poniedziałek, 28 grudnia 2015

Błękit wiatru, zieleń morza - "Brigadoon: Marin to Melan" (2000)

Jak już zapewne wiecie mam ogromną słabość do serii będących miksem kilku różnych, chwilami totalnie ze sobą sprzecznych gatunków i motywów. Bardzo łatwo bowiem znaleźć pośród nich anime naprawdę oryginalne i jedyne w swoim rodzaju. Wspomnieć wystarczy tytuły takie jak "Vision of Escaflowne", "Aura Battler Dunbine", "Senki Zesshou Symphogear", "Betterman" czy też "Neo Ranga". Przy tworzeniu tego typu serii trzeba jednak pamiętać, aby z tym mieszaniem nie przesadzić, bo inaczej możemy dostać tak pokraczne potworki jak "Cyberteam in Akihabara", czy też "Amazing Nurse Nanako". Na całe szczęście pan odpowiedzialny za opisywany dziś tytuł - Yoshitomo Yonetani - zna się na swoim fachu i dał nam dzieło bardzo ciekawe i nietypowe. 

Rok 1969. Trzynastoletnia Marin Asagi to świeżo upieczona uczennica siódmej klasy. Nasza mała bohaterka jest sierotą, pozostawioną pewnej nocy na progu skromnego apartamentu. Przygarnięta przez jego mieszkańców, którzy zastąpili jej rodzinę, wyrosła na radosną i pogodną dziewczynkę, której nawet niezbyt ciekawa sytuacja materialna nie jest w stanie zedrzeć uśmiechu z twarzy. 
Pewnego dnia na niebie pojawia się tajemniczy miraż. Wylatywać zaczynają z niego tajemnicze istoty, które z jakiegoś powodu chcą pozbawić Marin życia. Przerażona dziewczynka uciekając przed jedną z nich wpada do opuszczonej kapliczki, w której znajduje tajemniczą ampułkę. Wychodzi z niej władający mieczem oraz laserowym pistoletem robot imieniem Melan. Ratuje on życie Marin i obiecuje chronić ją przed wszelkimi zagrożeniami z tajemniczego świata, który pojawił się na nieboskłonie - "Brigadoon". Od tej pory życie dziewczynki zmieni się diametralnie i przyjdzie jej stawić czoła wielu próbom, przeciwnościom losu i straszliwym niebezpieczeństwom. Szybko okaże się też, że na jej barkach spoczywają losy całego świata. Jak mała Marin sobie z tym wszystkim poradzi? 

Niech nie zmyli was dość sztampowy i oklepany początek! Choć "Brigadoon" zaczyna się tak samo jak wszystkie inne opowieści o dziecku i jego niezwykłym przyjacielu, to bardzo szybko zaczyna eksperymentować i zmienia się w niezwykle ciekawą i szokującą serię, pełną zaskakujących zwrotów akcji oraz niespodziewanych, nagłych zmian nastroju. Seria potrafi w jednej chwili przejść z radosnej, sielankowej scenki rodzajowej do mrożącej krew w żyłach sceny rodem z horroru lub filmu gore. Działa to też w drugą stronę - na ekranie może właśnie mieć miejsce przerażająca, niezwykle mroczna sytuacja, która przerwana zostaje nagle głupkowatą humorystyczną scenką, rozgrywającą się w wyobraźni Marin. Sprawia to, że show nie ma zdefiniowanej konkretnie grupy docelowej. Z jednej strony może to się wydawać największą wadą "Brigadoona", z drugiej jednak jest właśnie tym, co czyni go tak oryginalnym i niepowtarzalnym. Jest to twór, w którym w odpowiednich proporcjach zmieszano kolorową bajkę dla dzieci, mroczną i dołującą historię o końcu świata, obfitującą w erotyczne podteksty komedię, pełen efektownych potyczek mecha show dla nastolatków oraz dojrzały i stopniowo rozwijający się romans. Mieszanka ta niekoniecznie będzie dla każdego zjadliwa, jednak nie w sposób odmówić jej twórcom odwagi i pomysłowości. Warto wspomnieć także, że mimo całego tego skakania między gatunkami, fabuła serii jest bardzo spójna i ani na chwilę nie zbacza z kursu. Każde kolejne wydarzenie jest konsekwencją poprzedniego i nie ma tu mowy o jakichkolwiek większych dziurach fabularnych. Jedynie samo zakończenie jest dość rozczarowujące, bowiem mamy w nim do czynienia z podręcznikowym wręcz przykładem zastosowania Deus Ex Machina. Osobiście czułem się też trochę niekomfortowo widząc w jak wielu scenach Marin biegała nagusieńka jak ją Pan Bóg stworzył. Choć na upartego można to tłumaczyć tym, że każda tego typu sytuacja była fabularnie uzasadniona, to jednak wciąż mi to przeszkadzało. Pół biedy, gdyby była to dorosła kobieta, ale mówimy tutaj o trzynastoletnim dziecku. Dobrze, że twórcy mieli na tyle godności, by ocenzurować te najbardziej intymne części ciała. Marin przypomina może przez to trochę plastikową lalkę, ale lepsze to, niż bezceremonialne otwarte eksponowanie dziecięcych piersi i waginy.

Przejdźmy teraz do bohaterów. W "Brigadoon" dane jest nam ujrzeć naprawdę barwną i zróżnicowaną menażerię postaci. Najważniejsza jest, oczywiście, tytułowa para bohaterów - Marin oraz Melan. Ta pierwsza to z początku bardzo typowa chińskobajkowa dziewczynka, nieustannie ładująca się w tarapaty. Z biegiem czasu jednak dorasta, staje się mądrzejsza i odważniejsza, a kiedy trzeba, potrafi świetnie poradzić sobie nawet z najtrudniejszymi problemami. Melan zaś to wpierw podręcznikowy wręcz przykład robotycznego strażnika - skupiony tylko i wyłącznie na swojej misji, nie potrafi zrozumieć emocji Marin i często przysparza jej swoim zachowaniem kolejnych problemów. Stopniowo zaczyna jednak coraz lepiej rozmieć, czym są uczucia oraz czemu te dziwne istoty zwane ludźmi zachowują się w taki, a nie inny sposób. Bardzo podobało mi się także to, że Melan nie jest ani niezniszczalnym nadbytem, ani też kimś kto wygrywa tylko dzięki szczęściu. Jest to silny i inteligentny wojownik, potrafiący dostosować odpowiednio strategię walki do przeciwnika, jednak nigdy nie wychodzi z potyczki bez szwanku. Dzięki temu widz nigdy nie jest pewien, czy Melanowi uda się zwyciężyć, dzięki czemu każde starcie jest bardzo emocjonujące.  Świetnie przedstawiono też rozwijającą się pomiędzy Melanem a Marin więź, będącą kluczowym elementem całej bajki. "Brigadoon" to bowiem sprytnie opowiedziana historia o dojrzewaniu. Na początku parę bohaterów łączy jedynie wspólna misja, potem przeradza się to w relację podobną do tej między rodzicem a dzieckiem, potem w obustronne zaufanie i przyjaźń, aby w końcu przeistoczyć się w dojrzałą miłość, zdolną przetrwać wszelkie przeciwności losu. 
Nie gorzej prezentują się pozostali bohaterowie. Charakter każdego z nich został nakreślony bardzo wyraźnie i nie ma tutaj kogoś takiego jak statyści. Każdy z bohaterów "Brigadoona" ma swoją rolę do odegrania i istotny wpływ na dalszy przebieg historii. Bardzo podobało mi się także to, że każdy z nich reaguje odpowiednio na czyny Marin oraz Melana, a także stopniowo postępujący rozpad świata. Postacie w "Brigadoonie" to ludzie z krwi i kości, zdolni odczuwać radość i inne pozytywne emocje, ale także strach, co w rezultacie popycha ich czasami do czynów podłych i okrutnych. Kiedy ludzie dostrzegają w końcu związek między kolejnymi katastrofami a Marin, szybko obracają się przeciwko niej i zaczynają jej unikać, by uchronić siebie i swoich bliskich przed nieszczęściami. Ba! Niektórzy gotowi są nawet Marin zabić, bowiem są święcie przekonani, że to z jej winy utracili cały dorobek swojego życia oraz swych ukochanych.
Fantastyczni są także mieszkańcy świata Brigadoon. Zróżnicowani zarówno pod względem wyglądu jak i zachowań, potrafią niesamowicie zaintrygować. Najbardziej zachwycili mnie chyba członkowie komitetów, sprawujący władzę w Brigadoon. Wyglądają i poruszają się jak kreskówkowe zwierzaki ze "Zwariowanych Melodii", bardzo często mówią kryptycznymi zagadkami, dziwacznie przy tym gestykulując i strojąc głupie miny, a wszelkie spory rozwiązują rzucając swemu dyskutantowi w mordę ciastem. To ostatnie wygląda szczególnie komicznie podczas obrad, gdy na sali siedzą tysiące takich stworzonek. Ciasta latają wtedy na wszystkie strony i na oberwanie słodkim wypiekiem narażeni są nawet ci, którzy nie biorą czynnego udziału w dyskusji. Fantastyczna metafora obrad sejmu!

