorganizować wspólne przyjęcie urodzinowe. Ma to przypieczętować przyjaźń między nią, a Himeko. Kurusugawa jest totalnie zachwycona. W końcu udało się jej zbliżyć do swojej największej idolki.
Oczywiście jak bardzo łatwo się domyśleć, nie wszystko będzie układać się tak cukierkowo. Bowiem "Okrutny Bóg Zła i Zniszczenia"(Tm) Orochi postanowił zmartwychwstać akurat w ten dzień i rozwalić cały świat, BECAUSE TAK. W tym celu budzi z uśpienia swoich siedmiu wojowników i zleca im misję zabicia kapłanek słońca i księżyca. Tak, tak, dobrze myślicie. Kapłankami tymi są Himeko i Chikane.
Nie byłoby może jeszcze tak fatalnie, gdyby nie to, że jednym z siedmiu wojowników Orochiego okazuje się być najlepszy przyjaciel z dziecińśtwa Himeko - Souma Ogami. Opanowany przez wolę Orochiego wsiada on do swojego mecha, który PRZYPADKIEM znajduje się w skale nieopodal jego chaty i rusza zamordować obie kapłanki.
Chikane, dowiedziawszy się o planach Orochiego, czem prędzej wsiada na swojego dzielnego rumaka i rusza na odsiecz swej nowej przyjaciółce.
Niestety, przybywa za późno. Souma dobrał się do Himeko pierwszy. Nim jednak ją zabije, "POTĘGA PRAWDZIWEJ MIŁOŚCI" (Tm) sprawia, że odzyskuje on panowanie nad sobą i miast zabić kapłanki, postanawia je chronić. W tym momencie pojawia się inny wojownik Orochiego - zbuntowana zakonnica Miyako. Souma ma spore problemy w starciu z jej mechem, ale na szczęście dostaje potężnego POWER UPa, kiedy Chikane całuje Himeko... zaraz, co?
W każdym razie, Souma niczym Domon z "G Gundama" używa czegoś na kształt słynnego "SEKIHA TENKYOKEN" i pokonuje Miyako.
Gdy Himeko odzyskuje przytomność Chikane oraz kapłan świątyni Ogami wyjawiają jej cała prawdę. Himeko oraz Chikane są reinkarnacjami kapłanek słońca oraz księżyca, które od stuleci toczą bój ze złym bogiem Orochim. Wybudził się on teraz ze swojego wieloletniego snu i po raz kolejny musi zostać powstrzymany. Aby to zrobić, kapłanki przebudzić muszą legendarny miecz "Ame no Murakamo", który jest jedyną bronią zdolną zgładzić Orochiego.
Walka ze złym Bogiem i jego wojownikami to jednak nie jedyne zmartwienie naszych bohaterów. Będą musieli również zmagać się ze zmorą trójkąta miłosnego, w jakim się znaleźli. Himeko i Chikane bowiem zaczynają się do siebie coraz bardziej zbliżać, a i wygląda na to, że Souma jest bardzo zainteresowany swoją przyjaciółką z dziecińśtwa. Jak nietrudno się domyśleć wyniknie z tego dość poważna drama. Czy naszym kapłankom uda się powstrzymać złego Boga? Czy Souma okaże sięwystarczająco silny, by wspomóc je w tej misji? No i czy Himeko poradzi sobie ze swoimi buzującymi hormonami? By się tego dowiedzieć, będziecie musieli zapoznać się z tą serią...

...od razu uprzedzam jednak, że nieszczególnie warto. Po "Kannazuki no Miko" oczekiwałem dobrze wyważonego mixu romansu i Super Robota. Czegoś na kształt świetnego "Shinkon Gattai Godannar!!". Przeliczyłem się. Zamiast tego co chciałem, dostałem dość naciągane romansidło, pędzącą na łeb na szyję fabułę, maksymalnie 5 minutowe starcia mechów iii... durne, płaskie jak karton postacie. Ale po kolei...

Fabuła jest totalnie przewidywalna i prosta jak budowa cepa. Wygląda to mniej więcej tak, że mamy chwilę szkolnego życia bohaterów, porcję dramy, epickie starcie mechów iiii... w zasadzie tyle. Większość odcinków jedzie właśnie na takim schemacie. Naprawde nie jest wielkim wyzwaniem domyśleć się, co wydarzy się za chwilę. W całym anime naliczyłbym może ze... 2 interesujące zwroty akcji?

Postacie to istotnie jedna z największych bolączek tej serii. Ich charaktery, o ile nieszczególnie oryginalne, złe strasznie nie są. Problem leży jednak w tym, że... praktycznie nijak one się nie rozwijają. Himeko przez całą serię jest słodka i ciapowata, Chikane dumna i dystyngowana a Souma heroiczny, ale chwilami niezmiernie głupi i zielony w sprawach relacji damsko-męskich. Czarne charaktery również nie popisują się niczym szczególnym. Typowi "niezrozumiani przez ludzkość i skrzywdzeni przez los" pechowcy, z których każdy czegoś w życiu nienawidzi i dlatego zostali wybrani przez Orochiego.
Relacje między postaciami też nie są wybitnie oryginalne. Co gorsza, część... co ja piszę... większość z nich jest totalnie naciągana i przeraźliwie sztuczna. Momentami dialogi i interakcje między bohaterami wydawały mi się tak wymuszone, że siedziałem załamany głowiąc się "Jak można było to tak spieprzyć?". Zapytam was może tak - widzieliście jakiekolwiek typowe animowane romansidło? Albo jakiekolwiek typowe yuri? To tu uświadczycie dokładnie to samo, choć rzekłbym nawet że w nieco gorszym wydaniu.

