środa, 2 grudnia 2015

Piękno psychodelii - "Kanashimi no Belladonna" (1973) (+18)

Mniej więcej rok temu, wspominałem przy okazji recenzji RahXephona, że zauważyłem ostatnimi czasy wśród członków naszego chińskobajkowego fandomu, zwiększone zainteresowanie tytułami psychologicznymi i psychodelicznymi. Wyraziłem wtedy również swoje rozczarowanie (oraz  zdegustowanie) faktem, że ilekroć pytanie o tego typu tytuły pada, to zaraz zlatuje się chmara typowych otaczków, polecających gnioty pokroju "Mirai Nikki", "Another", czy też, o zgrozo, "Elfen Lied". Z kolei produkcji faktycznie przełomowych i awangardowych, dokonujących szczegółowej i dogłębnej analizy psychiki ludzkiej, czy też umiejętnie operujących bogatą, psychodeliczną nawet symboliką, nie poleca prawie nikt. Z drugiej strony ciężko się jednak takiemu stanowi rzeczy dziwić, skoro lwia część tego typu tytułów pochodzi z wieku dwudziestego, od którego ta dominująca obecnie, młodsza (odezwał się ten stary), stroniąca od "brzydkiej" kreski część fandomu trzyma się z dala. 
Dlatego też, jako "Naczelny Archeolog" (hue) polskiego fandomu poczuwam się do obowiązku przybliżania tych starszych, zdecydowanie wartych uwagi tytułów, coby nie zaginęły one na zawsze w mrokach dziejów. Dziś przyjrzymy się jednej z najbardziej ambitnych i kultowych produkcji w historii anime, z której garściami czerpali inspirację twórcy takich tytułów jak "Shoujo Kakumei Utena", czy też "Mawaru Penguindrum". Mowa oczywiście o genialnym, acz mocno kontrowersyjnym "Kanashimi no Belladonna". Ostatniej produkcji z trylogii "Animerama" od Mushi Productions.

Film oparty jest na książce "Czarownica" autorstwa Jules'a Micheleta i opowiada historię słynnej Joanny D'Arc. Wszystko zaczyna się od ciepłych, kolorowych scen ze ślubu  naszej bohaterki - prostej, ale pięknej wieśniaczki Jeanne - oraz jej ukochanego imieniem Jean. Żywe i radosne barwy bardzo szybko ustępują jednak miejsca tym mrocznym i ponurym, kiedy to możnowładca krainy zaczyna upominać się o tradycyjną zapłatę, za zawarcie związku małżeńskiego. Jako że Jean wywodzi się z równie biednej rodziny, co jego ukochana, nie jest w stanie jej zapłacić. W wyniku takiego obrotu spraw, władca postanawia w ramach zapłaty skorzystać z przysługującego mu prawa pierwszej nocy i w brutalny sposób gwałci Jeanne. Jakby tego było mało, zaraz po nim robi to także cały jego dwór i straż. Gdy zdruzgotana, pozbawiona dziewictwa Jeanne wraca do domu, czeka ją kolejny cios. Jej własny mąż bowiem nie jest w stanie na nią patrzeć i odtrąca ją. Zrozpaczona, skrzywdzona przez świat kobieta zostaje niedługo potem odwiedzona przez Diabła, który składa jej propozycję nie do odrzucenia...

"Kanashimi no Belladonna" to bardzo ciężki w odbiorze film. Nie tylko bowiem nasycony jest seksem oraz okrucieństwem, ale operuje też bardzo obficie symboliką. W praktycznie każdej ze scen doszukać można się drugiego, trzeciego, a nawet i czwartego dna, przez co zdecydowanie nie jest to odpowiedni film dla tych, którzy nie lubią myśleć podczas seansu. Co więcej, symbolika ta jest bardzo osobliwa i wyszukana - pełno w niej mocno dwuznacznych, momentami niezwykle psychodelicznych obrazów, potrafiących wprawić widza w konsternację. Podobnie wygląda sprawa ze wspomnianymi okrucieństwem oraz erotyką. Ciężko odmówić filmowi kreatywnego, awangardowego wręcz sposobu ich przedstawiania i stwierdzić trzeba, że zdecydowanie potrafią one wprowadzić w stan przygnębienia, napełnić serce nieprzyjemnym uczuciem niepokoju, czy też po prostu zniesmaczyć. Dodajmy do tego jeszcze bardzo ponury, przygnębiający klimat produkcji oraz liczne odniesienia do najmroczniejszych aspektów średniowiecznej Europy. W tym wszystkim jednak objawia się właśnie siła tego tytułu. Twórcy doskonale wiedzieli, jakie emocje chcieli u widzów wywołać i udało im się to świetnie. Co więcej - w przeciwieństwie do takiego "Elfen Lied", zawarte w filmie tym dosadne sceny nie pełnią jedynie funkcji taniego szokera, a faktycznie kryją za sobą jakiś głębszy, niewidoczny na pierwszy rzut oka sens. Również bohaterowie nie są tylko tym, kim zdają się być. Praktycznie każda z występujących w filmie postaci już sama z siebie jest jakimś symbolem, podobnież jak i jej osobowość oraz interakcje z pozostałymi, występującymi w dziele tym indywiduami. Ciężko jest właściwie sensownie i szczegółowo opisać cały symbolizm tych scen czy postaci, w taki sposób, by nie spoilerować nadmiernie fabuły filmu, dlatego też polecałbym raczej obejrzeć twór ten samemu i spróbować nad nimi pogłówkować.

Oprawa audiowizualna filmu jest równie wyszukana i sugestywna, co jego treść. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to nietypowy styl rysunku, któremu bliżej jest do europejskich ilustracji, aniżeli typowej chińskiej bajki. Dochodzi do tego jeszcze nietypowy sposób animacji. Dominują statyczne, ale niezwykle piękne, malowane jakby akwarelami plansze, po których od czasu do czasu porusza się jeden, czasem więcej obiektów. Przeplatane są one na przemian w pełni zanimowanymi scenami, pojawiającymi się z reguły w bardziej psychodelicznych momentach, oraz delikatnymi, chwilami ledwie zacieniowanymi szkicami, wyciągniętymi jakby prosto ze szkicownika. Film fantastycznie operuje też kolorystyką i sugestywnymi ujęciami, dzięki czemu świetnie buduje klimat. Bardzo ciekawie prezentują się także same projekty bohaterów. W całym filmie pojawiają się zaledwie dwie, może trzy wyglądające jak normalni ludzie postacie. Są to, oczywiście, Jeanne i jej ukochany. Cała reszta bohaterów jest karykaturalnie zniekształcona, część z nich przypomina nawet bardziej potwory z horrorów, aniżeli istoty ludzkie. Zabieg ten sprawia, że widz jeszcze bardziej ma szansę zrozumieć, jak po doświadczeniu wszystkich tych cierpień czuje się Jeanne, jak bardzo zmienił się jej sposób postrzegania świata.
Muzyka jest bardzo nietypowa i niepokojąca. Masahiko Satou to prawdziwy geniusz - udało mu się stworzyć kompozycje fantastycznie budujące klimat, w pełni wydobywające z każdej ze scen towarzyszące im emocje oraz atmosferę. Każdy z utworów brzmi po prostu wyśmienicie, idealnie komplementując pojawiające się na ekranie surrealistyczne, chwilami nawet mocno psychodeliczne obrazy. Świetne są także wszelkie piosenki śpiewane - wykonane z doskonale oddanymi emocjami, brzmią wspaniale i potrafią chwycić za serce.
Gra aktorska również jest specyficzna. Żaden z występujących w tym filmie seiyuu nie był profesjonalnym aktorem ani nie wystąpił później w żadnej innej produkcji. Wszyscy byli, po prostu, zwykłymi ludźmi. Stąd też niektóre wypowiadane przez nich kwestie niekoniecznie brzmią tak dobrze, jak te odgrywane przez zaprawionych aktorów w innych produkcjach. Nadal jednak brzmią naturalnie i przekonująco. Zwłaszcza aktorzy wcielający się w postacie Jeanne oraz Diabła spisali się bardzo dobrze.

Jak wspomniałem, "Kanashimi no Belladonna" nie jest filmem dla każdego. To bardzo ciężki w odbiorze obraz, pełen kontrowersji i szokującej symboliki. Jeśli jednak duża dawka psychodelii jest wam niestraszna a i lubicie w trakcie seansu troszkę pogłówkować, to z całego serca tytuł ten polecam. Jest to bowiem film jedyny w swoim rodzaju, niezwykle awangardowy i pokazujący, jak ogromne możliwości w opowiadaniu historii daje medium animacji. Jest to też jedno z tych anime, które naprawdę można określić dojrzałym i psychologicznym. Powiem więcej - to prawdziwe dzieło sztuki i pozycja obowiązkowa dla koneserów dobrej animacji, którzy lubią doświadczać nowych wrażeń i napawać się cudownym surrealizmem. 

Typ Anime - Film Kinowy
Rok produkcji - 1973
Pełny Tytuł: „Kanashimi no Belladonna” ("The Tragedy of Belladonna")
 Reżyseria: Eiichi Yamamoto
Scenariusz: Eiichi Yamamoto, Yoshiyuki Fukada
Muzyka: Masahiko (Nobuhiko) Satou
Gatunek: Dramat, Erotyka, Psychologiczny
Liczba Odcinków: 1
Studio: Mushi Productions
Ocena Recenzenta: 9/10

Screeny:






2 komentarze:

  1. Kupiłeś mnie artami. Przypominają mi sie Francuskie komiksy z lat 70/80 tych które miały podobny styl i były przesiąknięte piękna Erotyka (a nie tak jak teraz tania pornografia), miały przekaz i styl.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam mangi i anime psychologiczne i bardzo boli mnie własnie zarzucanie takimi Elfen Liedami. Dla mnie idealnymi pozycjami psychologicznymi made in Asia są K no Souretsu i Annarasumanara.
    Zbieram się do tego filmu już od dłuższego czasu, ale pozbierać się nie mogę, to okropne.

    OdpowiedzUsuń