Podobnie jak treść bajki, również jej oprawa jest zderzeniem kilku różnych światów. Za projekty postaci odpowiada Takahiro Kimura, znany z rysowania ludków do "GaoGaiGara", "Code Geass" (CLAMP robił tylko oryginalne koncepty, ich przeniesieniem na ekran zajął się właśnie pan Kimura), czy też "Variable Geo". Możemy się zatem spodziewać uroczych dziewcząt i przystojnych mężczyzn. Prawdziwym rarytasem są jednak, jak już wspomniałem, mieszkańcy Brigadoon. Każdy z ras zamieszkujących ten fantastyczny świat jest tak cudownie surrealistyczna. Jeden stwór może przypominać telewizor z wymionami, kolejny znowuż to żółw-łódź podwodna, jeszcze następny to gigantyczna metalowa salamandra strzelająca z rąk wodą pod wysokim ciśnieniem, jeszcze inny jest motylem wyglądającym jak szklanka oranżady ze słomką. Równie surrealistyczne, wyrwane jakby ze snu są także Brigdoonowe lokacje. Lasy drzew bombonierkowych i ramenowych krzewów, piankowy ocean, sześcienne świątynie unoszące się nad bezdennymi przepaściami. To zaledwie drobny wycinek tego, co zobaczyć można  "Brigadoon". Ludzki świat jest już bardziej realistyczny i pod względem historycznym zgodny z okresem, w którym osadzona jest akcja serii. Wszelkie budowle i lokacje bazowane są na tych z prawdziwego świata.
Animacja jest bardzo płynna i raczej nie dopatrzyłem się w niej spadków jakości. Bardzo podobały mi się zwłaszcza dynamiczne i zróżnicowane potyczki. Żadna z nich nie była taka sama, dzięki czemu show stale zaskakiwał czymś nowym. Bardzo do gustu przypadła mi też nietuzinkowa animacja openingu, gdzie na tle nieba pojawiają się pół-przezroczyste sylwetki postaci. Miłym zaskoczeniem było także wykorzystanie tu i ówdzie animacji wykonanych za pomocą plasteliny. Bardzo fajnie wpasowuje się to w dziwaczny całokształt serii. Niezbyt podobała mi się jednak momentami praca kamery. Czasami poruszała się stanowczo za szybko, przez co nie byłem w stanie bez zapauzowania lepiej przyjrzeć się temu, co aktualnie działo się na ekranie.
Muzyka jest po prostu fantastyczna. Dominują chóry, utwory grane na fletach i fujarkach, plemienne pieśni i bębny. Tak, ścieżka dźwiękowa "Brigadoona" jest bardzo nietuzinkowa jak na chińską bajkę i fenomenalnie wpasowuje się w równie dziwaczny całokształt produkcji. Najbardziej do gustu przypadły mi chyba pieśni wykonywane a capella oraz chóry podobne do tych, jakie można usłyszeć w trakcie liturgii Wielkiej Soboty. Przepiękne i przenikające dogłębnie duszę, oczarowały mnie niezwykle.
Gra aktorska już tak dobrze niestety nie wypada. Jest okej, ale raczej żaden z aktorów nie zachwycił mnie jakoś szczególnie. Sporym zaskoczeniem było jednak dla mnie to, że w rolę Melana wcielił się Ohtsuka Houchu. Aktor ten znany mi jest głównie z ról wyluzowanych, podchodzących do życia z dystansem badassów, szalonych psychopatów oraz postaci typowo komediowych. Czyli ogółem takich bohaterów, których sensowne odegranie wymaga dużej hiperbolizacji emocji. Pierwszy raz dane było mi usłyszeć go w roli poważnego, wyzbytego praktycznie z emocji robota i muszę przyznać, że wypadł zaskakująco dobrze. Niezmiernie z kolei irytowała mnie wcielająca się w Marin Midori Kawana. Jej głos uderza momentami w tak nieprzyjemne dla ucha tony. Zwłaszcza Marinowe "Ahaaaaaa~" okropnie mnie drażniło. Ja wiem, że to jest 13-letnia dziewczynka i że takie teksty i barwa głosu powinny być dla niej naturalne, no ale kurde...

"Brigadoon" to bardzo specyficzny show. Zawarta weń mieszanka gatunkowa oraz liczne, nagłe zmiany nastroju z pewnością nie wszystkim przypadną do gustu. Gorszyć mogą także liczne rozbierane sceny z 13-letnią bohaterką. Nie jest to jednak wcale zły show. Historia jest ciekawa i trzyma w napięciu do samego końca, bohaterowie są naturalni i przekonujący, muzyka to istne arcydzieło a świat Brigadoon i jego mieszkańcy są naprawdę cholernie ciekawi. Zdecydowanie polecam! Tym bardziej, że seria doczeka się już w styczniu wydania Blu-Ray.

Typ Anime - Seria Telewizyjna
Rok produkcji - 2000
Pełny Tytuł: „Brigadoon: Marin to Melan” ("Brigadoon: Marin and Melan")
 Reżyseria: Yoshitomo Yonetani
Scenariusz: Hideyuki Kurata
Muzyka: Youko Ueno, Yuuji Yoshino
Gatunek: Dramat, Komedia, Obyczajowy, Science-Fiction, Ecchi, Mecha
Liczba Odcinków: 26
Studio: Sunrise
Ocena Recenzenta: 8/10

Screeny:






3 komentarze:

  1. Co ty mi robisz z uczuciami? ;_; A jyz myslapem ze caly ten smutek gdzies tam przesunelem na tyly swiadomosci...

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie też pewnie zniesmaczałaby taka nagusieńka dziewczynka.
    Panie, skąd pan znajdujesz takie serie. Myślałam, że ja czytająca mangę o romansie tasiemca z żywicielem, osiągam szczyty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A widzisz, siedzę w tym biznesie już trochę lat to i miałem okazję natknąć się na multum "obscure" tytułów. Serie zdarza mi się znajdywać przeglądając skany starych magazynów, czy też tłukąc się po czeluściach nihońskich internetów. Sporo pomagają też starsi stażem koledzy z /m/, którzy podrzucą mi czasem coś, o istnieniu czego nie miałem pojęcia.

      Usuń