Oprawa audiowizualna to chyba jedyne, co ratuje choć troche to anime. Projekty postaci są śliczne i naprawde bardzo mi się spodobały. Zwłaszcza dziewczęta rysowane są naprawde uroczo i jest na czym zawiesić oko. Faceci powinni się żeńskiej części widowni zapewne  spodobać, bowiem mamy cały zastęp przystojnych bishów. Pod względem designu, moim ulubionym bohaterem jest Tsubasa. Badassowy pilot Super Robota.
Projekty maszyn również są przerewelacyjne. Dopieszczone, pełne detali, świetnie zanimowane. W każdym milimetrze ich metalowych pancerzy czuć esencję legendarnego rysownika mecha - Masamiego Oobari (choć nie on projektował tu maszyny). Cholernie dziwi mnie fakt, że tak genialne roboty nie trafiły jeszcze do "Super Robot Taisen". Może kiedyś...
Animacja już niestety trochę kuleje. Mamy całkiem sporo statycznych ujęć, zdarzają się także chrupnięcia w bardziej dynamicznych  scenach. Mimo wszystko trzyma ona jednak całkiem dobry poziom, i widzom, którzy nie bawią się w szczególne wypatrywanie zgrzytów, raczej nic złego w oczy się nie rzuci.
Muzyka jest rewelacyjna. Rytmiczny opening zaśpiewany przez słynną KOTOKO, oraz równie wspaniały ending również autorstwa K. brzmią świetnie i błyskawicznie wpadają w ucho. Ba, przyłapałem się na tym, że bardzo często zdarza mi się je nucić. Mam nadzieję, że kiedy seria ta trafi do SRW, wykorzystane zostaną obie te piosenki.
Same utwory grające w tle wydarzeń również brzmią świetnie. Przeważają grane na tradycyjnych instrumentach, wysmakowane estetycznie, pełne melancholii utwory, które bardzo dobrze podkreślają wydarzenia na ekranie. Rzekłbym nawet, że ratują pare badziewnych scen, bowiem miast załamać się nad głupotą postaci, można skupić się na ładnej piosence w tle.
Głosy postaci dobrano wyśmienicie i każdy brzmi tak, jak powininen. Himeko ma uroczy, działający ciepło na serce głosik, Chikane brzmi jak dystyngowana arystokratka, Souma jak odważny i waleczny pilot Super Robota, a taki Tsubasa np. jak chłodny i doświadczony przez życie człowiek. Aż szkoda, że relacje między postaciami tak kuleją, bowiem głosy postaci są naprawde świetne, i brzmią bardzo przekonująco.

Tak więc, czy warto było wydać pieniądze na te 2 płytki? W sumie, to nie. Kupując to anime miałem nadzieje na jakiegoś ciekawego Super Robota, który niczym taki "Godannar" czy "Gun X Sword" zaskoczy mnie ciekawym, aczkolwiek wiernym oryginalnym seriom podejśćiem do tematyki wielkich maszyn. Niestety, totalnie się przejechałem. "Kannazuki no Miko" to średniej jakości romansidło, które mam wrażenie spodoba się jedynie małym dziewczynkom, wiernym fanom yuri, czy też dorastającym chłopcom, których przyciągną dwie ładne, kręcące ze sobą laseczki i potężne roboty. Graficznie wypada ładnie, muzyka również nie jest zła... ale za to fabuła i postacie leżą i kwiczą.
 Widzom, którzy szukają czegoś ciekawego, "KnM" odradzam. Fanom Mecha tym bardziej. Jest mnóstwo dużo lepszych serii z tego gatunku. Jeśli chcecie obejrzeć naprawde dobre romansidło z potężnymi robotami w tle, stanowczo lepiej jest zapoznać się z wymienionym w tym tekście wiele razy "Shinkon Gattai Godannar!!", bardzo niedocenianą perełką.

Typ Anime - Seria Telewizyjna
Rok produkcji - 2004
Pełny Tytuł: „Kannazuki no Miko”("Kapłanki Przeklętych Dni")
 Reżyseria: Tetsuya Yanagisawa
Scenariusz: Jukki Hanada
Muzyka: Mina Kubota
Gatunek: Super Robot, Yuri, Dramat
Liczba Odcinków: 12
Studio: TNK
Ocena Recenzenta: 4/10

Screeny:





Dzisiaj, miast porcji ciekawostek, daję wam kompletne, humorystycznie wykonane streszczenie fabuły tegóż anime, wykonane przez jednego ze znajomych na /m/. Dla tych, co nie chcą oglądać "KnM" jest to całkiem dobra alternatywa, by zobaczyć "o co kaman" w tym anime. Zawiera spoilery, czytacie na własną odpowiedzialność.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz